rozdział dwudziesty trzeci; słońce

166 13 5
                                    

Jesień zawsze była dla mnie czasem trudnym i niezrozumiałym. Dlaczego świat decyduje się na wprowadzenie w naturę tyle mroku? Dlaczego odbiera letnie barwy codziennemu życiu?

N

ad ranem już nie budzą mnie śpiewy ptaków, lecz delikatne krople deszczu, które melancholijnie, jak cichy szept, obijają się o parapet. Na chodniku tworzą niewielkie kałuże, w których łatwo można zamoczyć buty. Okna zasłonięte cieniem nie zachęcają do konfrontacji z tym, co kryje się na zewnątrz - powietrzem, które pachnie wilgocią i ziemią, przez które na płucach osadza się ciężka otulina chłodu. Brak ciepłych, złoto-różowych promieni, które słońce rzucało na blat kuchenny, jest nagłym przypomnieniem o nadchodzącej szarości. Ta szarość ponownie wkrada się do mojego mieszkania, w obskurnej kamienicy, która już sama w sobie tchnie pleśnią i zimnem - brzydotą. Czas zwalnia, dni stają się coraz krótsze, co przynosi więcej godzin spędzonych w samotnych przemyśleniach przy nocnej lampce, która usilnie stara się rozświetlić puste, smutne wnętrza. Każda myśl przypomina nieprzeczytane wiadomości – zbyt trudne, by zmierzyć się z ich treścią. Liście nabierają odcieni pomarańczy i brązu, i nawet niebo traci swój błękitny blask, stając się blade, jak ciało, które wampir zasysa z krwi.

Zmiany w naturze przypominają mi o przemijaniu i cykliczności istnienia.

To właśnie myśl o tym przeraża mnie najbardziej – przemijanie. Brak niezmienności. Lub to, jak utożsamiam się z jesienią, widzę ją we własnym ciele - w włosach, które przyprósza szary pył, w oczach, niegdyś pełnych blasku, teraz zamglonych i pozbawionych chęci. W płaszczach, które wyjąć czas z szafy, ich ciemne odcienie zdają się pochłaniać światło.

Więc tak – jestem jesienią.

Ale jest Louis. Louis to eksplozja najpiękniejszych kolorów i najprzyjemniejszych dźwięków. Dźwięk kawy, która napełnia kubek. Dźwięk skrzydeł ptaka, które rozkwitają przy starcie do lotu. Dźwięk szczęścia, które czujesz w sobie tylko raz w życiu. Louis jest euforią. Louis jest latem - najgorętszym, najpiękniejszym czasem w ciągu całego roku.

Marzę, by dla niego stać się chociaż wiosną, mimo opadłych liści i mgły, która teraz zamiast słońca budzi Amsterdam.

I, och, dlaczego nie mogę otworzyć tego głupiego zamka?

Drzwi uchyliły się, gdy po chwili grzebania kluczem w otworze, dalej nie mogłem ich otworzyć.

— Lou? — Zakłopotany uśmiech wkradł się na moją twarz po tym, jak mój wzrok połączył się z widocznie zaspanym spojrzeniem zgarbionego szatyna. — Och, chyba próbowałem użyć złego klucza — uświadomiłem sobie. W dłoni trzymałem klucze do własnego mieszkania, próbując nimi otworzyć mieszkanie Louisa. — Przepraszam. 

Twarz szatyna przyjęła miękki wyraz, gdy jego kąciki wąskich ust uniosły się ku górze. Bez słowa wpuścił mnie do środka i zaśmiał się:

— Nie szkodzi, jeszcze nieraz się pomylisz.

— Po prostu czuję jakbym się włamywał — przyznałem, ściągając nieco mokre od delikatnej mżawki okrycie ze swoich ramion. 

Louis zachęcał, bym czuł się u niego jak w domu i przez większość czasu tak to działało. Po paru dniach wspólnego mieszkania przywykłem do jego obecności chyba nawet odrobinę za bardzo. Ale czas spędzany na... po prostu, przebywaniu razem, to czysta, uzależniająca przyjemność. 

Odłożyłem kurtkę na wieszak, słysząc zza pleców Lou pomiaukiwanie. Kot chłopaka to chyba jedyny element, do którego nie zdołałem przywyknąć. Tym razem nie skupiłem się na nim za bardzo, bo Louis nagle pojawił się bliżej, dużo bliżej, całując mnie w usta. Wciąż traciłem przy tym oddech, jakby każdy kolejny pocałunek był tym pierwszym. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 20 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz