Rozdział 13. U progu bramy cienia - cz. I

2 0 0
                                    

Z nastaniem czerwca roku 2460, oddziały elfickie prowadzone przez króla Quallorana i zastępy Wolnych Endalmarczyków pod dowództwem Vandera zbliżały się już do pogranicza Palmerii. Ciepła, letnia aura powitała ich ze zdwojoną siłą, uświadamiając z naciskiem, że przed nimi rozciągają się już tylko tropikalne wybrzeża Międzymorza.

Gdy wybuchła wojna, a na palmerskie brzegi przedostały się wojska Persingu, Palmeria stała się jednym z pierwszym miejsc, na których stopy postawiła Qabriela. Tamtejszy kasztelan wpierw sprzyjał najeźdźcy w trosce o własne interesy i stołek, który nomem omen od początku kadencji był podważany co do uczciwości przebiegu wyborów. Swoją postawą, która, co znamienne, cieszyła się poparciem wielu swych krajanów, zapewnił Persingom łatwy start w ich podboju. Historia wówczas ponownie pokazała, jak karkołomnym zadaniem jest sprawowanie rządów nad tak rozległym i zróżnicowanym etnicznie królestwie, z czym zupełnie nie radzili sobie monarchowie z dynastii Ottaviusów, pomimo całej swej perfidii i braku skrupułów.

Jak można się domyślić, kasztelan Palmerii wkrótce przestał być niezbędny, toteż prędko usunięto go ze stanowiska, a niedługo później stracono po pokazowym procesie. Palmerska armia została rozwiązana, część zbrojnych przeszła na stronę Qabrieli jako najemnicy, inni zaś rozpierzchli się ukrywając, bądź porzucając miecz i zbroję. Tym samym, pomimo początkowych korzyści jakie niosło za sobą sprzymierzenie się z napastnikiem, z czasem doprowadziło to do prześladowań i wyzysku ludności nie mniejszej jak we wschodnich krainach.

Zbliżając się do Palmerii elfowie i Endalmarczycy poczęli toczyć coraz więcej potyczek. Na zachodnich krańcach królestwa wielu Persingów na dobre już osiadło i poczęło rozkręcać własne interesy oraz bronić ich zaciekle wobec rodowitych mieszkańców. Wolni od straszliwych bitew, jakie rozgrywały się w Lerendalu czy Holianie, długo działali w spokoju i pewności. Kolejne starcia z nimi spowolniły nieco marsz połączonych armii, wszak nie mogły oczywiście go zatrzymać. Tak też odsiecz przybyła niebawem nad brzegi Esty, gdzie decydenci zaplanowali chwilę spoczynku, wcześniej posyłając jeszcze zwiady za linię rzeki i daleko wzdłuż koryta potężnego Xanceryonu.

Elfowie jako pierwsi zauważyli opustoszały obóz Persingów. Gdy wszyscy zbliżyli się doń ostrożnie, poczęli ze zdumieniem oglądali ślady zniszczenia i wszędobylskie pogorzelisko.

- Któż to uczynił? - głowiła się Elena - przecież prócz nas nie ma już nikogo, kto stawia opór!

- Czyżby chłopi z Sinnetu i Arnulii zawędrowali aż tak daleko?

- Nie - zaprzeczył Rister – w żadnej wsi, ani na gościńcach nie usłyszeliśmy nic na ten temat. To musiał być ktoś inny.

Jeszcze większy szok dopadł wszystkich, gdy zbadali ruiny lazaretu, który do tego czasu zawalił się i został doszczętnie splądrowany.

- Wyjście są dwa - stwierdził Vander – dzikie zwierzęta, bądź zmyłka.

Po tych słowach każdy wzmógł czujność, gdyż przez ostatni czas zdążono już zapomnieć o podstępach, które dla Qabrieli są chlebem powszednim. Prędko rozesłano zwiady we wszystkich kierunkach, by upewnić się, że gdzieś nieopodal nie czyha na nich zasadzka. Obawiano się szczególnie skrytych niedźwiedzi Yinal. Obawę potęgował także fakt, iż wysłany na północ Ellsar wciąż nie powrócił wraz ze swymi trzema kompanami.

Jeszcze tego samego dnia obie armie postawione były w pełną gotowość. Południowy zwiad, w skład którego wchodził Erasta i dwóch innych Lunarczyków doniósł, iż o jakąś godzinę drogi wzdłuż rzeki obozuje grupa kilkudziesięciu Czarnych Lordów. Erasta twierdził, że nikogo poza kawalerzystami nie spostrzegł. Gdy wysłane w innych kierunkach oddziały nie przywiodły z sobą niczego godnego uwagi, Qualloran i Vander wspólnie orzekli o ataku na nieprzyjacielską kawalerię.

Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz