Fomina zacisnął mocniej dłoń na nadgarstku Lucasa, dzięki czemu nie pozwolił mu się rzucić za odchodzącym latynosem. Iverson zaraz się wyrwał, ale nie wybiegł z pomieszczenia. Zamknął jedynie drzwi, a następnie oparł na nich głowę.
Albert przełknął ślinę i otrzepał swoje kolana z korzu. Wstanie z ziemi było trochę bolesne, nabił sobie parę siniaków.
— Czego od ciebie chciał? — Zapytał w końcu starszy i odwrócił się w kierunku mechanika. Jego zirytowany wzrok złagodniał, kiedy oceniał szkody na ciele przyjaciela.
— Informacji. Nie da Speedo spokoju. — Westchnął szarowłosy i zaczął rozmasowywać obolały łokieć. — Jebana szmata...
Lucas pokręcił głową na określenie po czym zbliżył się do młodszego. Ostrożnie złapał jego rękę i przyjrzał się obdartej skórze.
— To nic wielkiego. — Mruknął Fomina. — Nic mi nie będzie. Tylko się zadrapałem.
— Chodzi o sam fakt, że cię zaatakował, w życiu bym się tego nie spodziewał. — Westchnął i zaczął prowadzić szarowłosego do biura, gdzie następnie posadził go na krześle.
Iverson szybko znalazł apteczkę i wziął się za opatrywanie rany.
— Nie musisz, naprawdę. — Albert spuścił wzrok. Poradziłby sobie sam. To straszne, jak pochłonął nawyki Speedo.
— Nie będę potem z tobą jeździł po lekarzach. — Pokręcił głową i zaczął przemywać miejsce zdartej skóry.
Fomina zaklął pod nosem, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. Piekło niesamowicie, a niekomfortowa pozycja wzmacniała ból. Nie zdobył się jednak na chociażby słowo.
— Po krzyku. — Lucas odłożył apteczkę i zbliżył się jeszcze na moment do młodszego, by poprawić mu włosy.
— Nie było krzyku...— Prychnął Albert, po czym gwałtownie wstał. Plecy bolały go od uderzenia o ziemię, na co się delikatnie skrzywił. Obawiał się siniaków, które łatwo pojawiały się na jego skórze. Już teraz widział w niewielkim lustrze przebarwienia na swojej szyi od mocnego ścisku.
— Już nie wiem, jak was pilnować. — Iverson oparł łokieć na ramieniu szarowłosego i też spojrzał w lustro na ich odbicie. — Mówiłem tyle razy, żebyście się nie pakowali w kłopoty i omijali Zakszot szerokim łukiem. — Smętnie spuścił głowę. Dwójkę Albertów oraz Barta traktował jak młodszych braci. Czuł się poniekąd odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo.
— Przepraszam Lucas. Starałem się na początku odciągnąć Speedo od Vasqueza, ale to samo się stało. Zanim zdążyłem zareagować, było już za późno. — Zielone oczy smutno spojrzały na przyjaciela.
— Co udało mu się z ciebie wyciągnąć? — Głos stał się trochę oskarżający. Fomina na to znacznie posmutniał.
— Gdzie pracuje jego tata i o której tam jeździ. — Nie było co kłamać, te informacje były zbyt ważne.
Czarnoskóry kiwnął głową, po czym się odsunął i usiadł bezsilnie na niewielkiej kanapie.
— Proszę, nie złość się. Naprawdę nie chciałem. — Zielonooki stanął przed starszym i zaplątał ręce za plecami. Czuł się, jakby rozmawiał z ojcem.
— Fomina. — Przeciągle westchnął. — Nie jestem zły na ciebie, w żadnym stopniu. Po prostu sytuacja mnie zirytowała.
— Będzie mógł bardzo łatwo znaleźć Speedo, chuj wie co siedzi mu w głowie. — Młodszy usiadł obok na kanapie i wbił twarz w zagłówek.
— Nie obwiniaj się. Taka kolej rzeczy. — Machnął ręką. — Szybki i tak teraz spędza cały swój czas z ojcem, albo z nami w szkole. Nic mu nie będzie.
— Ja się tylko boje, że on mu wybaczy. — Albert odsunął się od oparcia i smutno spojrzał na przyjaciela.
— Nic nie możemy z tym zrobić. On musi sam zrozumieć. Powinniśmy tylko być przy nim.
530 słów
Dzień dobry
CZYTASZ
Blachary ~Spoiled brat~
General FictionNikt go nie rozumiał, kiedy twierdził, że pieniądze tak naprawdę szczęścia nie dają. Oni nigdy nie zobaczyli tej drugiej strony medalu. Musiał uważać na każdym kroku, dla obcych był jedynie bankomatem. Albert łatwo chłonął nałogi, a najgorszym z ni...