² 11. CZYM JEST SZCZĘŚCIE?

3.7K 128 68
                                    

Ten rozdział trochę Was zaskoczy..
Miłego czytania❤️

Rozdział 11
(kontynuacja)

POV'S
ELIZABETH

Niczego nie rozumiałam. Myślałam, że śnię. Że to jest jakiś porąbany, zły sen, że zaraz się obudzę i wszystko wróci do normy. Jednak tak się nie działo. Wciąż byłam w przerażającym pokoju, a naprzeciwko mnie stała kobieta w wysoko upiętym koku i kwadratowych okularach. Przeskanowałam ją wzrokiem, a następnie zmieniłam jego kierunek na moje ubrania. W zasadzie to nie były one moje.

Ktoś mnie musiał przebrać..

Miałam na sobie koszulę w granatowo-czarną kratkę i w tym samym kolorze luźne spodnie. Były one pieprzoną wizytówką cholernego psychiatryka. Każdy nowy, dostawał taki zestaw na samym wstępie.

Piżama psychiatrykowa. Fenomenalnie.

- Co ja tutaj robię? - zapytałam po chwili, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, gdzie jestem. - I dlaczego.. - chwyciłam za skrawek koszuli. - Mam na sobie to coś!?

Pani Morgan zrobiła kilka kroków do przodu, kładąc dłoń na moim ramieniu. Była jednym z opiekunów tego pierdolnika. W zasadzie to jednym z tych milszych. Będąc tutaj kilka miesięcy wcześniej, ją polubiłam tutaj najbardziej. Była empatyczna i widać było, że dla pacjentów, chciała jak najlepiej. Nie to, co niektórzy tutaj..

- Kochanie. - zaczęła miłym głosikiem. - Twój ojciec strasznie się o ciebie martwi, ma ku temu powody, bo widzieliśmy twoje blizn..

- Że co, kurwa!? - wrzasnęłam, nie dowierzając w to, co usłyszałam. To musiał być jakiś kiepski żart. Mój własny ojciec wywiózł mnie do psychiatryka? Fantastycznie. Jeszcze moje blizny.. Wiedziałam, że przez nie, mogą zechcieć trzymać mnie tu aż do usranej śmierci, w końcu za pierwszym razem trafiłam tutaj po próbie samobójczej. Z pewnością nikt z opiekunów, nie miał mnie za osobę o zdrowych zmysłach.

- Elizabeth, uspokój się. - kobieta starała się mnie w delikatny sposób ogarnąć, jednak moje nabuzowanie wzrastało. Nie wiedziałam, co robić. Czułam się, jakbym była w pułapce bez wyjścia.

Bo tutaj nie było ucieczki..

Kiedyś próbowałam już stąd zwiać, co okazało się jednym wielkim niepowodzeniem.

Ale co tam, raz jeszcze nie zaszkodzi mi spróbować..

Nie myślałam racjonalnie, a wiedząc, że opiekunka nie zamknęła drzwi na klucz, szybko ją wyminęłam, biegnąc do wyjścia z pokoju. Nie chciałam tutaj być. Nie miałam z tym miejscem za dobrych wspomnień, a jedyne co mi przypominało to stare, jeszcze nie wygojone rany. Moją spierdoloną przeszłość. I mimo, że chciałam ją wymazać z pamięci, wiedziałam, że już do końca moich dni, będzie mnie prześladować.

- Frank! - krzyknęła Pani Morgan, w momencie w którym ja znalazłam się na pustym, szarawym korytarzu.

Kobieta z pewnością nie spodziewała się takiego zagrania z mojej strony, tak samo, jak ja ze strony ochroniarza, który nieoczekiwanie wyłonił się zza rogu, zatrzymując mnie. Przyciągnął mnie do siebie, łapiąc mocno za talię. Mój oddech na dłuższą chwilę się wstrzymał. Patrzyłam na jego mocno zaciśniętą szczękę i gburowaty wyraz twarzy. Go też znałam. Największy gbur w historii tego psychiatryka.

- Mam ją! - wrzasnął, nie wypuszczając mojego ciała ze swojego uścisku, co gorsza; umacniał go.

- Puszczaj mnie! - usiłowałam się mu wyrwać, ale bezskutecznie. Siła, jaką dysponował, była zbyt mocna. Nic dziwnego, patrząc na niego szło się tego domyśleć. Facet był po czterdziestce, ale był cholernie umięśniony i wielki. Idealnie nadawał się na ochroniarza. Miał też mrożący w żyłach wzrok. Jego błękitne oczy, wzbudzały w mojej głowie pewnego rodzaju niepokój. Będąc tutaj wcześniej, omijałam go szerokim łukiem, jak zresztą wszystkich.

RED LOVE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz