rozdział szesnasty; nieistniejący ideał

2.2K 160 381
                                    

Gdy śmierć weźmie mnie za rękę,
drugą będę trzymać ciebie
i obiecam znaleźć cię
w każdym życiu.

**

Nic nie jest tak intymne jak spanie obok drugiej osoby. Człowiek jest wtedy całkowicie bezbronny. To akt absolutnej ufności i chyba właśnie po tym można poznać naprawdę samotnych ludzi. Zawsze było mi obojętnie i bardzo pusto - sądziłem, że tak musi być. Ale to się zmieniło, gdy pierwszy raz spałem u boku Louisa. Uczucie to można porównać. To coś, jak absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu, ponieważ z jednej strony moje serce szaleje, ale umysł się uspokaja. Właśnie wtedy, gdy Louis pozwolił mi spać w swoim łóżku, jakaś wcześniej nieznana mi emocja tknęła moim sercem. Chociaż zdarzyło się to dopiero dwa tygodnie temu, teraz już wiem, że po prostu czułem się bezpiecznie: z dłonią Louisa przerzuconą przez moją talię, z delikatnym kciukiem muskającym mój bark i palcami czasem przebiegającymi po nieświeżych włosach.

Szybko przyzwyczaiłem się do tych wszystkich rzeczy i wydawało się, że teraz spanie w samotności może być dużo trudniejsze, ale wręcz przeciwnie - spałem spokojnie, ostatnim razem poruszając się pomiędzy granicą snu a jawy w dziwnie przyjemnym poczuciu komfortu, bez skrępowania, bez mrocznych koszmarów. Mój organizm dosłownie nabierał sił przez ciągnące się godziny mijającej nocy i wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki nie usłyszałem dwonka do drzwi.

Zacząłem wybudzać się bardzo mozolnie, otwierając niemal pozlepiane powieki i odkrywając w jakiej zaskakującej pozycji się znajdowałem. Przesunięcie się o milimetr w stronę krawędzi łóżka groziło upadkiem, dlatego ocierając się o materac i splątaną na plecach pościel, podniosłem głowę przemieszczając się na środek łóżka i ciężko westchnąłem. Myślałem, że dźwięk był tylko wytworem mojej wyobraźni, ale kiedy tym razem ktoś zapukał, już wiedziałem, że los naprawdę nie chce dla mnie dobrze.

Przecież tak dobrze mi się spało...

Nastawiłem uszu, gdy klamka drzwi wyraźnie musiała się przekręcić, ale jakoś niepewnie... i poważnie, gdyby w tym momencie do mieszkania wszedł złodziej albo zabójca, miałbym to gdzieś. Nie chciałem się podnosić, ani na moment.

- Harry?! - jęknąłem, mrugając kilkukrotnie, będąc pewnym, że głos, który słyszę należy do Louisa. Wszędzie rozpoznałbym tę miękką barwę i akcent wyróżniający się spomiędzy wszystkich innych. Tylko, co on tu robi tak wcześnie rano? - Dlaczego nie zamknąłeś drzwi, ty niemądry maluchu? - tembr przyjemnej melodi jego głosu nabrał spokojnego wydźwięku, kiedy spojrzałem na niego tylko spod przymrużonych powiek z mocnym rumieńcem rozciągającym się na mojej twarzy. Leżałem na brzuchu i teraz moje pośladki były tuż nad twarzą Louisa - niedosłownie i na pewno przesadzam, ale i tak lekko się skrępowałem.

- Zasnąłem tak nagle... - powiedziałem zgodnie z prawdą, przypominając sobie, że ostatnim co robiłem przed snem była sms-owa wymiana zdań, kiedy już leżałem w łóżku, przyglądając się od czasu do czasu zaciemnionemu niebu.

- To teraz bez znaczenia. Mamy nowy, ważny dzień i musisz wstać! - o czym on mówił i dlaczego brzmiał na rozbudzonego o tak wczesnej porze? Nikt normalny nie cieszy się w poniedziałkowy poranek, z niczego.

- Huh?

- Rozpoczęcie roku szkolnego - przypomniał mi kpiącym, ociekającym ironią tonem i przysiadł na wolnej połowie mojego łóżka. Nagle ożywiłem się, zbierając ciało do siadu. Patrzyłem na Louisa pragnąc, aby to, co mówił było nieśmiesznym żartem, ale nie, rzeczywiście... to ten dzień. - Nie byłem pewien, o której godzinie się zaczyna, ale i tak przyszedłem i okazuję się, że jestem w punkt.

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz