rozdział dziewiętnasty; uzależnienie

2.3K 160 451
                                    

- Nie wierzę. Nie wierzę, że dopuszczasz się czegoś takiego - Louis stawiał napięte kroki, wyrzucając swoją twarz w kierunku coraz bardziej ciemnego nieba. Tylko ono wskazywało na upływ czasu. Żaden z nas nie liczył minionych godzin, kiedy toczyliśmy rozmowy, błąkając się po najbliższych okolicach przedmieścia. Co kilka minut skradaliśmy sobie bezzobowiązujące pocałunki, przez które zatrzymywaliśmy tempo naszej wyprawki. Czułem się całkowicie rozpieszczony chwilą, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem w przeciągu jednego wieczoru zdołałem uśmiechać się przez cały czas. O ile w ogóle kiedykolwiek tak było. Nawet teraz, kiedy Louis prześmiewczo kłócił się ze mną, nie powstrzymałem swojej twarzy przed rozciąganiem się w uśmiechu mimo bólu przechodzącego na wskroś moje pulchne policzki.

Obserwowałem jak grzywka szatyna przez moment staje się istnym bałaganem, gdy poryw wiatru wzniósł się nad naszymi głowami. Zaraz po tym jej ruchy zostały powstrzymane, kiedy Tomlinson w swoim dramatyźmie skurczył oczy, uderzając wewnętrzną częścią dłoni o czoło. Pokręcił głową z politowaniem jęcząc niewyraźnie moje imię.

- Traktujesz mnie tak, jakbym popełnił przestępstwo, gdy jedyne co zrobiłem, to powiedziałem o-

- Nie kończ! - wystawił w moim kierunku dłoń, posyłając mi tym samym ostrzeżenie. Chciałem wybuchnąć śmiechem, widząc z jaką powagą traktował moje wyznanie. - Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale akurat o tej jednej rzeczy wolałbym nie wiedzieć. Mój mózg potrzebuje się tego wyprzeć zanim rozboli mnie głowa.

- Jeśli któryś z nas dwóch mógłby być ekspertem w dziedzinie parzenia herbaty, to ja - zadarłem nosa, z ironią myśląc sobie „znalazł się specjalista". Nie mogłem tak łatwo się poddać. - Przecież zajmuję się tym profesjonalnie!

- Ależ tak, oczywiście i z tym swoim profesjonalizmem zabijasz osobowość każdej herbaty przez dodanie do niej obrzydliwej cytryny - ostatnie słowo wypowiedział krzywiąc swoją twarz. - Taki haniebny brak gustu mógłby być karalny.

- Sam przyznałeś, że gorzki posmak idealnie komponuje się z imbirem i miodem.

- Ale herbata owocowa to coś innego. Herbata owocowa to obraza dla każdego Anglika! - żachnął się, kładąc dłonie na biodrach. Dla podkreślenia swojego oburzenia tupnął nogą.

- Ahhh, bo Anglicy mogą pić tylko bawarkę?!

Usta Louisa już wychylały się w odpowiedzi. Nie pamiętam, by kiedykolwiek nasza rozmowa nabrała takiej wyniosłości, oczywiście w formie sarkazmu, chociaż blade policzki mojego Lou nabrały wiśniowego odcienia czerwieni nie na żarty. Dostrzegłem w tym słabym świetle lamp oświetlających rozdroża błysk w jego oczach i znów oboje powstrzymywaliśmy się od wybuchu śmiechem. Kąciki naszych ust drżały, nie tylko z zimna, ale przede wszystkim toczyły walkę z uśmiechem, który nachalnie wpełzał na nasze twarze wtedy, gdy udawaliśmy srogą powagę. Wychyliłem się, aby uścisnąć dłoń Louisa, którą wcześniej opuścił wzdłuż ciała. W trakcie naszej perwersyjnej sprzeczki na chwilę nawet odsunął się ode mnie o parę kroków i naprawdę wątpiłem, że ten człowiek ma dwadzieścia osiem lat. Wciąż zerkał na mnie psotliwie, z pełnią życia i czymś już znajomym - małym ognistym błyskiem, otaczającym mglistoczarne źrenice. To nadawało jego spojrzeniu głębi, sprawiając, że zatracacałem się w szarości błękitu bez końca.

Wtedy poczułem wibracje w głębokiej kieszeni płaszcza i w myślach przeklnąłem osobę, która wbiła się jak igła w balon, przerywając miły moment naszej randki. Automatycznie odpuściłem dalsze przekomarzania choć w duchu wciąż pragnąłem bronić swojego zdania. Starałem się, by wyraz mojej twarzy nabrał skruchy, gdy po oprzytomnieniu i powrocie do realiów, domyśliłem się, że nadawcą musi być Emily.

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz