rozdział czwarty; strach

2.7K 251 219
                                    

1 lutego, 2012

Zastanawialiście się kiedyś, czym tak naprawdę jest strach? Podobno każdy z nas kiedyś odczuł to zjawisko na własnej skórze. Wszyscy mamy lęki, co do wyjątku, bo każdy z nas czegoś się boi. Każdy z nas posiada coś, przez co odczuwa nieprzyjemny niepokój. Wydawałoby się, że nie trzeba opisywać uczucia tak dobrze nam znanego już od najwcześniejszego dzieciństwa. Dowiadujemy się o jego istnieniu już z oczu matki. Wiemy, że jest to coś, co, zależnie od okoliczności, mrozi człowieka, poraża nagłym wstrząsem: gdy gdzieś uderzy piorun, wywołując tym kompletną brewerię, zadrży ziemia, lub gdy przyjdzie nam zrobić parę kroków w zupełnej ciemności. Być może te najbardziej pierwotne lęki wywołuje wroga nam przyroda, kiedy wymyka się spod kontroli człowieka i wtedy on czuje się przez nią zagrożony.

Strach może mieć różne i zmienne natężenie, od lekkiego zaniepokojenia poprzez niepewność, zdenerwowanie, stan napięcia, aż do dręczącej obawy i panicznego przerażenia. Zawsze wywołany jest jakąś przyczyną, rzeczywistą lub urojoną, czymś, co postrzegamy jako zagrożenie dla naszej osoby - zagrożenie dla naszej sfery uczuciowej lub też dla naszych wartości moralnych. Boimy się zarówno uderzenia, jak i choroby, boimy się utracić dobre imię czy miłość, obawiamy się straty materialnej, degradacji społecznej, utraty honoru, cnoty i tego wszystkiego, co może popsuć nasze stosunki z kochającymi nas osobami.

Mały, dopiero wkraczający w nastoletnie życie Harry, bał się niezwykle, gdy w jego trzynaste urodziny jego mama oznajmiła wyprawę w wycieczkę, co raczej, a nawet na pewno, nie było czymś spotykanym w naszej rodzinie, jeśli tak mogę nazwać więź łączącą mnie i moją matkę. Możecie sobie wyobrazić jak ja, jako niewinny dzieciak, pakuję garść kolorowych i niekoniecznie czystych i schludnych ubrań do mojego szkolnego tornistra, z którego wówczas wyjąłem wszystkie książki, układając je w stercie na drewnianym parkiecie. Byłem niezwykle podekscytowany naszą wycieczką, choć moja mama nie zdradziła celu naszej podróży. Po tym, gdy wszystkie moje ubrania były już niedbale spakowane, nie zważając na to, czy nie są one zupełnie pogniecione, dorzuciłem do mojego granatowego plecaka ulubioną maskotkę i przeróżne komiksy, które dostałem w szkole za bardzo dobre stopnie w nauce. Do tego dorzuciłem kolorowankę i kilka kredek. W końcu nie wiedziałem, gdzie jedziemy i czy będę musiał czymś zająć swój czas. Wielki uśmiech drapał moją twarz, gdy przystawając w korytarzu, podpierałem się ściany, aby naciągnąć na moje pięty zdarte przy czubkach czarne trampki. Zawiązałem długie, szarawe sznurówki i posłałem mamie uśmiech, gdy podała mi cienką kurtkę. Luty tego roku nie należał do ciepłych, wręcz przeciwnie, w Amsterdamie tego dnia prószył biały, miękki śnieg, który nazywałem „spadającym puszkiem". Przypominał watę cukrową - i wtedy kochałem go najbardziej w świecie. Jednak od tamtego dnia żadna zima nie była już dla mnie niesamowita.

Łapanie śnieżynek językiem już nigdy nie przywoływało w mojej głowie beztroskich wspomnień.

Siedziałem na tylnym siedzeniu w samochodzie mojej matki, która utrzymywała srogą atmosferę, wypełniając chłodem najmniejszy skrawek wolnej przestrzeni przez co czułem, że nie mogę się za bardzo wychylać poza fotel. Zaciskała palce odziane skórzanymi rękawiczkami na kierownicy w niezręcznie silny sposób, nadgorliwie rozglądając się po ulicy. Widziałem w lusterku jej minę, pełną powagi i mrozu. Przeraziłem się, wzdychając. Mój trzynastoletni rozum pomógł mi uświadomić sobie, że ta wycieczka wcale nie będzie miła, a ja sam zacząłem odczuwać niepokój, który narastał z każdym minionym przez samochód, ośnieżonym od kory aż po końce gałęzi, drzewem. Jasne światło, wytwarzane przez rażące swoją bielą niebo, rzucało smugi na śnieg osadzony u szczytu krzewów, tak samo nagich i smutnych jak drzewa. Moje szmaragdowe, okrągłe ślepia błądziły z pustym matem po widokach zza zaszronionej szyby. Droga mijała bardzo powoli, przez co mój niepokój narastał. W głowie pojawiały się chmary paniki. Próbowałem odgrywać swoje myśli od tego, co może na mnie czekać, kiedy samochód się zatrzyma. Panicznie nie chciałem słyszeć dźwięku zgaszonego silnika. Dla zbicia czasu liczyłem do dziesięciu w mojej głowie, która kumulowała zbyt wiele myśli naraz, tworząc kompletny chaos.

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz