3. Pech imieniem Carter

120 44 71
                                    

Mama od chwili wejścia do samochodu nieudolnie próbowała pokazać się z jak najlepszej strony naszemu kierowcy. Opowiadała o tym, że dzieci są jej błogosławieństwem i ćwierkała do Morgana, nazywając go „swoim słoneczkiem". Najchętniej wcisnęłabym w uszy słuchawki i przespała podróż, ale nie chciałam zostawiać jej młodego na srebrnej tacy.

Kiedy po kilkudziesięciu minutach mama wreszcie się przekonała, że siedzący obok niej mężczyzna nie jest zbytnio rozmowny, zaszyła się w telefonie. Miała na komunikatorze setki przyjaciółek od serca, młodszych od niej, ale równie zakochanych w korzystaniu z życia pełną piersią.

Morgan wciąż się nie odzywał, wpatrując się w krajobraz za oknem z ponurą miną. Widziałam, jak skubał z nerwów skórki wokół paznokci. Od czasu do czasu spoglądał na mnie z nadzieją, jakby liczył na to, że będę w stanie ochronić go przed nowym pomysłem na życie naszej mamy. Zacisnęłam palce na jego dłoni, próbując dodać mu otuchy. Niczego innego nie potrafiłam mu zaoferować, co było cholernie przygnębiające.

W porze lunchu kierowca zahaczył o McDrive, pozwalając mi i Morganowi wybrać sobie coś do jedzenia. Tego dnia również ominęłam śniadanie, więc mój brzuch skręcał się z głodu na myśl o cieplutkim cheeseburgerze i frytkach. Młody nie odważył się poprosić o cokolwiek, więc zamówiłam dla niego zestaw dziecięcy z jakąś beznadziejną, kartonową zabawką. Zazwyczaj na taką rozpustę pozwalaliśmy sobie jedynie w dniu jego urodzin, więc miałam nadzieję, że to choć odrobinę poprawi mu humor.

Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wreszcie wjechaliśmy do Cambry, jak oznajmił mężczyzna za kierownicą. Miasto było jednym z tych większych i tak właściwie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Po jakimś czasie minęliśmy centrum, pełne wieżowców i drogo wyglądających sklepów i w końcu znaleźliśmy się w dzielnicy modernistycznych willi. Cholernych willi z prywatnymi basenami, kortami tenisowymi i sportowymi samochodami na podjazdach. Patrzyłam na to wszystko oniemiała. Nasze auto zaczęło zwalniać, a ja powoli przeniosłam spojrzenie na swoją mamę. Jakim cudem komuś jej pokroju udało się wyrwać jednego z mieszkających tu bogaczy?

Zwolniliśmy przed jedną z tych willi, pełną marmurów i przeszkleń. Brama się otworzyła i kierowca zaparkował na kamiennym podjeździe. Wszystko tu było jasne, drogie i zapewne zgodne ze spójną wizją jakiegoś architekta. Jeszcze nigdy nie widziałam tak zadbanej trawy, idealnie zielonej i gęstej. Przy drzwiach wejściowych zamontowano nawet jakąś nowoczesną wariację na temat fontanny - woda łagodnie spływała po szklanej tafli.

Mama nie wyglądała na szczególnie zaskoczoną, pewnie widziała to wszystko już wiele razy. Nigdy nie byłyśmy zbyt blisko, nie spędzałyśmy czasu na tych dziewczyńskich rozmowach z filmów, ale czułam się głęboko urażona, że niczego mi prędzej nie powiedziała. Spotykała się z jakimś bogatym facetem z prywatnym kierowcą i własną willą, od trzech miesięcy wiązała z nim wspólną przyszłość. Czy to nie jest coś, o czym powinna wspomnieć własnym dzieciom?

Drzwi willi się otworzyły i na zewnątrz wyszedł wysoki mężczyzna w dopasowanym garniturze i okularach z rogowymi oprawkami. Wyglądał, jakby przekroczył już pięćdziesiątkę, jego ciemne włosy przetykała siwizna, ale miał ciepłe, przyjazne spojrzenie. Odetchnęłam w myślach, bo zdecydowanie nie przypominał psychopaty. Może nie będzie tak źle.

Otworzył przed mamą drzwi samochodu, a ona wyszła wprost w jego objęcia, szepcząc mu coś na ucho. Uśmiechnął się lekko i oswobodziwszy się z jej ramion, spojrzał na mnie i Morgana. Mały zdążył zasnąć jakąś godzinę temu, więc zbierając w sobie całą odwagę, chwyciłam za klamkę. Nie robiłam tego pierwszy raz w życiu, mama już kilka razy stawiała mnie przed swoimi kolejnymi partnerami, ale za każdym razem stresowałam się tak samo.

Nie potrafię cię nienawidzićOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz