♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐕𝐈

417 32 98
                                    

═════ஓ๑♡๑ஓ═════

Tadeusz 

Kolejny, mogłoby się zdawać szary dzień, pełen hałaśliwej, trudnej do utrzymania w ryzach młodzieży, oraz gry pozorów polegającej na przesadnej, udawanej życzliwości dla niemieckich pracowników oświaty, kiedy chciałoby się chwycić ich za kołnierze i wyrzucić na bruk. Ale wbrew pozorom taki szary nie był. 

Choć praca w szkole nie należy do najłatwiejszych i w pewnych momentach nadwyręża moje już i tak słabe nerwy, to jednak sprawia mi pewną dozę satysfakcji. Dzięki nauczaniu młodych, pełnych życia ludzi mogę na kilka godzin zapomnieć o brutalnych realiach wojny i o tym, co one ze sobą niosą.
A miałem z tym naprawdę sporo do czynienia, co nie wpłynęło pozytywnie na moją psychikę. Błogosławieństwem było odcięcie się od traumy i tęsknoty za utraconymi osobami choć na chwilę, gdzie śmierć, cierpienie i przemoc nie dokazywały z taką mocą w budynku szkoły.

Przyjemnością było też opowiadanie innym o swojej pasji, którą chemia z pewnością dla mnie jest. Choć przypomina mi ona boleśnie o moim ojcu, który był profesorem i wykładowcą na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego i jednocześnie uczył mnie jej od najmłodszych lat, opowiadając zaciekawionemu maluchowi, jakim kiedyś byłem, o najróżniejszych ciekawostkach, to jednak chemia towarzyszy mi od dawien dawna i kocham się w nią zagłębiać. 

Mimo to, decyzji o zaczęciu nauczania w szkole nie podjąłem tak łatwo i szybko, jak mogłoby się zdawać. Bałem się, że ze swoimi objawami Zespołu stresu pourazowego i trudnością do nawiązywania kontaktów międzyludzkich, która przyszła nagle po pewnym traumatycznym okresie mojego życia, czy też że zwyczajnie sobie nie poradzę. 
Sam jednak spostrzegłem, że ciągłe przebywanie w ciemnym, przygnębiającym mieszkaniu z chorą matką i zagrzebywanie się w papierach i planach dotyczących akcji dywersyjnych, na przemian z pogrążaniem się we wspomnieniach o tych, których kochałem, a którzy odeszli, nie służyło mi dobrze. A że byłem po studiach i byłem odpowiednio wykwalifikowany, to przyjaciele, zmartwieni moją apatią, polecali mi pracę z młodzieżą, która by mnie trochę ożywiła. Moi bliscy nie mogli już dłużej patrzeć na moje zatracanie się w smutku. Smutku, który pomimo maski obojętności, jaką na niego zakładałem, był widoczny dla osób, z którymi byłem najbliżej. 
Zaobserwowali oni, że moje samopoczucie polepsza się, i  że w ogóle czuję się jak ryba w wodzie, kiedy mam kogoś czegoś nauczyć lub opowiedzieć mu o czymś. 
Może to dlatego jestem dobrym dowódcą, za jakiego mnie wszyscy uważają...?

Tak czy inaczej, nauczanie młodzieży nie sprawia magicznie, że drapieżne Erynie mojej przeszłości znikają w otchłani, ale przynajmniej nie rozdzierają mnie swoimi szponami, przysparzając o ciągłe męki i żale.

— Guten morgen, Frau Kraise — witam się uprzejmie z nauczycielką niemieckiego, pulchną kobietą o czerwonych jak barszcz policzkach i złośliwych oczkach. Życzliwość ta się opłaca - Kraise jest żoną niemieckiego oficera, a że w pokoju nauczycielskim nieustannie papla o swoim życiu, to można wyciągnąć z jej gadaniny coś przydatnego. 

— Guten morgen, Herr Zawadzki — szczebiocze falsetem przyprawiającym o mdłości, poprawiając niesforne, kręcone włosy. Fakt, że jestem młody, piękny i uprzejmy bardzo pomaga. 

Przechadzam się dalej po korytarzu, chcąc dostać się do sali chemicznej. A raczej do nieco innego miejsca, znajdującego się przy niej. Znowu mijam kogoś na korytarzu, ale tym razem nie jest to kolejna zlewająca się z innymi twarz byle jakiego ucznia czy nauczyciela. Bo oto i Janek Bytnar zmierza wprost w moją stronę. Jego wzrok, roziskrzony i dziarski, frunie gdzieś przed siebie. Lico znajduje się pod uroczym wpływem subtelnego uśmiechu, który je rozświetla. Tkwi w perswazji jakiejś miłej myśli, wspomnienia, może marzenia, czy to jego urok roztacza aurę beztroski i optymizmu?

𝐓𝐄𝐋𝐋 𝐘𝐎𝐔 𝐌𝐎𝐑𝐄. rudy x zośka ff.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz