Towarzyszyła im przejmująca cisza. Nawet ptaki zamarły w ten wieczorny czas i uległy senności krajobrazu. Czuć było już nocną wilgoć, a kopyta i nogi koni prędko pokryły się cienką warstwą kropelek wody. Deferast cierpiał, a wszelkie znaki wskazywały jedynie na niedawną klęskę, która rozpoczęła wielki ból, odczuwany przez wszystkich i wszystko.
Świat pozostawał już w półświetle, gdy dotarli na skraj lasu. Po krótkich poszukiwaniach, Aldorianowi udało się znaleźć skarpę, która po stromej stronie tworzyła coś w rodzaju schodków wrzynających się w ziemię. Nie było to miejsce zbyt osłonięte ani przed deszczem, ani wiatrem, lecz szczęśliwie tej nocy, jednej z ostatnich ciepłych w tym roku, żadne ze złych żywiołów nie nawiedziło granicy lerendalsko-deferiańskiej. Kryjówka za skarpą pozostawała jedynie osłonięta od strony Traktu, zaś ten, kto akurat pełnił wartę, miał dobry pogląd na okolicę. Korzystając z niewielkiego zagłębienia mógł obserwować rozległy teren, samemu pozostając doskonale zamaskowanym. Konie pozostawiono po przeciwległej stronie wzniesienia, by w razie potrzeby czmychnąć, kiedy wrogi oddział zechciałby wybadać przyczynę przebywania w okolicy oswojonych zwierząt. Tej nocy nie napotkali jednakże żadnych przeszkód.
Następny dzień rozpoczął się od chłodnego poranka, rozgrzanego wszak koniecznością podjęcia stosownych decyzji o planie marszruty. Powstawał bowiem zasadniczy problem – zagłębienie się w las wraz z wierzchowcami stało się niemożliwe – północny Trentum prędko przemieniał się w nieprzebytą i gęstą dżunglą, momentami na wzór tej z Renarvii. Należałoby tedy znacznie przybliżyć się do Traktu i jechać niemal wzdłuż niego, bez osłony i ryzykując odkrycie, bądź też wkroczyć na sam Trakt i czmychnąć dopiero wówczas, gdy pojawi się zagrożenie. Avestar podjął decyzję, by nieco przybliżyć się do ubitej drogi i spróbować podążać z jej biegiem.
- Snucie się w tak bliskiej odległości od Traktu, nie korzystając z niego, stanie się po dwakroć podejrzane – uważał Aldorian, wchodząc w polemikę.
- Wolisz jechać drogą i unikać obcych spojrzeń?
- Niewiele to zmieni, a podróż przebiegałaby szybciej.
- Myślałem o tym – przyznał półelf – póki cośkolwiek widać jeszcze przez gąszcz, podążajmy skrajem. Wybadamy sprawę, a w razie czego czmychniemy w las.
Poczęli więc jechać wprost na zachód. Początkowo stępa, obrzeżami drogi. Ta jednak prędka stała się niemożliwa do przebrnięcia wierzchem, toteż za radą Aldora wjechali na Trakt Królewski. Z ręką na sercu. Zagłębili się tym samym w serce leśnej prowincji, podążając legendarną ścieżką łączącą potężne mury Lexanu z chlubą wszystkich Deferian – Mira Ana. Trakt był umowną granicą pomiędzy starym lasem Trentum, sięgającym daleko w głąb Varango, a Wielką Puszczą wypełniającą cały północny Deferast i znaczną część Renarvii.
Z początku towarzyszyła im jedynie dojmująca cisza i brzęk podkutych kopyt o kamienie. Las kipiał ciemną zielenią, przetykaną gdzieniegdzie oznakami jesieni. Jedynym problemem były co jakiś czas zwężenia drogi, tak gęsto przetykane zbitą kępą konarów i wszechobecnych pnączy, że zupełnie nie było znać, co czeka ich za zakrętem. Parokrotnie też opuszczali Trakt, wracając na skraj gęstego lasu, gdy ich uszom zabrzęczały podejrzane odgłosy z naprzeciwka. Za każdym razem okazywało się, że to fałszywe alarmy. Dzień był przy tym znacznie chłodniejszy od poprzedniego, toteż po paru godzinach jazdy Elenę poczęły wzdrygać dreszcze, a obolałe mięśnie mocno domagały się przerwy. Jak sama stwierdziła, był to skutek pogody połączonej z ciągłym stresem i niepokojem.
Dojeżdżali właśnie do kolejnego ciasnego zakrętu, niezwykle wąskiego gardła, gdzie agresywna roślinność poczęła bez żadnych manier wkraczać na Trakt, podsadzając nawet z dawien dawna ułożone i ubite tutaj głazy. Gdzieniegdzie nadłamane i wystrzępione gałęzie sugerowały przejście tędy kogoś lub czegoś znacznych rozmiarów, gdyż ich wysokość przekraczała z górką wzrost konia. Wskutek wieloletnich już, osłabionych stosunków Deferastu z Lerendalem, żadna ze stron nie zważała zbytnio na stan dróg i nie kwapiła się do napraw. Szlifowane i kunsztownie ułożone głazy nadgryzał ząb czasu, zaś stopy ludzkie coraz rzadziej deptały ich powierzchnie. Dopiero w ostatnich tygodniach ruch znów został wzmożony, lecz dawni budowniczy uronili by łzę wiedząc, że owoce ich pracy stały się teraz jedynie wojennym szlakiem krwiożerczych najeźdźców z mrocznego zachodu.
