*25*

127 6 9
                                    

Jesienny wiatr rozwiał na wszystkie strony moje gęste włosy, przez co byłam zmuszona je związać w kucyk. Z kieszeni kurtki wyjęłam gumkę do włosów i spięłam je, a następnie podeszłam do Ginni, która wyrywała suche chwasty w ogrodzie. Wiedziałam, że dziewczyna po prostu szuka sobie zajęcia i męczy ją siedzenie i czekanie.

- Jak ci idzie? - Spytałam zakładając rękawice ogrodnicze i przyłączyłam się do plewienia suchych, bezbarwnych roślin.

- Połowę już zrobiłam. - Stwierdziła i wyciągnęła z ziemi kolejny korzeń. - Cho boi się jechać do tego obozu w górach. Ona dobrze wie, że potrzeba nam ludzi, ale nie będę jej zmuszać.

- Wszyscy się boimy, ale to jest tylko jej wybór.

- Martwi się, też że jeżeli zrezygnuje uznamy ją za tchórza. Wiem głupota, mówiłam jej to, ale nie wiem czy sama bym się tak nie czuła, gdybym zrezygnowała. - Ginni przetarła brudną rękawicą swój policzek, przez co pozostała na nim ziemia.

- Cho musi wiedzieć, że nikt nie będzie jej osądzał. Niezależnie jaką decyzję podejmie będziemy ją wspierać. - To były trudne czasy i nie mogliśmy sobie pozwolić na dyskryminowanie kogokolwiek.

Resztę pracy wykonałyśmy w ciszy. Ginni robiła wszystko najdokładniej jak mogła, tak jakby chciała zrobić wszystko lepiej od Molly. Wyplewienie wszystkiego zajęło nam pół godziny, ale po tym czasie ogród wyglądał znakomicie. Wszystkie kwiaty, które zarosły przez lato, miały szansę odrosnąć w następnym sezonie na nowo. Po wszystkim dziewczyna podniosła się z ziemi i zdjęła rękawiczki, pod którymi kryły się jej chude dłonie. Rudowłosa była cała w ziemi, tak samo jak ja. Nasze spodnie straciły swój kolor, ponieważ oblepione były z każdej strony brązową, błotnistą ziemią.

- Gdzie są wasi rodzice? Pytałam kiedyś Rona, ale nie chciał nic mówić. - Spytałam dziewczyny, gdy kierowałyśmy się już w stronę domu.

- Myślałam cały czas, że wiesz. - Spojrzała na mnie zaskoczona. - Oni nie żyją, ale nie mów o tym nikomu. Postanowiliśmy to ukrywać i udawać, że pomagają w obrębach zakonu.

- Dlaczego kłamiecie? 

- Żeby George o tym się nie dowiedział. - Odparła szczerze, ale nie rozumiałam, dlaczego tak istotną informację ukrywają przed własnym bratem. - On za bardzo załamał się po śmierci Freda, nie chcieliśmy, żeby popadł w jeszcze głębszą depresję. Nie pamiętam kiedy ostatnio rzucił w moją stronę jakimś żartem. Stracił też patronusa, nie potrafi już go wyczarować.

- Jak zginęli? - Nie miałam pojęcia o tym, że nie ma ich już wśród nas. Nie dziwiłam się już dlaczego Ron tak zareagował na widok Malfoya w pobliżu mnie. To musiało być dla nich wszystkich bardzo trudne. 

- Niedługo po rozpoczęciu się wojny, gdy zaczęły się tworzyć zakony, Voldemort zorganizował czystki. Zabijali każdego na wielką skalę.

- Pamiętam... - Od razu oczami pamięci zobaczyłam palące się miasta, krzyczących ludzi i śmierć. To właśnie w tedy znalazłam swoje małe mieszkanie w piwnicy jednego z zawalonych wieżowców, w którym spędziłam pół roku.

- Nie mieli szans. To właśnie dlatego wymyśliliśmy tą bajkę i mówiliśmy każdemu, że wyjechali pomagać ocalałym. - Głos Ginny zaczął się załamywać. Wiedziałam jak dużo wysiłku wkłada, by mi o tym opowiedzieć. Straciła ona w tak krótkim czasie brata, chłopaka, rodziców i przyjaciół.

- Kiedy powiecie Georg'owi prawdę? - W końcu wiecznie nie mogą go okłamywać. Z jednej strony chronią go, a z drugiej oni powoli radzą sobie żałobą, a on będzie ją dopiero zaczynał. 

- Po wojnie. - Powiedziała jak gdyby nic, ale ja doskonale wiedziałam, jaki to ból patrzeć na kogoś kto cierpi.

Ginni ściągnęła buty przed wejściem do domu i poszła od razu pod prysznic, by zmyć z siebie ziemię. Ja postanowiłam zostać chwilę na zewnątrz i nie brudzić środka czekając na swoją kolej w łazience. Po piętnastu minutach, gdy wiedziałam, że Ginni już opuściła pomieszczenie, weszłam do środka i biorąc po drodze czyste ubrania poszłam pod prysznic.

Gorąca woda grzała moje zmarznięte ciało i dawała chwilowy spokój, który nie trwał długo. Po pięciu minutach zakręciłam wodę i wyszłam z kabiny od razu owijając się ręcznikiem. Stanęłam przed lustrem i nałożyłam niewielką ilość kremu na twarz, który podarowała mi Ginni, a następnie przebrałam się w jeansowe spodnie i szarą, dopasowaną koszulkę z długim rękawem. Przeczesałam ostatni raz ręką moje jeszcze wilgotne włosy i wyszłam z łazienki.

Nie wiedziałam co z sobą zrobić. Wszyscy szykowali się na wojnę i pakowali co chwile jakieś drobiazgi, które mogą im się przydać.

Weszłam do kuchni i postanowiłam pomóc Cho z robieniem dla wszystkich obiadu. Z tego co widziałam, to szykowała kurczaka zapiekanego z ziołami i warzywami. 

- Ty się nie pakujesz? - Spytała mnie dziewczyna widząc, że idę w jej stronę.

- Nie, ja już dawno się spakowałam, a tak właściwie wcale się nie rozpakowywałam. - Przyznałam uśmiechając się niezręcznie.

- A to chyba dobrze, przynamniej omija cię to całe zamieszanie. - Powiedziała wrzucając marchewkę do kurczaka i polewając sosem, w którym ma się on piec. - Ginni powiedziała ci już? Widziałam jak rozmawiałyście. Hermiona nie zrozum mnie źle, ja po prostu nie czuję się dość silna. - Stwierdziła spokojnym głosem i wsadziła posiłek do piekarnika.

- Nie przejmuj się tym wszystkim. Tylko obiecaj mi, że będziesz uważać na siebie. - Cho uśmiechnęła się na moje słowa i pokiwała potwierdzająco głową.

Cho nic więcej nie powiedziała, dlatego stałyśmy chwilę w niezręcznej ciszy, podczas której słychać było tylko dźwięk tykającego zegara. Nie minęło jednak dziesięć minuta, jak usłyszałyśmy obie krzyki z zewnątrz. Podeszłyśmy od razu do okna i zobaczyłyśmy pojawiających się Śmierciożerców na polach, które otaczały Nore. Z każdą sekundą było ich coraz więcej, a krzyki stawały się głośniejsze i wyraźniejsze. Śmierciożercy pojawiali się w tak ogromnej ilości, że po chwili zaczęli się zlewać w jedną wielką czarną plamę.

Podbiegłam do drzwi i wyszłam na zewnątrz zobaczyć co się dzieje. Bariera, którą wyczarowaliśmy nie działała. Nie wiedziałam dlaczego. Śmierciożercy z łatwością mogli do nas podejść, a ich zaklęcia nie zostawały ani odbite, ani pochłonięte. Wokół mnie panował jeden wielki wrzask, jedni nawoływali do odwrotu, a drudzy chwycili różdżki i zaczęli walczyć. Śmierciożercy zaczęli palić roślinność i zboże porastające wokół Nory, przez co wszystko stanęło w płomieniach, które powoli kierowały się w stronę Nory. Dom Wealsyów w ciągu najbliższej godziny mógł całkowicie spłonąć, a my nie mogliśmy nic na to poradzić. 

Gdy patrzyłam jak wszystko wokół mnie płonie, nagle podszedł do mnie Percy, który chwycił moje ramie i pociągnął mnie do środka. Nie opierałam mu się, sama chciałam znaleźć już się w środku, by nie patrzeć na tą rzeź. Percy dopiero w salonie puścił moje ramię. Draco podszedł do nas i złapał moją rękę.

Czułam jak z Percy'ego kipi ogromna złość. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że sama pozwoliłam Draco wyczarować barierę, dlatego ona nie zadziałała.

- Czy Draco czarował z nami barierę?! - Krzyknął w moją stronę Percy, a ja pokiwałam potwierdzająco głową. - Jak Śmierciożerca może zrobić barierę przeciw Śmierciożercom! - Serce zabiło mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Całkowicie zapomniałam o tym, sama zaczęłam traktować Draco, jako jednego z nas i nie pomyślałam o konsekwencjach tego co zrobiliśmy. Poczułam gorycz i żal na sercu. - Znikajcie stąd! Już! - Wrzasnął w naszą stronę i odszedł, by ewakuować resztę.

Draco od razu chwycił świstoklik i przeteleportował nas w miejsce obozu.

Droga Do Upadku ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz