Poczęli więc prędzej przebierać nogami i szybkimi susami zbliżać się w stronę zamieszkanych stron. Przekroczyli małą rzeczkę, która była tak schowana między porosłe na brzegach ciemnozielone kłącza o ogromnych liściach, że przewodzący grupie Avestar zobaczył ją dopiero wówczas, gdy wszedł w jej toń po kolana. Owe liście zapewniały chłód i utrzymywały wilgoć, co nad wyraz wyraźnie odbiło się w rosnącej nieopodal trawie, pełnej i bujnej, w kontraście do tej suchej i zniszczonej, położonej kilka łokci od wody.
- Spójrzcie! – zawołała naraz Elena, gdy chyłkiem zbliżali się już do regularnie zasadzonego sadu - cóż to?
Z tymi słowami wskazała na podkopaną, podłużną dziurę w ziemi.
- Nora lisa, jak przypuszczam – mruknął Aldorian, jedynie rzucając nań okiem.
- Tej wielkości?! Szeroka, z bruzdami jak po pługu... Ten lis musiał być niewiele mniejszy od sporego niedźwiedzia.
Na wspomnienie o niedźwiedziu każdemu zrobiło się cieplej. Przyspieszyli kroku, przeskakując teraz ukradkiem między drzewami. Prędko też zlokalizowali źródło dymu. Jedno, dogasające już ognisko, znajdowało się tuż przy samym sadzie. Po krótkich oględzinach stało się jasne, że to stare, niewymłócone zboże poszło w popiół.
- Tutaj też liche żniwowanie w tym roku – stwierdziła Ariana – palą co niezdatne, póki się szczury, abo inna zaraza nie rozplęgnie.
Zanurzając się w bujne odrosty na pniach, w skądinąd niezadbanym sadku, wędrowcy poczęli zastanawiać się, co dalej. Przy jednej ze stodółek krzątali się ludzie. Na pierwszy rzut oka nie znać było znaku Persingów, ani też skutków ich niedawnej obecności. Naraz zza rogu izby wychylił się wąsaty mężczyzna w kapeluszu, prowadząc za uzdę dwa karej maści konie. Mówił głośno, a wiatr niósł jego słowa do czułych uszu Avestara.
- Prowadzi je do pozostałych, jeśli dobrzem usłyszał – szepnął półelf – powinno być tutaj co najmniej kilka sztuk.
- Idziemy?
- Próbujemy, szkoda tracić więcej czasu – orzekła Ariana, biorąc na siebie odpowiedzialność za decyzję – pójdę do nich i wybadam sprawę.
- Idę z tobą – zaoferował się Aldor, czując na sobie nieznośny wzrok Eleny – obecność samotnej kobiety będzie tym bardziej podejrzana.
Tak też zrobili. Lunarczycy prędkimi ruchami wycofali się nieco na obrzeża sadu, by nie nadejść niczym złodzieje, lecz jako przybysze od strony traktu. Nie zdradzając również położenia swych towarzyszy, jawnie zbliżali się do miejscowych mężczyzn, odkrywając uprzednio swe twarze.
- Jesteś zła, że idziemy razem? – Aldor zagadnął Arianę, nim jeszcze ktokolwiek ich zauważył.
- To tylko chwila, bierzemy konie i wynosimy się stąd – odrzekła przytomnie.
- Mówię o całej wyprawie.
Ariana milczała chwilę, robiąc zacięte miny. W końcu odpowiedziała:
- Nie czas to i miejsce na podobne rozmowy. Tak czy tak masz szczęście.
- Doprawdy? Ostatnio zdaje się mnie opuściło...
- Masz szczęście, że w ogóle z tobą rozmawiam. Nasza misja jest zbyt ważna, by teraz poróżnić się między sobą.
Aldorian westchnął i zagryzł mocno wargi, tłumiąc złość. Nie wyrzucił z siebie dudniących mu w głowie myśli, odpowiadając jeno:
- I ja nie będę droczył. Zostawmy to, tylko pamiętaj, że moje ostatnie słowa, tamtego wieczora, wciąż są prawdziwe. Nieodwołalnie.
W odpowiedzi Ariana jedynie zatrzymała chwilę wzrok na jego twarzy. Ten jednak uznał to za dobry znak, bo choć na ślicznym licu rudowłosej piękności nie zagościł uśmiech, to jedno spojrzenie traktował wówczas niczym pocałunek.
CZYTASZ
Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołów
Fantasy...każdy wiedział, że w końcu coś stać się musi. Niemożliwością jest, by stale rosnące napięcie nie wybuchło wreszcie, tworząc niejako nową rzeczywistość. Jaka ona będzie? To zależy już tylko od żywiołów. Pędu żywiołów. Zamglonej, nieoczywistej aleg...