Trochę spokojniejszy rozdział, ale potrzebowałam rozbudować nieco tło. I dziękuję wszystkim, którzy poświęcają swój czas na wyłapywanie błędów. Choć myślę, że może raczej korektę zostawię sobie "na raz", kiedy wrzucę ostatni rozdział, to wasza pomoc jest nieoceniona :)
Poza tym, próbuję nieco zwiększyć dynamikę dialogów. Myślicie, że w ten sposób lepiej się czyta?
___***___
Noc spędziłam z Morganem śpiącym spokojnie w moich ramionach. O dziwo, nie miałam problemów z zaśnięciem. Stresogenna sytuacja z wieczora dała mi w kość bardziej, niż byłam w stanie przyznać.
Obudziłam się tuż po piątej nad ranem, z piętą brata wciśniętą między żebra. Odsunęłam się od niego i rozmasowałam obolałe miejsce. Wysunęłam się z sennego, nagrzanego łóżka. Nie chciałam obudzić młodego, więc ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi łazienki. Wanna jeszcze parę dni temu była dla mnie nieosiągalnym luksusem, więc zamierzałam korzystać z niej, kiedy tylko miałam ku temu okazję.
Zanurzona w wodzie, bezpieczna i rozluźniona, dokonałam swoistego rachunku. Czułam się trochę jak pionek na planszy, wrzucony bez ostrzeżenia do rozgrywki. Byłam ja i Morgan, trzymający się w moim cieniu. Mama zdawała się rozdawać większość kart, ale obok niej stał Hudson. Na pierwszy rzut oka był miły i opiekuńczy i miałam szczerą nadzieję, że w jakimś stopniu utrzyma mamę w ryzach. Marzenie ściętej głowy? Pewnie tak, dlatego też nie zamierzałam zdejmować z niego zapobiegawczego filtra ostrożności.
Jedyną osobą z tego domu, której chciałam zaufać, była Maggie. Prostoduszna i ciepła Maggie roztaczała wokół siebie nienachalną aurę szczerości. Żałowałam, że kiedyś w końcu nadejdzie dzień jej powrotu do Walii. Ona wyjedzie, a Hudson zniknie w pracy. Mama nie usiedzi w domu, choćby wyrósł jej brzuch wielkości arbuza. Pewnego ranka ja i Morgan obudzimy się w domu sami.
Sami? Przed oczyma stanął mi obraz Cartera, spoglądającego na mnie z góry. Zanurkowałam pod wodę. Miałam nadzieję, że do tego czasu ten dupek zdąży się wyprowadzić. Nigdy w życiu nie chciałabym zostać z nim sama w domu.
Gdy wyszłam z łazienki, mama stała obok mojego łóżka i właśnie próbowała wcisnąć Morgana w jeansy. Wyrósł z nich jakiś czas temu, ale gołe kostki chyba nie robiły jej żadnej różnicy albo, co bardziej prawdopodobne, jeszcze tego nie zauważyła. On również na to nie narzekał, bojąc się choćby odezwać.
– Mogłaś zapukać. – odezwałam się.
– Żebyś mnie nie wpuściła?
– Miałabym przynajmniej chwilę, żeby się ubrać.
– Hudson odstąpił ci garderobę, skorzystaj z niej.
Poprawiła kołnierzyk w koszuli Morgana.
– Hudson poprosił, żebym ogarnęła młodego, bo śniadanie zjemy na mieście.
– Na mieście? – zapytałam, wyglądając zza drzwi garderoby.
– Idziemy na zakupy. Nie dopytuj, tylko się ubieraj. Spotkamy się na dole.
Zniknęła, trzaskając drzwiami, a wraz z nią zdezorientowany Morgan. Ja również byłam zdezorientowana. W tym domu nie brakowało niczego, więc po co ja i młody mielibyśmy być potrzebni na zakupach? Uderzyła mnie nieprzyjemna myśl, że może Hudson poczuwał się do odpowiedzialności za swoich nowych pasierbów i zechciał lepiej ich zaopatrzyć. Nienawidziłam litości, w pierwszych miesiącach po śmierci taty dosłownie wszyscy w szkole litowali się nade mną.
CZYTASZ
Nie potrafię cię nienawidzić
RomancePeyton nie jest zadowolona z pomysłu swojej matki, ale nie na wyboru. Razem z młodszym bratem opuszcza mieszkanie i przeprowadza się do domu przyszłego oczyma, Hudsona. Wbrew jej obawom, ich życie się poprawia, a Hudson okazuje się miłym i rozsądnym...