- Jedziemy od świtu, czyż nie pora na chwilę spoczynku? Ręce mam tak zdrętwiałe, że ani podrapać się nie mogę. Zaraz z siodła spadnę – narzekała Elena, której komfort podróży znacznie się obniżył.
- Co by było, gdybyś musiała jeszcze trzymać lejce? – zakpił lekko Aldor – zbyt długo pozostawałaś zamknięta i ciało twe osłabło.
Ellaina zrobiła wielkie oczy, chcąc dogryźć swemu dawnemu wybawcy, lecz uprzedził ją Avestar ze słowami:
- Może i racja. Zatrzymamy się, lecz jeszcze nie tutaj. Przed nami Trakt odbija na południowy zachód, przed zakrętem oczywiście niczego nie widać, a wolałbym zatrzymać się na otwartej przestrzeni, gdzie dojrzymy każdego. Trochę cierpliwości, Eleno.
- Dobrze – zgodziła się prawowita królowa – lecz ta cisza jest niepokojąca. Zupełnie mi się nie podoba.
- To prawda. Od rana nie ujrzeliśmy nikogo. To niezbyt dobry znak.
Przyspieszyli nieco kroku, by prędko pokonać zakręt, który zupełnie zasłaniał im wszelką widoczność. Chcąc nie chcąc, znów wdrapali się na podwyższony względem otoczenia Trakt i pruli naprzód ubitą, gładką ścieżką. Gdy tylko wychynęli zza gęstych zarośli, ze zgrozą dojrzeli przed sobą oddział blisko dziesięciu zbrojnych. W mig poznali w nich pieszych Tolgarów, prowadzonych przez Persinga zasiadającego na jedynym w gromadzie koniu. Każdy bowiem doskonale wiedział, iż choćby hufiec ten posiadał dwie kopy wierzchowców, to żadna siła, ani nawet sprawcza moc Qabrieli nie zmusi Tolgara do jazdy wierzchem.
Spotkanie było tak niespodziewane, że chwilę wszyscy trwali w osłupieniu, gdy umysły przyzwyczajały się do widoku, bądź co bądź, zajadłych wrogów. Z marazmu pierwszy wyszedł obcy jeździec, który wykonał wymach do tyłu, jak gdyby chcąc rzucić w kierunku posłów Trzeciej Siły zaostrzoną włócznią trzymaną w ręce. Ale Aldorian był szybszy. Nim ramię Persinga zdołało się napędzić, jego ciało przeszyła błyskawiczna strzała, raniąc śmiertelnie. Jeździec osunął się na ziemię, wydając potworny krzyk, po którym dziewięciu Tolgarów rzuciło się do ataku.
Trzech z nich targało włócznie, którymi rzucili bez chwili zawahania, biorąc cel Avestara i Arianę. Półelf zdążył ściągnąć lejce, obracając konia w stronę lasu. Ruszyć naprzód już nie zdążył, dwa drzewce wbiły się w koński zad. Zwierzę zarżało donośnie i zaraz padło jak martwe na ziemię, zrzucając z siodła swych właścicieli. Ci nie ucierpieli w żadnym stopniu prócz kilku stłuczeń, a to za sprawą Aldora i Eleny, którzy ze zręcznością godną najwyższych holiańskich łuczników powalili trupem czterech Tolgarów. Dzicy nie mieli z sobą łuków, ni żadnego innego miotającego oręża, toteż rzucili się na wroga jedynie dzierżąc włócznie i krótkie mieczyki. Dwóch kolejnych padło po krótkiej wymianie ciosów z Aldorem i Avestarem, a następny został paskudnie stratowany przez dwa pozostałe przy życiu konie, które w popłochu uciekły drogą powrotną w stronę Lerendalu. Nie sposób było je gonić, ani uspokoić.
Korzystając z ogólnego rozgardiaszu, dwaj ostatni pozostali przy życiu Tolgarowie wzięli nogi za pas. Rzucili się do ucieczki dokładnie w tą samą stronę, z której przybyli, wyraźnie lękając się wkroczenia w ostępy północnej Puszczy lub południowego Trentumu.
- Sprowadzą posiłki! – wrzasnęła Ariana – gońmy ich!
- Zostaw – zawetował Avestar, ledwo łapiąc oddech – nie mamy dość siły, musimy nimi szafować. Ledwie parę wymachów ramienia, a czuję się gorzej niż po bitwie...
Aldorian podjął jeszcze jedną próbę. Wskoczył w najwyższy okoliczny punkt Traktu i napiął łuk. Długo trzymał cięciwę, usiłując przewidzieć tor jej lotu wobec kołującego wiatru. Wreszcie puścił ją i prędko założył kolejną. Strzała śmignęła w stronę Tolgarów, lecz próba była niecelna, grot odbił się od rosnącego blisko drogi jesiona i spadł na ziemię.
- Spudłowałeś.
- Owszem. Ci dwaj uszli spod topora. A niebawem zaroi się tutaj od straży i wszelkiej maści łotrów...
- Nie traćmy zatem czasu – zadecydował Avestar,sprawdzając jeszcze, czy wszystkie członki były całe – nie mamy koni, a Traktjest dla nas spalony. Pozostaje więc jedynie zagłębić się w odmęty Trentumu.Prędzej czy później i tak musielibyśmy to zrobić.
CZYTASZ
Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołów
Fantasy...każdy wiedział, że w końcu coś stać się musi. Niemożliwością jest, by stale rosnące napięcie nie wybuchło wreszcie, tworząc niejako nową rzeczywistość. Jaka ona będzie? To zależy już tylko od żywiołów. Pędu żywiołów. Zamglonej, nieoczywistej aleg...