Rozdział 8. Sen zimowy - cz. I

4 1 0
                                    

Qualloran wraz z Ellsarem i resztą elfów, gnani radością powodzenia swej misji, niezwykle szybko, sprawnie i bezboleśnie dotarli do palisady rozstawionej wkoło Limii. Po drodze nie napotkali żadnych trudności, te jednak zaczęły się na powrót, gdy trzeba było zakraść się do wewnętrznego kręgu zaciśniętego przez Persingów.

Wrogów było bowiem więcej niźli wcześniej. Zgodnie z przewidywaniami króla, wyłom w palisadzie został już naprawiony, a straże podwojone. W rzeczywistości dowódcy poszczególnych oddziałów dokonali przegrupowania jedynie tych sił, którymi dysponowali. Żadne nowe posiłki nie nadchodziły, gdyż Qabriela potrzebowała ich w Holianie i Renarvii. Jednak z racji szeregu dziwnych wypadków na północnym wschodzie Limii, strzegące owych krańców zastępy zostały zwiększone kosztem innych rejonów. To wywołało spory zawrót głowy pośród elfów, którzy o owym przegrupowaniu nie mieli pojęcia. Wiele godzin zajęła im obserwacja, obmyślanie planów i oczekiwanie na okazję. Ta nadarzyła się wreszcie wtedy, gdy każdy z nich miał już serdecznie dosyć bezczynności.

Pewnego wieczoru następowała zwyczajowa zmiana warty. Persingowie przemieszczali się między swoimi placówkami, gdy nagle podniesiono raban w okolicy jednej ze strażnic. To małpy Sequeri ponownie zbliżyły się, w zupełnie niejasnych celach, do palisady. Wojownicy bali się ich i gdy tylko ujrzeli kilka wściekłych pysków, prędko zwołali do siebie parę pobliskich hufców. Te krzyki i nawoływania wyraźnie denerwowały małpy, które warczały, biły się po brzuchu i skakały w tą i z powrotem. Wówczas to elfowie, korzystając z okazji, zbliżyli się do płotu w niedalekiej odległości od całego rabanu, pozostając na uboczu, w ciemnościach. Tam natknęli się jeno na kilkoro niczego nie spodziewających się strażników, którzy nie stanowili dla nich problemu. Bystre, elfickie oczy dawały im niezwykłą przewagę z której skwapliwie korzystali. Przekroczywszy ogrodzenie, rzucili się biegiem do skał i niebawem ponownie stąpali po limijskich ziemiach. Śmierć strażników przypisano zaś małpom i powrót Quallorana do Limii przebiegł zupełnie bez echa pośród legionów wroga.

Zaraz po przybyciu do El Lernei, król wraz z królową Lloriną ogłosił mobilizację i szykowanie się do wojny. Zdradził też ludowi elfów wiele szczegółów swej wyprawy i zapewnił o pomocy braci z Meralinnonu, lecz nie wspomniał ani słowem o wszystkim, co dowiedział się na temat Qabrieli. Zgodnie z potajemną rozmową z Tarlanem, wieści o pochodzeniu królowej miały uchodzić za tabu.

Elfie społeczeństwo Limii przyjęło to wieści ze spokojem. Wiele się spodziewano, jeszcze więcej domyślano i choć nie można tego nazwać mianem radości, to mobilizacja okazała się mniej kłopotliwa od przedłużonej do granic bezczynności i opieszałości w sprawie Endalmaru.

- Pokój nie przyjdzie bez wojny – powtarzano wszędy, rozpoczynając przygotowania. Tymczasem książę Meralinnonu toczył długie dysputy z możnowładcami i ludem Drugiego Szczepu. Daleki był od powodzenia, dlatego też został zmuszony do sięgnięcia po najcięższy oręż. Tarlan zdradził swemu ludowi wszystko, czego wywiedział się o Qabrieli, zaś liderom tłumu pokazał nawet ową księgę, tłumacząc każde zawarte w niej słowo. Połowa zebranych wpadła tedy w dziki szał, chcąc wyruszać natychmiast zaś reszta, zdumiona do granic, zamilkła, by z czasem pogodzić się z nieuchronnością utraty swych sekretów. Tym samym Meralinnon i Limia gotowały się do wymarszu, który wszak miał jeszcze nieco zaczekać.

Dzień po powrocie Quallorana do swego domu, Endalmar owionęło chłodne powietrze z północy. Masy chmur płynące znad wierzchołków Aman Estress, Aman Ressa i Aman Beren przyniosły z sobą obfite opady, a panujące zimno przypieczętowało początek tegorocznej zimy. Nim skończył się listopad, niemal cały wschód Endalmaru licząc od wschodnich granic Zentaru, przykryła warstwa białego puchu. Skuty mrozem suchy śnieg miał pozostać na ziemi na długie tygodnie, tylko nad samym brzegiem Entaryny rozmaite płatki wirowały jedynie w powietrzu, nie zabielając deptaków Goldenaru.

Goldenar, cudowna stolica Rozety pozostała bowiem wówczas jedynym niezdobycznym miastem wiernej Sojuszowi prowincji rybaków. Zaślepieni nienawiścią i gładką mową Qabrieli, Bentanie stłamsili ojczyznę Łowców, zamykając wszelki opór w murach nadmorskiego miasta. Nie słabli w swych zamiarach, szturmując stołeczny gród długimi dniami, wciąż jednak bez powodzenia. Rozetanie od dłuższego już czasu przygotowywali się do ostatecznej obrony Goldenaru, poświęcając jej przedpola. Pozbawieni wsparcia Persingów, Bentanie nie potrafili znaleźć sposobu na wdarcie się do wnętrza miasta, co niechybnie skończyłoby się krwawą rzezią. Waleczni Rozetanie gotowi byli jednak na wszelkie okoliczności, roztropnie zbierając żywność i oręż dla chroniących się za murami mas. Posiadali zasoby na długie tygodnie oblężenia.

Prócz Goldenaru, ostatnim punktem oporu Sojuszu pozostawała granica Hablaru. Tam to okopały się wówczas walczące siły, nie mogąc przechylić szali na żadną ze stron. Holian i Renarvia zostały w całości podbite, lecz zasieki i umocnienia u wejścia do ojczyzny Lunarczyków były mocne, trwałe i silnie obsadzone. Vander i pozostali przywódcy paktu wiedzieli, że gra wchodzi w decydującą fazę. Wszyscy zdawali sobie sprawę z beznadziejnego położenia i ciągłych, powodujących zniecierpliwienie i złość porażek. Jednocześnie wiedzieli także, iż Hablar pozostaje najtrudniejszym do zdobycia i najłatwiejszym do obrony regionem w Endalmarze. Surowy mroźny klimat, górzyste tereny najeżone naturalnymi pułapkami i utrudniające ekspansję do granic możliwości. Lunarskie strażnice, wilcze doły i całe masy solidnych obwarowań. Zbitki wszelkich wolnych ludów Endalmaru, walczących o przetrwanie, dowodzone przez Lunar, który za cenę życia i śmierci do końca będzie bronił swej ojczyzny i strzegł znajdujących się w niej tajemnic. Wiedza Lunaru, zebrana i strzeżona w Księżycowej Wieży, była bowiem dla Qabrieli równie cenna, co wszelkie tajemnice elfów. Do ich poznania wciąż jednak nie była nawet bliska, a w dodatku natrafiła wreszcie na przeszkodę, której nawet ona nie była w stanie pokonać.

Zima na północnych krańcach Hablaru trwała już od połowy listopada, zaś na południowe skraje, gdzie leżał front, nadeszła z mocą w ostatni tydzień poprzedzający krańcowy miesiąc roku. Obie armie zostały doszczętnie przysypane, zawieje śnieżne trwały całe trzy dni, nie odpuszczając ani na moment. Po ich ustaniu krajobraz zmienił się tak bardzo, że wielu nietutejszych dowódców zupełnie utraciło orientację, nie wiedząc, z której strony czai się wróg. Walki ustały całkowicie, możliwe były jedynie pojedyncze zwiady i stała obserwacja, co tak oddziały Qabrieli, jak i Vandera stale czyniły. Prędko jednak wszyscy się zorientowali, iż wojna, choć trwała nadal, diametralnie zmieniła swój charakter. Teraz polegała na zapewnieniu swym oddziałom warunków niezbędnych do przeżycia. Kto w sile wytrwa do wiosny, z miejsca zyska przewagę przy wznowieniu zbrojnej kampanii.

Wtenczas Qabriela wraz z Hrabim nieoczekiwanie powróciła do Lexanu. Obecność królowej w stolicy była niezwykle potrzebna, by prawidłowo zarządzać nastrojami Lerendalczyków. Ci bowiem pozostawali najbardziej zagrożeni wobec panującej zimy. Ów rok, 2459 rachuby Endalmaru był najmniej urodzajnym czasem od dziesiątek lat. Zbiory były kiepskie, gdyż albo wyschły podczas długotrwałej suszy, bądź też zgniły zaraz po tym, jak lunęły ciężkie deszcze. Nieliczne plony uboga, rolnicza ludność chowała gdzie popadnie z obawy przed Persingami, Tolgarami i najemnikami, którzy całe lato i całą jesień plądrowali i zabierali pod byle pretekstem wszelką żywność w całym Lerendalu. Wielu Lerendalczyków z północy prowincji, którzy przeżyli długie i okrutnie toczące się tam walki, umarło z głodu jeszcze jesienią, nie otrzymując stosownej pomocy. Ci bowiem śmiałkowie, którzy udali się do Lexanu prosić o wspomożenie, nie zastali Qabrieli, lecz swego krajana zarządcę, który z nadania królowej sprawował rządy pośród ludności stolicy. On to gros tych, którzy przybyli, kazał wtrącić do więzień, oskarżając o oszustwa, bądź żebractwo. Nie było wśród nich takiego, który żyw opuścił stalowe kraty. Co odważniejszy chłop albo mieszczanin cierpiący niedolę, który ważył się podnieść głos i wyrazić swe niezadowolenie, otrzymywał ciężkie razy nieraz kończące się śmiercią. Zarządca bowiem otrzymał od Qabrieli dwóch pomagierów, młodych tutejszych mężczyzn, którzy niegdyś starli się z Aldorem i Arianą, poprzysięgając im zemstę. Brutalni i nieznający litości młodzieńcy stali się postrachem stolicy, wypełniając wszystkie rozkazy swego zarządcy. Gorliwie i dosłownie. Toteż przybycie Qabrieli ludność Lexanu przyjęła z prawdziwą ulgą, a każdy jej gest, ciepłe słowo i dary, jako że przywiodła z sobą liczne płody ziemi zrabowane na dalekiej północy, czyniły z niej wówczas niemal ukochaną matkę i wspaniałą panią. Wszystko to stanowiło część jej uprzednio już obmyślonego planu, dzięki czemu podczas trwającej długie tygodnie zimy przekonywała do siebie ogromne rzesze Lerendalczyków, zyskując ich zaufanie i dozgonną, trwałą wdzięczność.

Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz