Prolog. Maks

119 11 7
                                    

Maks

Kiedy tylko wracałem do Gdyni albo do domu w Swarzewie, codziennie biegałem po plaży. Byłem szczęściarzem bez dwóch zdań.

Jednak, uwierzcie, można biec po piasku, słuchać szumu fal i oddychać morskim powietrzem, a mimo tego dusić się w środku.

Zatrzymałem się, z trudem łapiąc tlen w skurczone płuca. Oparłem dłonie o kolana. Wyrzuciłem z siebie kilka zdyszanych wydechów i poczułem pot łaskoczący skórę na czole. Wytarłem je koszulką termiczną.

Spojrzałem w kierunku swojego domu. Ciemnowłosa kobieta ubrana w sportowe ciuchy podbiegła do furtki. Dotknęła ręką żywopłotu, wciąż biegnąc. Jej długi koński ogon kołysał się z rytmem jej lekkich kroków. Wybrała niebieskie ciuchy i czarne buty; nawet nie musiałem widzieć jej z bliska, żeby mieć pewność, że odcień tego niebieskiego pasuje do jej oczu.

Dużo razy wcześniej patrzyłem jej w oczy. Były prawie granatowe, podczas gdy moje – o kilka tonów jaśniejsze, prawie błękitne.

W twoich oczach widać poranek w lecie, a w moich ulewny wieczór, powiedziała kiedyś.

To będzie genetyczne wyzwanie, pod kątem naszych dzieci, pogodzić ten ranek z wieczorem, odparłem, a ona nawet nie wysiliła się, żeby mnie wyśmiać.

Nie musiała, bo jej zdanie na temat posiadania dzieci ze mną dobrze znałem. To nie wchodziło w grę.

Patrzyłem, jak Magda się zbliża. Jej postać zrównała się z moją. Minęła mnie i pobiegła dalej plażą. Dlatego zacząłem ją gonić.

Przyspieszyła, ale nie było szans, żebym jej nie dopadł. Nawet najsprawniejsza i najbardziej pewna siebie absolwentka prawa nie może liczyć na to, że prześcignie o głowę wyższego i sporo cięższego faceta, takie są fakty.

Nie zwolniła, chociaż na pewno zmęczenie rosło. Obejrzała się raz i w jej oczach zobaczyłem złość.

Wykonałem ostatni sus i złapałem ją za ramię. Magda zachwiała się, bo nie spodziewała się takiego bezpośredniego kontaktu. Próbowała się wyrwać, ale złapałem jej drugie ramię. Potknęła się o moją kostkę, bo zakręciliśmy się dookoła swojej osi, przez jej upór, i z trudem obróciłem nas jeszcze tylko odrobinę, dzięki czemu upadłem na piasek ciągnąć ją za sobą. A nie odwrotnie.

- Kurwa! – stęknąłem, bo wylądował na mnie słodki ciężar pięćdziesięciu paru kilo. W kontekście jej wagi, oczywiście niewiele, ale wobec tego, że przyjąłem go na siebie, trochę to poczułem.

A skoro tak, postanowiłem jej nie puszczać. Objąłem Magdę ramionami. Dyszała mi w twarz. Ciemne pasmo włosów spłynęło po jej lewym ramieniu, a kosmyki wydostały się na policzki. Niecierpliwie dmuchnęła, żeby je odgonić, jednak od razu wróciły na miejsce.

- Co tu robisz? – zapytałem.

- Mogę biegać, gdzie chcę – odparła Magda.

- Jest czwartek, piąta rano. Nie powinnaś spać? O czterysta piętnaście kilometrów stąd?

Magda zagryzła dolną wargę koloru wiśniowego. Była odrobinę doprawiona szminką w odpowiednim kolorze, ale wiedziałem, że nawet bez makijażu odcień jej ust jest zbliżony.

- Wciąż mieszkasz na Alei Róż?

Odchyliła głowę, a jej oddech po wysiłku nieco się uspokoił.

- Tak – odpowiedziała. – Wciąż mieszkam na Alei Róż.

Przesunąłem lewą rękę i złapałem jej kucyka u nasady. Magda próbowała poruszyć głową.

Niepewność (+18). #3 Magda & MaksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz