*4*

265 12 0
                                    

Przeteleportowałam nas na polane, która była porośnięta kwiatami i z każdej strony otoczona drzewami. Z góry musiało to wyglądać tak, jakby asteroida kiedyś uderzyła w to miejsce i pozostawiła po sobie trwały ślad. Gdy byłam mała uwielbiałam tu przebywać i zrywać najróżniejsze rośliny, które potem badałam i suszyłam. Nie wiem czemu pomyślałam o tym miejscu, chyba dlatego, że jako dziecko chodziłam tędy z dziadkiem, by zbierać jagody, które były mu potrzebne do dżemów. 

Oparłam się o jedno z drzew i starałam się powstrzymać odruch wymiotny, wszystko w moim brzuchu wirowało i nie czułam się najlepiej. Po kilku minutach uciążliwe nudności ustały, a ja mogłam odejść od drzewa i rozbić nasz obóz. Z podziwem patrzyłam na jesienny krajobraz polany. Liście powoli opadały z gałęzi i zachwycały swoim złotym kolorem. Chociaż na chwilę pozwalały zapomnieć o tym co się dzieje.

Gdy wyciągnęłam z torebki cały stelaż namiotu, usłyszałam za sobą liczne kroki. Nie mógł być to Draco, ponieważ on siedział niedaleko mnie przy drzewie.

- Proszę, proszę. Kogo moje oczy widzą. - Słysząc ten głos od razu odwróciłam się do źródła dźwięku i wyciągnęłam różdżkę. 

Mężczyzna patrzył się wprost na mnie. Jego mięśnie były rozluźnione, a na twarzy gościł mu lekki uśmiech, tak jakbym nie była dla niego godnym przeciwnikiem do walki. Śmierciożercy po kolei zaczęli wyłaniać się zza drzew. Było ich pięciu, Ich piątka na mnie i Draco. Dość marne szanse. Patrzyłam im w oczy, a jednocześnie śledziłam każdy ich krok. Zbliżali się w stronę Malfoya pewnie po to by zabrać go do Voldemorta. Wiedziałam doskonale, że nie mogę na to pozwolić. Nie miałam nawet czasu na zastanowienie się jak nas znaleźli.

Draco widząc ich ruch w swoją stronę od razu rzucił zaklęcie obronne na najbliższego mężczyznę, jednak ten odbił je. Korzystając z chwili nieuwagi przeciwników, schowałam się za stojącym obok mnie drzewem, bym mogła rzucać zaklęcia, a jednoczenie miała jakąkolwiek tarcze przed nimi.

 Malfoy przejął na siebie dwóch Śmierciożerców i walczył z nimi zawzięcie. Natomiast w moją stronę kierowali się pozostali trzej. Postanowiłam od razu rozpocząć atak.

- Drętwota! - Rzuciłam zaklęcie wychylając się zza drzewa, dzięki czemu jeden z nich poleciał prosto na drzewo, uderzył się w głowę i zemdlał. Ucieszyłam się na tą myśl w duchu i zaatakowałam pozostałych dwóch. Mężczyźni nie byli mi dłużni, ponieważ bezustannie wymawiali kolejne zaklęcia, by mnie obezwładnić.

- Petrificus Totalus. - Krzyknęłam, jednak Śmierciożercom udało się odbić moję zaklęcie.

Nagle dostrzegłam nad sobą łamiącą się gałąź. Dopiero w tedy do mnie doszło, żejeden z moich rywali wycelował zaklęciem w drzewo. Ułamki sekundy dzieliły mnie od jej zerwania. Od razu odskoczyłam w bok, przez co stałam się dla nich łatwym celem. Konar z hukiem opadł na bok. 

Nie miałam przed sobą żadnej ochrony, dlatego coraz to szybciej zaczęłam rzucać w stronę mężczyzn zaklęcia obronne, do momentu aż jeden z nich nie zdążył odbić mojego zaklęcia i upadł na ziemię. Trzeci sam postanowił się teleportować w inne miejsce, a reszta mężczyzn poszła w jego ślady. Po kolei zaczęli rozmywać się pozostawiając po sobie jedynie czarną chmurę dymu.

Spojrzałam na Malfoya, który leżał na trawie. Był ranny. Z jego ramienia zaczęło sączyć się coraz więcej krwi, a na dodatek miał ranę w nodze. Szybko złapałam do ręki moją torebkę i wyciągnęłam z niej eliksir na rany. Wiedziałam, że nie spodoba mu się to co zamierzam zrobić, ale nie miałam innego wyjścia.

- Nie dawaj mi go! - Krzyknął Draco widząc przezroczystą fiolkę. Tym razem nie zamierzałam go słuchać, tracił zbyt wiele krwi i musiałam to zahamować.

- Draco przestań! Leż przez chwilę bez ruchu i daj sobie pomóc! Nic ci nie będzie. - Zapewniłam i sprawnie odwinęłam jego bandaż pod którym kryła się paskudna, sącząca się rana. Malfoy odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku, a ja w tym czasie wylałam całą fiolkę na krwawiące miejsce. Chłopak musiał poczuć spore szczypanie, ponieważ zmarszczył brwi i wykrzywił usta w grymasie. Poczekałam chwilę, aż rana się zasklepi, a gdy tak się stało od razu szczelnie zabandażowałam całe ramię Malfoya. To samo również zrobiłam z jego nogą.

- Chodź, musimy stąd iść. - Ponagliłam chłopaka.

Draco podniósł się z ziemi i utykając podszedł do mnie, by pomóc mi schować namiot.

- Dzięki Hermiona. - Zwrócił się w moją stronę.

Nie mogliśmy dłużej już tutaj przebywać, musieliśmy jak najszybciej zmienić lokalizację, ponieważ w każdej chwili mogły do nas dotrzeć oddziały Voldemorta. Oboje z Draco wiedzieliśmy, że nie poradzilibyśmy sobie w starciu z tak liczebną grupą dlatego ponownie użyliśmy świstoklika. 

Jedynym bezpiecznym i sensownym miejscem wydawała mi się Nora. Stary i opuszczony dom Weasleyów. Nikt nie zaglądał do niego od czasu śmierci Harrego, wszyscy bali się, że mogą tam czekać ludzie Czarnego Pana.

Ponownie obraz przede mną zawirował. Poczułam się bardzo słabo. Na chwilę zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam znajdowałam się już w salonie Weasleyów. Niestety skutkiem ubocznym zbyt częstej teleportacji było moje obniżone samopoczucie. Tym razem nie byłam już w stanie stabilnie ustać na nogach i opadłam na dywan.

- Hermiona? Nic ci nie jest? - Spytał Malfoy podchodząc do mnie 

- Nie, już jest dobrze. - Odpowiedziałam i usiadłam na kanapie.

- Gdzie my jesteśmy? 

- W domu Rona, w Norze. - Wzięłam głęboki oddech, by rozgonić mroczki przed oczami. - Pomyślałam, że to będzie najlepsze miejsce dopóki nie znajdziemy czegoś lepszego.

Draco chwilę rozglądał się po pomieszczeniu. Pewnie myślał o tym, jak biednie żyli Weasleyowie w porównaniu do jego dworu. Prawda była taka, że nigdy nie dowie się, jaka rodzinna atmosfera tu panowała przed wojną, ile było ciepła i miłości ze strony Molly. To ona trzymała tą rodzinę w kupie, a ja sama do tej pory mam różowy sweter, który uszyła dla mnie na święta, właściwie dla nas wszystkich. To była już tradycja. Niestety była. Pewnie już nigdy nie przeżyję tak magicznych świąt.

Chłopak usiadł na sofie stojącej na przeciwko tej, na której ja leżałam, a następnie ściągnął buty i się położył. Ja zrobiłam to samo. Za oknami zrobiło się już ciemno, a salon oświetlało jedynie słabe światło ze świecy, którą Malfoy wcześniej zapalił.

- Dlaczego mi zaufałaś? - Spytał po dłuższej chwili milczenia.

- Nie rozumiem, nie ufam ci nadal. - Zaprzeczyłam od razu.

- Myślałem, że inaczej na mnie zareagujesz. Wiesz.. myślałem, że pierwsze co zrobisz jak mnie do siebie zabierzesz, to wyciągniesz różdżkę i będziesz torturować cruciatusem. - Zaśmiał się.

- Na poczatku właśnie taki miałam zamiar. - Skłamałam, na co Draco przełknął głośno ślinę i odwrócił ode mnie wzrok.

Zawsze, gdy ktoś wspominał o cruciatusie, przed oczami stawał mi obraz rodziców Nevilla. Nie wyobrażam sobie jak wielkie cierpienie musieli odczuwać. 

- Żartuje, nie zrobiłabym tego, ale Ron, kto wie. - Odwróciłam się w jego stronę i dostrzegłam jego jasne oczy, które odbijały światło świecy. Wyglądały magicznie, ale też i niebezpiecznie. Zawsze lubiłam na nie patrzeć. Już w szkole Draco mi się podobał, jednak jego charakter utrudniał wszystko, aż w końcu sam mnie do siebie zniechęcił i czar prysł, a jego piękne jasne włosy i hipnotyzujące oczy przestały mnie użekać. - Dobranoc Draco.

- Dobranoc.

Droga Do Upadku ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz