Rozdział 15. Ziemie nieznane - cz. II

2 0 0
                                    

- Słyszycie te trzaski? Ktoś lub coś jest w pobliżu...

- Dźwięki dochodzą zza tego wzniesienia, wszędzie cicho jak w lochu.

- Jesteśmy od zawietrznej, my ich słyszymy, lecz oni...

- Cisza! Podchodzimy!

Nastrój napięcia i wyczekiwania udzielił się wszystkim decydentom. Pozostawiwszy resztę armii o jakieś kilkadziesiąt łokci za sobą, wyruszyli wraz z Gebungo, by zbadać przyczyny tajemniczych stukotów. Okrążywszy niewielki pagórek o dwóch, zakrzywionych wierzchołkach, podkradli się za skalny załom i przystanęli. Dźwięki dochodzące tuż przed nimi przypominały sapanie przetykane uderzeniami stalowego młota kującego żelazo. Załom był wszak zbyt krótki, by pozostać pod jego osłoną, toteż Qualloran i Tarlan jako pierwsi przyspieszyli kroku i wyskoczyli z nagła na swych wierzchowcach na drugą stronę wzniesienia. Ich oczom ukazało się kilku Persingów z rasy Koczowników, w istocie pracujących młotem przy naprawie uszkodzonych kół powozu. Złościli się przy tym i przeklinali w swej mowie, obawiając się napadu wilków. Byli niezwykle zdumieni widokiem przybyszów pojawiających się zupełnie znikąd, toteż w przestrachu wskoczyli na konie po dwóch i pognali tak prędko, jak mało kto. Strzała Ellsara dopadła jednego z nich, godząc w plecy. Persing upadł ciężko na skały, by nigdy już się z nich nie podnieść.

- Przygotujcie ogień! - rozkazał Qualloran – ruszamy w pogoń!

Nim elf zdołał pognać swego wierzchowca, drogę zastąpił mu Gebungo. Nie był to wszak sprzeciw bojowy, lecz słowny:

- Znajdziecie tam jeno śmierć, bądź w najlepszym razie zgubicie się na długie dni. W półmroku i pośród skał nigdy ich nie odnajdziecie.

Aldor aż skrzywił się, przeczuwając wielką drakę, gdy zobaczył Quallorana z obnażonym mieczem i groźną miną, zbliżającego się do Negrosasa. Podjechał do niego tak blisko, że konie stykały się z sobą brzuchami niczym łupieski statek przygotowujący się do abordażu na bogaty galeon. Wykwintnie ciosany, z wyrytymi na klindze elfickimi sentencjami miecz przysunął się tuż przed twarz Gebungo. Pozostał on nieruchomy, wpatrując się tępo przed siebie. Mrugnął dopiero wówczas, gdy ostrze zaświszczało mu cal przed nosem, owiewając go szybkim podmuchem. Elficki władca błyskawicznym ruchem schował miecz do pochwy i zakomenderował głosem tak mroźnym, jak oddech lodowego giganta:

- Marsz do Santrelu, z dala od siedzib ludzkich!

Gebungo posłusznie wysunął się na czoło i kontynuował podróż. Od tej pory zupełnie nie odzywał się już niepytany, wszak reakcja Quallorana, choć ostra i bezpośrednia, była pokłosiem przyznanej racji. Król elfów nie był głupcem i rozważał wszystkie zasłyszane słowa przestrogi, lecz nie nawykł do przyznawania się do błędu. Szczególnie przed jednym z najgorszych wrogów, od którego obecności chętnie by się uwolnił, lecz na tą chwilę nie mógł tego uczynić.

Persing odbił nieco na północny zachód, by tym samym podążać jak najdalej od największych siedzib Koczowników. Wkraczali jednak na ich ojczyste tereny, gdzie nie sposób było całkowicie pozbyć się ich obecności, tym bardziej wędrując całą armią. Pozostawali jednak w nadziei, że Persingowie trzykrotnie zastanowią się nad tym, czy zaatakować tych, którzy pokonali najznakomitsze zastępy ich wielkiej królowej. Nadzieja ta tym razem minęła się z rzeczywistością.

Oto bowiem kilka dobrych dni wędrowali w spokoju, stale przyspieszając kroku. Gebungo nie protestował, odpowiadał jedynie na pytania i niczego więcej od siebie nie dodawał. Lecz coś wisiało w powietrzu, prócz ciężkich oparów jakby niepokój przybrał materialną formę i stale nie dawał o sobie zapomnieć. Zgodnie z przewidywaniami Gebungo, mijali już wysokość Słonego Jeziora Południowego, pozostając wszak daleko na północ od niego. Podążali wówczas bardziej przestronną doliną, stale wznoszącą się ku górze aż po rozległy, długi szczyt zakrywający horyzont i blade światła zachodzącego słońca. W pewnej chwili na szczycie tej płaskiej wyniosłości zamajaczyło kilka postaci. Odległość była spora, lecz dzień bezwietrzny, toteż dźwięki niosły się daleko. Gdy Qualloran i towarzysze spostrzegli cienie, wstrzymali kroku. Nieznajomi zaś odezwali się ponurym głosem, który w pierwszym brzmieniu każdy przyporządkowałby do zbójcy:

Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz