rozdział dwudziesty pierwszy; zemsta

2.2K 133 256
                                    

Chciałbym móc
patrzeć tak, jak wy.
Nie widzieć tego,
co we mnie tkwi.

**

Leżąc na skraju łóżka przeżywałem to wszystko jeszcze raz. Przyglądając się spokojnej twarzy Louisa, dostrzegłem bruzdę między jasnymi brwiami, przez co wiedziałem, że jego sen nie jest tak twardy i błogi jak powinien być. Na jeden z profilów padały smugi lampki nocnej; drugi, do którego wyciągnąłem dłoń, gubił swoje kontury w mroku. Bałem się poruszyć, by go nie zbudzić. Mimo tego przebiegłem opuszkami palców po jego skroni i dopiero wtedy zauważyłem, że moje palce znów podrygują. Na moich oczach osiadł lep, który próbowałem zdjąć mruganiem. Miałem wrażenie, że moim organizmem wstrząsała morfina. Żyły na moich przedramionach szczypały, jakby przebiegała przez nie drażniąca substancja. Czułem się pijany i jednocześnie zbyt trzeźwy. Patrząc na lekko rozchylone, nieco spierzchnięte od snu usta, powinienem odetchnąć, oprzeć głowę na męskim ramieniu i czekać ze spokojem na koniec tej okropnej nocy.  Zamiast tego nie mogłem pozbyć się czegoś z płuc palącego strumienia. Zamknięty w potrzasku, zbyt blisko swoich niepokojących myśli, które mówią, że powinienem siebie nienawidzić. Wywołują we mnie kolejne fale obrzydzenia, którego nie potrafię zatrzymać, ale muszę je czymś zagłuszyć.

Wstając z łóżka, szukałem siły, która pozwoliłaby mi zapłakać. Zamiast tego znalazłem się w stanie bez duszy; wszystkie piekła: małe i duże, opuściły mnie. To tak, jakbym utknął w przedsionku i nie mógł zrobić kroku, ani w przód ani w tył. Nogi zaniosły mnie do kuchni. Uliczne latarnie, wpuszczając swoje promienie przez szerokie okiennice, stanowiły jedyne oświetlenie pomieszczenia. Przedarcie się przez ciemność przyniosło mi trochę ulgi.

Po wyostrzeniu wzroku, przykułem uwagę do w pół pełnej whiskey, leżącej na blacie kuchennym, obok zlewu. Miodowy odcień połyskiwał w oszklonej butelce. Owinąłem palce wokół szyjki, chwilę zatrzymując spojrzenie na szklance, leżącej obok, jednak pragnienie zagłuszenia szumu w mojej głowie przemawiał do mnie wyraźniej, niż zdrowy rozsądek. Sposób, w jaki gorzki smak drażnił moje gardło, nie zatrzymał mnie, a wręcz dodał animuszu. Poczułem się jak zagubiony alkoholik, który po tygodniach trzeźwości miał okazję znów zamoczyć usta w dobrze obeznanej mu truciźnie.

W normalnych okolicznościach byłbym sobą przerażony - w tej chwili we wszystkim szukałem sposobu na chociaż minimalne zduszenie bólu. Unosząc wzrok na szybę, niespodziewanie natrafiłem na swoje lustrzane odbicie. Spowolniłem ruchy klatki piersiowej, żeby się sobie przyjrzeć. Powrócił ten słaby człowiek, pomyślałem. Zupełnie tak, jakby ostatnie spędzone z Louisem tygodnie, nigdy się nie wydarzyły. Znów wróciłem do punktu wyjścia. Nie poznawałem koloru swoich oczu. Matowy cień zdominował ich naturalną zieleń. Twarz obrzmiała, drobne kosmyki, oblepiające jej rysy.

Włosy.

Wstręt osaczył mnie na widok tej fryzury.

Patrząc na nie do głowy przychodziły mi jedynie wspomnienia o tym, jak obchodzili się z nimi mężczyźni, gdy zmieniałem się w Marcela. Wspomnienia w postaci krótkich klatek filmowych.  Pociąganie za nie z ogromem męskiej siły, przez którą jednym ruchem cała moja głowa wykręcała się w tył, a reszta ciała opadała na materac okryty szorstkim prześcieradłem.

Chciałbym nie pamiętać. Odciąć od siebie wspomnienia. Pozbyć się włosów i związanych z nimi doświadczeń.

Muszę zrobić to natychmiast.

Bez chwili zawahania odnalazłem nożyce kuchenne w jednej z szuflad. Spojrzałem na nie z pustym wyrazem twarzy, obracając je w dłoni, nim dotarłem do łazienki. Przez kilka sekund przyzwyczajałem się do ostrego światła. Uczucie wbijanych szpilek w głowę nie spowolniło mojego zapału. Na drżących nogach stanąłem przed lustrem, jedną z dłoni napierając na umywalkę. Drugą sięgnąłem do pasm zwijających się pod brodą i już w kolejnej sekundzie, maniakalnym posunięciem ostrzy pozbyłem się go z towarzyszącym temu charakterystycznym tępym dźwiękiem ciętych włosów. Pierwszy ruch namówił mnie do następnych; kolejne pukle opadły, zatrzymując się w zlewie lub lądując przy moich bosych stopach. Z cudem udało mi się zachować równowagę, kiedy drugą dłonią szarpnąłem za włosy chcąc jak najszybciej pozbyć się ich znacznej ilości.

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz