rozdział siódmy; nagość

3.5K 243 582
                                    

Wybudzając się z silnego snu, o którym istnieniu w moim życiu zdążyłem już zapomnieć, poruszyłem palcami swojej prawej stopy, zginając je i prostując. Poczułem jak moja zimna skóra ociera się o przyjemnie polubowny materiał. Znajdując dłonią cienki koc, przyciągnąłem go do swojej brody jedną dłonią. Drugą spuściłem w dół, opuszczając luźno nadgarstek poza łóżko. Skrzywiłem się, marszcząc nos, kiedy coś chropowatego i jednocześnie śliskiego wsunęło się między mój palec wskazujący a środkowy, zostawiając na skórze lepkość. Zmarszczka oznaczała się na moim czole z większą wyraźnością, gdy ciepłe-lepkie-coś wypuściło na moją dłoń powietrze, fukając cicho. Niezidentyfikowany kształt zaczął głaskać moją dłoń, ocierając się o nią. Przekręciłem głowę, chowając gwałtownie rękę pod materiałem pierzyny i umieściłem twarz w wygodnej szparze na zagłówku kanapy. Zwinąłem bardziej swoje ciało, gdy ciężar zaatakował mój brzuch. Z wciąż zaciśniętymi powiekami, których nie potrafiłem rozdzielić przez sklejający je rząd długich rzęs, rozluźniłem swoje wargi, zwracając podświadomie uwagę na to, jak suche są. Wytknąłem język na dolną część moich ust, sunąc nim po wrażliwej, spierzchniętej skórze. W końcu ciężka chrypa opuściła moje gardło, znikając gdzieś w przełyku.

Materiał osunął się ze mnie. Szarpanie za mój delikatny kocyk wybudziło mnie doszczętnie, ocucając mnie, gdy nagły chłód uderzył w mój brzuch.

— Louis? — wychrypiałem, sięgając dłonią do swojej koszulki, którą pociągnąłem w dół, zakrywając nagą część torsu. Jednak moja garderoba została, tak samo jak poprzednio, szarpnięta w górę. — M-hm, Lou. Przestań — z moich ust wyrwał się urwany śmiech, kiedy chłopak nie posłuchał mnie, sunąc czymś miękkim po moim udzie.

Dopiero słysząc głośny, wibracyjny pomruk, uświadomiłem sobie, że ciężar siedzący na mnie wcale nie jest człowiekiem, a już zapewne nie jest mężczyzną o pięknej, nieskazitelnej skórze i cieple, które wytwarzał wokół siebie.

Uchyliłem powieki z towarzyszącym temu bólem oczu rozprzestrzeniającym się aż po skronie. Prędko otworzyłem oczy aż do wielkości spodków. Siedzący na moim podołku siwy kocur napiął się mocno, nastraszając swoją sierść. Syknął na mnie w głośny, przerażający sposób, unosząc swój grzbiet do góry, przy tym naprężając długi ogon. Widząc wielkie zębiska chwyciłem za koc, osłaniając nim całą swoją twarz, sprawiając tym, że kot spadł z dzikim wrzaskiem na podłogę. Spojrzałem na niego, wyglądając zza brązowego materiału, przysłaniając nim swoje usta. Kot z ogromem gracji, podniósł się, prostując wszystkie cztery łapy. Z uniesionym w nadobności pyszczkiem ruszył kręcąc apatycznie swoimi biodrami w stronę fotela, na którym ujrzałem Louisa. Jego twarzy towarzyszyło rozbawienie, gdy przyglądał się mojej nagłej histerii. Poklepując swoje udo, nie czekał dłuższej chwili, nim zwierzę wskoczyło na jego nogi, zwijając się na jego podołku z mroźnym spojrzeniem ulokowanym na mnie.

Louis uniósł dłoń, głaszcząc kota za uchem, na co ten pomachał swoim ogonem.

— Nie powinieneś straszyć mojego chłopca, Étienne.

Kot skulił się, nasłuchując ordynarnego głosu swojego właściciela. Szatyn przebiegł palcami po jego burej sierści. Zwierzę z aroganckiej postury przybrało rozluźnioną pozycję, zmieniając wyraz swojego pyska. Louis zachichotał na to, prostując opinające jego nogi jeansy.

— Grzeczny kot. Dobra, bardzo dobra kicia — poklepał wydęty brzuszek swojego pupila.

— Dobra kicia? — uniosłem na jego słowa brwi ku górze, opuszczając materiał z moich dłoni. Pokręciłem głową, widząc jak Louis nieudolnie stara się powstrzymać głośny napad śmiechu, zapewne myśląc, że to ujdzie mojej uwadze. — Chciał mnie pożreć! Głupi kot! Bardzo głupi! —wrzasnąłem. — Już miał moją dłoń, niemal wszystkie palce, w swojej paszczy.

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz