21 - i don't wanna be here.

265 23 50
                                    

James Potter nie mógł oddychać.

Kiedy Remus i Syriusz wrócili do dormitorium, on ledwo się zorientował. Wszystko było jak za mgłą, a on modlił się w duchu, aby okazało się tylko snem. Złym, okropnym koszmarem, z którego zaraz się obudzi.

Ktoś dotykał jego ramienia, ktoś zwymiotował na podłogę, a jeszcze ktoś inny krzyczał zrozpaczony coś co brzmiało jak "co się, do cholery, stało?". A może pytał normalnym tonem, a mu się tylko wydawało, że krzyczy?

Nie miał pojęcia. O niczym już nie miał pojęcia.

Patrzył, ale nie widział. Wszystko było rozmazane, jakby za mgłą, mimo, że nie płakał. Nie uronił ani jednej łzy.

Możliwe, że się trząsł. Nie był pewien. Niczego nie był pewnie.

Jedyne, co uważał za prawdziwe teraz, to tą pieprzoną nadzieję. Całym, dziwnie pustym obecnie, sercem liczył na to, że ten list jest tylko koszmarem.

Kurczowo trzymał się tej nadziei i nie wypuszczał; jeśli by wypuścił, nie przeżyłby tego. Po prostu nie.

Oplótł ramionami swoje kolana, wbijając paznokcie w skórę. Bolało. Czyli to jednak nie sen?

Nie wiedział, ale na razie postanowił wyłączyć myślenie. Ból fizyczny na to pozwalał. Zatapiał się w uczuciu pieczenia, zapominając o wszystkim w około. Istniało tylko kłucie, tylko ślady, które zostawiał na swoich kolanach.

Ktoś złapał go za ręce, powstrzymując go od robienia sobie ran paznokciami. To był chyba Peter. A może Remus? Nieważne.

James próbował się wyszarpać, aby pozwolono mu utonąć w tym bólu, potłuc się. Aby pozwolono mu zapomnieć o ciężkim, ale jednocześnie tak bardzo pustym sercu, które jakimś cudem jeszcze nierówno biło w jego klatce piersiowej.

Dlaczego dalej biło? Nie powinno bić, skoro jej już przestało.  N i e     c h c i a ł   już czuć tego łoskotu. To było bez sensu.

Wstał gwałtownie, odpychając od siebie Petera. Podłoga się poruszyła, a on poczuł tylko, jak opada.

***

Ocknął się, czując tępy ból w czaszce. I w całym ciele.

Och, czemu się obudził?
Nie chciał się budzić.

Uchylił powieki, ale równie szybko je zamknął. Patrzenie na świat, wydawało mu się zbyt trudne.

- Jamie. - usłyszał czyjś zmartwiony głos, przepełniony współczuciem.

Chłodna dłoń dotknęła jego policzka.

- Regulus. - wychrypiał. - Czy... gdzie... czy...? - nie umiał ułożyć sensownego zdania, ale w głowie miał tylko jedną myśl tak wielką, że zagłuszała ona wszystko inne: MAMA.

- James... przykro mi. - odpowiedział Regulus, jakby czytając mu w myślach. - Tak bardzo mi przykro.

Objął go ramionami, a James zaciągnął się jego zapachem, zaciskając dłonie na jego swetrze.

Czuł się jak dziecko. Jak małe, bezbronne dziecko, które nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje.

Wreszcie kilka łez wypłynęło z jego oczu. Zmoczyły koszulę Regulusa, ale ten go nie wypuścił.

Nie wypuścił go, kiedy kilka łez zamieniło się w istną fontannę.

Nie wypuścił go, kiedy spytał cichym szeptem:

- Moja mama naprawdę... odeszła? Czy... czy to się dzieje w mojej głowie? A może... może to ja odszedłem?

- Chciałbym powiedzieć, że to tylko twoja wyobraźnia, naprawdę, ale nie mogę. - wyszeptał w odpowiedzi Regulus. - Przepraszam.

stłuczone szkło. JEGULUS & WOLFSTAR Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz