- Znowu się rozstajemy – mówiąc to, Marita ani myślała tamować łzy – który to już raz?
- Hej, cała się trzęsiesz! – odparł Avestar, usiłując rozluźnić ciężką atmosferę pożegnania – gdzież się podziała ta twarda córa drwali, która niegdyś zawróciła mi w głowie?
Marita roześmiała się, zaraz zaciskając usta i wybuchając płaczem.
- Ten śmiech będzie mi osłodą w drodze. Nazbyt wiele już wspólnie przeżyliśmy, by rozczulać się nad kolejną rozłąką.
- Choćby to było i tysięczne rozstanie, wciąż boli tak samo jak pierwsze.
Avestar w odpowiedzi przytulił ją mocno, stojąc tuż przy drzwiach swej komnaty. Długo trwali we wzajemnym uścisku, a całe pomieszczenie wypełnione było niegasnącym, prawdziwym uczuciem. Nawet kolory wkoło nich jakoby nagle zaświeciły z radości jaśniejszym blaskiem.
Półelf wziął w swe naturalnie jasne dłonie równie blade lico Marity. Kciukami otarł z jej policzków grube łzy, będące niby niewyczerpane kaskady. Chwyciwszy ją za ramiona, spoglądał wprost w dalekie głębiny cudnych oczu Deferianki.
- Czynimy to, co słuszne – zaczął czule - jeśli nie przeciwstawimy się ciemności, ona przyjdzie sama i nas ogarnie, a wtedy będzie już za późno na wszelkie kroki, wszelkie wyprawy.
- Wiem mój drogi, wiem.
- Całe nasze życie tak wygląda – Avestar poddał się refleksji i odpłynął niczym we śnie – rozłąki i ponowne spotkania. Czasy dobre i pomyślne, a pomiędzy nimi okresy zła i bólu. Taki już chyba pisany nam los. Nie dla nas spokój i stagnacja. Aczkolwiek jest jednak coś... coś takiego, co nieodzownie łączy się z naszym kolejnym rozstaniem. Coś... pięknego.
- Jakże to? – zaciekawiła się Marita, truchlejąc nieco.
- Kiedy widzę twoją twarz po długiej nieobecności... czuję, jakoby moja miłość odnawiała się wtedy i pozwalała nam przeżyć wszystko raz jeszcze. I jeszcze raz. I jeszcze.
Roześmiali się oboje, łapczywie łapiąc ostatnie dotyki wspólnego ciepła.
- Wracaj szybko i bezpiecznie. Z dobrymi wieściami i wsparciem elfów – rzekła Deferianka, kiedy to nagle przez próg wpadł młody Linus, pędząc na złamanie karku. Półelf porwał go w ramiona i z radością zakręcił nim wkoło pomieszczenia. Ucałowawszy syna, zwrócił się raz jeszcze do żony. Panował już bowiem późny wieczór, a nazajutrz, tuż przed świtem, wyprawa miała wyruszyć z podziemi.
- Gdzie Avestarin?
- Widziałam go jak rozmawiał z Aldorianem. Dziwne, że do tej aż pory nie przyszedł.
Po tych słowach Avestar wyszedł na korytarz. Szedł szybkim krokiem, nie oglądając się, a za pierwszym zakrętem wpadł wprost w Avestarina.
- I dokąd tak pędzisz? – zagadnął zaraz.
- Na spotkanie z tobą, ojcze – odparł młodzieniec, sapiąc jak po całodziennym marszu – bałem się, że nie zdążę...
- Nie ma pośpiechu, toć wyruszamy dopiero rano. Ponoć rozmawiałeś z Aldorem?
- Tak...
- Coś cię trapi?
Avestarin wymownie spojrzał na ojca. Przegryzł wargi, jakby z czymś się wewnętrznie spierał i rzekł:
- Jego nie udało mi się przekonać, lecz to ty przecież dowodzisz tą wyprawą! Ojcze, zabierz mnie ze sobą.
Avestar uśmiechnął się, przebierając palcami po białych włosach. Jakże innym mężczyzną był ten młodzian, aniżeli jeszcze rok wcześniej.
CZYTASZ
Kroniki Endalmaru, tom 3. Pęd żywiołów
Fantasy...każdy wiedział, że w końcu coś stać się musi. Niemożliwością jest, by stale rosnące napięcie nie wybuchło wreszcie, tworząc niejako nową rzeczywistość. Jaka ona będzie? To zależy już tylko od żywiołów. Pędu żywiołów. Zamglonej, nieoczywistej aleg...