rozdział czternasty; wspomnienie

2.6K 185 278
                                    

Dziękuję Fifi, która napisała ze mną fragment tego rozdziału. Nie mogłam sobie z nim poradzić, ale w końcu jest i obiecuję, że jego druga część pojawi się całkiem niedługo.

**

Miażdżący ból osiadł na środku mojej klatki piersiowej. Ramiona odrętwiały i tak, jak nogami nie mogłem w ogóle poruszyć, tak dłonie zaciskały materiał białego prześcieradła. W żelaznym uścisku trzymałem swoją szczękę, chcąc wydostać z siebie jak najmniej dźwięków. Pot drażnił mój kark, a ciężko uchodzący z moich nozdrzy podmuch oddechu tłumił się, brzmiąc dziwnie spazmatycznie, prędko i nierówno.

Dusiłem się we własnym ciele, w końcu jęcząc cicho, kiedy otworzyłem oczy, czując jak wilgoć zalewa je całe, sprawiając, że teraz miałem przed sobą tylko szare smugi.

Zacisnąłem powieki i znów otworzyłem, było trochę lepiej - chociaż biały sufit wciąż wirował, a oddech nie przychodził z łatwością. Rozchyliłem usta, wiedząc, że będzie mi lepiej, gdy postaram się rozluźnić mięśnie.

- Jesteś taki zepsuty - zadrżałem, znowu się obwiniając. Gdybyś był normalnym, to by się nie stało. To nie przytrafia się normalnym ludziom. To z tobą jest coś nie tak.

Kiedy pierwsze fale szoku minęły chciałem spróbować wykonać ruch. Najpierw przechyliłem głowę, ku lewej stronie, zauważając zwiniętą w pozycji embrionalnej postać. Widząc rozrzuconą po poduszce czuprynę, rozpoznałem w mężczyźnie Louisa.

To sprawiło, że poczułem się gorzej.

To przyszło, kiedy Louis spał obok. Co mogło być bardziej wstydliwe?

Gdy znów nabrałem oddech, spostrzegłem, że kołdra osunęła się z mojego ciała, albo sam zrzuciłem ją z siebie w trakcie epizodu. Teraz dobrze widziałem swój płaski mokry brzuch, wybrzuszenie w bieliźnie, uda z jasnymi włoskami, które stały dęba i krzywe stopy.

Zwinąłem się w kłębek po tym, gdy udało mi się używając przy tym resztek sił odzyskać tyle odwagi, by usiąść i zmierzyć się z rzeczywistością. Znowu chciałem szarpać swoje włosy, wpić paznokcie w ramiona, objąć się rękami i krzyczeć, lecz zamiast tego przysłoniłem tylko swoje nabrzmiałe usta obiema dłońmi i zacisnąłem powieki, bujając lekko głową w przód i w tył.

Widziałem tylko wirującą ciemność, gdy ściskałem je tak mocno czując ból w oczodołach i skroniach. Dlatego dopiero po chwili dotarło do mnie, że chłód nie drażni dłużej mojej szkarłatnej sylwetki, a ktoś szepcze mi do ucha sennym głosem, odciągając sztywne palce od twarzy. Nie pozwalałem jej odkryć, ale Louis postawił na swoim, w końcu łącząc nasze dłonie w taki sposób, bym już nie mógł wydostać własnej z przeplataniny palców.

Pozwoliłem sobie zaszlochać, w końcu nie mając już nic do zatajenia. Z rezygnacją tylko chowałem twarz w miękkiej, ciepłej i trzęsącej się piersi, jakbym chciał w nią wniknąć i nigdy nie wrócić tu, gdzie jestem.

Szum przy moim uchu nie przestawał drażnić mojej skroni, kiedy brałem oddech zgodnie z poleceniem szatyna, pociągając również nosem.

- Cichutko, już lepiej... - mówił. Te proste słowa były jak kojący lek, odganiający wszystkie złe siły, które nie mogły się ze mnie wydostać. Z każdą nocą czułem w ciele taki ból, jakby rzeczywiście coś chciało ze mnie wyjść i było już bardzo blisko, ale w końcu i tak zostawało wewnątrz, przy tym tylko rozdzierając mnie od środka. - Już... już.

Nagle wszystko się zatrzymało. Moje ramiona stały się lekkie, jakby ktoś zabrał z nich cały ciężar, płacz ustał, oddech zniknął, tylko drżenie ciała nie ustało.

Bitch In Amsterdam • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz