Budzę się przez nagły impuls, uczucie jakby ktoś mnie pchnął. Za oknem już świta, a mój umysł osnuwa cierpka mgła. Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale miałam koszmarny sen. Śniło mi się, że...
– Byłaś tu całą noc?
Przenoszę wzrok na kanapę. Moje serce kurczy się boleśnie na widok Blake'a.
Wpatruję się we mnie jednym okiem i podejrzewam, że na nie też ma kiepską widoczność. Jest otwarte do połowy. Jestem przekonana, że zasnęłam tylko na chwilę, bo pamiętam jeszcze moment, kiedy wstawało słońce.– No wiesz – wymuszam uśmiech – nie chciałam ryzykować, że złamane żebro przebije ci płuco i umrzesz. Nie wiem, jakbym wytłumaczyła, że to nie ja cię pobiłam na śmierć.
Blake próbuje się uśmiechnąć, ale krzywi się i jedynie wzdycha.
Noah nafaszerował go prochami przeciwbólowymi, uprzedzając, że są silne i po przebudzeniu może bredzić, ale zapewnił, że głównie będzie spał. Sprawdził, czy źrenice reagują na światło i uspokoił mnie, że Blake'owi nic nie będzie. Powiedział, że na tyle bójek ile miał w życiu nigdy nie trafił do szpitala, ani nie widział go nawet z gipsem. Wymruczał również coś, że ewidentnie nie chcieli jeszcze zrobić mu porządnej krzywdy.
Zadawałam mnóstwo pytań, ale nie odpowiadał na żadne, twierdząc, że to nie jego rola. Słyszałam w jego głosie wyrzut, gdy powiedział, że nigdy o nic nie pytałam i robię to dość późno.
Ale to przecież nie tak miało być!
Pomogłam opatrzeć Blake'a – to tracił świadomość, to ją odzyskiwał – i Noah wyszedł, uprzednio wymieniając listę objawów, które powinny mnie zaniepokoić, jakby samo to jak wygląda nie było niepokojące. Na stole leżą maści i opatrunki, które mam zmieniać. Zalecił również kontrolować temperaturę.
– Przed nami kolejne dni wstrzemięźliwości – bełkota Blake. – Nie będziesz mogła się na mnie rzucić w kuchni, ani w salonie, ani przy pianinie. Fatalny moment sobie wybrali, co?
Prycham z niedowierzaniem.
– Na prawdę to jest teraz dla ciebie największy problem?
– Nie, ale chciałem, żebyś się uśmiechnęła. – szepta. – Nie znoszę jak jesteś smutna. Uśmiechnij się.
– Nie! Nie mam powodów do uśmiechu, Blake! – Mrugam zaciekle powiekami, żeby odgonić zbliżające się niebezpiecznie łzy.
Wzdycha, a po chwili już odpływa w sen.
Dostałem pozdrowienia od ojca.
Miałam zaledwie zarys tego, jaki mógł być jego ojciec i coś mi mówi, że rzeczywistość przekracza zdolności mojej wyobraźni.
Miałam dobrą rodzinę. Nigdy nie zaznałam fizycznego bólu od tych, którzy powinni kochać najbardziej na świecie i dbać o bezpieczeństwo swoich dzieci. Gdy tylko zamykam oczy, widzę znowu dom grozy, jak już nazwałam miejsce zamieszkania Blake'a.
Żaden człowiek nie powinien mieć takiego życia. Żadne dziecko nie powinno zaznać ciężkości dłoni rodzica, której zadaniem jest ocierać łzy, przytulać i podnosić.
W przeciągu wspólnie spędzonego czasu, czasem widziałam w nim dziecko, którym nigdy nie był. Ja w zasadzie też nim nie byłam. Były takie momenty, do których będę wracać i zawsze wywołają mój uśmiech na twarzy. Jak w momencie, gdy przy kolejnym spontanicznym ognisku Blake stwierdził, że śmierdzę pozytywnymi emocjami, dymem, seksem i dźwiękami, po czym wrzucił mnie do lodowatej wody oceanu, a później postanowił rozgrzać, bo uznał, że ogień nie da rady tego zrobić.
CZYTASZ
Melodia naszych serc
RomanceCassie, po zdradzie ukochanego, z którym tworzyła duet, wyjeżdża do rodzinnego miasteczka Haven Cove, aby poskładać swoje serce na nowo. Młoda pianistka, ze świetlaną przyszłością, przechodzi kryzys twórczy i nie ma ochoty na żadne nowe znajomości...