Rozdział 10. Wstaje świt- cz. II

3 1 0
                                    

Elena zaniemówiła, otworzyła oczy i ku swojemu zdumieniu poczuła w brzuchu jakby delikatny i przyjemny dotyk. Twarz Ristera przesłaniała słońce, a wychylające się zza jego długich włosów promienie utworzyły coś na kształt połówki aureoli, okalając jego głowę. Hablarczyk pozostawał już wtedy w pełni sił, za sobą zostawiając chorobę, której nabawił się podczas zdradzieckiego poselstwa w Sinnecie. Zarost miał zadbany, rysy mężne, a oczy odważne. Jego twarz przypominała Elenie marmurowe oblicze pięknego, niepokonanego herosa owianego legendą i bohaterstwem. Poczuła coś, czego nie doświadczyła od lat, a co nigdy nie było tak mocne nawet wówczas, gdy przebywała z Aldorianem.

Tamten moment mógłby dla niej trwać bez końca, lecz w rzeczywistości był to jeden ułamek drogocennego czasu. Czas jednak niewątpliwie potrafi się kurczyć, to znów wydłużać, a właśnie wtedy, leżąc bezwładnie na hablarskiej ziemi Elena doświadczyła przedłużonej chwili swoistego oczarowania.

- Dalej, spieszmy się! - ponaglił Rister. Na te słowa ich ręce zetknęły się, mężczyzna pomógł jej wstać i rzekł na odchodne – to dzień naszego triumfu!

Chwilę później Elenę otrzeźwił ogłuszający łomot. To kolejny z ogrów zwalił się na ziemię, grzebiąc pod swym wielkim ciałem dwóch uciekających w panice Tolgarów. Przetarłszy szybko oczy, kobieta odnalazła swój łuk i dołączyła do małej grupki hannhańskich kuszników, którzy kryjąc się w pojedynkę za poszarpanymi umocnieniami, wspomagali walczących wręcz towarzyszy. Uczucie zauroczenia prędko prysło i zaraz o nim zapomniała.

Z chwilą, gdy ostatnie zdolne do dalszego boju jednostki Sojuszu rzuciły się na pomoc swym nieoczekiwanym sojusznikom, sytuacja Persingów poczynała stawać się dramatyczna. Niemal wszyscy najemnicy opowiadający się za Qabrielą zostali rozproszeni, bądź wybici. Kilku udało się zbiec z pola walki, niektórym zaś przyświecała myśl zmiany walczącej strony, byle tylko uratować swe życie. Czarni Lordowie walczyli mężnie, lecz byli to jedynie ci z nich, którzy utrzymali się w siodłach po pierwszym uderzeniu. Cała reszta została stratowana, bądź znalazła śmierć jeszcze w pierwszej szarży. Tolgarowie niemal przestali być już poważnym zagrożeniem, walcząc pojedynczo, bądź w małych grupkach i zupełnie tracąc orientację w bitewnym tumulcie. Najwięcej trudności Trzeciej Sile sprawiały za to pojedynki ze Skorpiołuskimi, którzy górowali nad nimi siłą i wytrzymałością.

- Te kurwie syny chyba nigdy się nie męczą! – wrzeszczał Axell. Wkrótce jednak także i oni poczęli nerwowo spoglądać po sobie na wpół zwierzęcym spojrzeniem, gdy coraz to kolejny ich współplemieniec upadał bezładnie na gołą ziemię.

Persingowie stawali się coraz bardziej wycieńczeni, walcząc o wiele dłużej niźli ludzie Eleny i oddziały elfów. Toteż im bardziej przedłużało się owo starcie, tym większa bezsilność opanowywała poddanych Qabrieli. Tymczasem sama królowa walczyła ramię w ramię ze swą rycerską elitą w jedynym punkcie bitwy, w której siły pozostawały jeszcze wyrównane. Oddziały Vellotów znacznie przetrzebiły bowiem Hannów i utorowały sobie drogę do najbliższej świty Quallorana. Władca elfów nie ruszył się ani na krok, raźno krzyżując miecze z przeciwnikiem. Rozpoczęła się potyczka, która wymagała od obu walczących stron dobycia z siebie najwyższych umiejętności. Zręczność czy szybkość ciosów i sparowań była doprawdy tak wspaniała, że należałoby ją podziwiać, gdyby tylko nie służyła ona tak strasznych celom.

Początkowo starcie elfów z Vellotami było niezwykle wyrównane, podobnie jak poniesione straty. Wtedy jednak Qualloran, którego wierzchowiec stanął na tylnych nogach przeskakując nad roztrzaskanymi szczątkami jakiejś maszynerii, ujrzał Qabrielę, która jednym ruchem uśmierciła dwóch jego braci, z których jednego szczególnie miłował. Elf zawrzał wówczas wielkim gniewem, skinął na Tarlana i jego przybocznych, po czym z bojowym okrzykiem ruszył ku Kruczej Królowej. Nagła szarża zaskoczyła pozostających w pierwszej linii Vellotów, którzy ponieśli największe jak do tej pory straty. Qualloran, pełen pasji, w mig znalazł się tuż obok Qabrieli o kamiennym obliczu. Tym razem na jej twarzy brakło szyderczego uśmiechu, nieskora była także do typowej dla siebie wyniosłej rozmowy. Doskonale zdawała sobie bowiem sprawę z beznadziei swego położenia i własnych błędów, których aż do tej pory się wystrzegała.

Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz