Taki średni ten rozdział, ale niech jest. Potrzebowałam perspektywy Cartera, bo Tony jest nieosiągalna :)
___***___
– Mogę się tym zająć dopiero w przyszłym tygodniu.
Na linii zapadła cisza. Trwała dłuższą chwilę i już chciałem się rozłączać, gdy rozległo się przeciągłe westchnięcie.
– Bądź rozsądny. Masz tylko przekazać komuś od Machado, że jeśli jego pracownicy jeszcze raz będą się kręcić koło moich chłopców, to będziemy mieli problem do rozwiązania. Nie będę czekał do przyszłego tygodnia, aż łaskawie ruszysz dupę.
– Będziesz musiał, bo już mam robotę od Machado i paru innych osób. – Oparłem się o drzwi Maggie, upewniając się, że nadal słyszę szum prysznica i mocniej ścisnąłem telefon. – Fiolet, cholera, przecież wiesz, że nie rzucę zleceń tylko po to, żeby sprać tyłek jakiemuś dzieciakowi od Machado. Później smród będzie się za mną ciągnął przez dobrych kilka tygodni, aż Machado sobie przypomni, że jestem użyteczny. Też jesteś na mnie cięty, gdy za bardzo się mieszam w twoje sprawy, nawet jeśli to tylko zwykłe interesy.
– Zwykłe interesy to mieliśmy, jak cię przygarnąłem z ulicy – warknął. – Myślisz, że możesz tak po prostu tańczyć między mną a Machado i nie ponieść żadnych konsekwencji?
– Dokładnie tak myślę, już rozmawialiśmy na ten temat. Jeśli masz odmienne zdanie, proszę bardzo, próbuj szczęścia. Machado z chęcią zaprosi mnie na herbatkę i...
– Skurwysyn!
– Mamusi do tego nie mieszaj.
Zaśmiałem się krótko, rozbawiony tym, jak bardzo uwierało go to, że w każdej chwili mogłem zdradzić jego konkurencji wszystko, co kiedykolwiek mi powierzył. Zaufał niewłaściwemu człowiekowi, sam był sobie winien. Nie zamierzałem mu współczuć, Fiolet to kawał skurwiela.
– Skontaktuję się z tobą w połowie tygodnia i uzgodnimy warunki zlecenia – odezwałem się, gdy byłem pewien, że jakoś przetrawił złość.
Odpowiedział mi dźwięk przerwanego połączenia. Wiedziałem, że to, co robiłem było ryzykowane, ale nie mogłem teraz opuścić domu. Hudson i jego ochroniarz wyjechali, a ja nie chciałem narażać Maggie. Za grosz nie ufałem zamkom w drzwiach, już jako dzieciak je rozbrajałem, żeby wymknąć się na miasto. Alarm? Tylko wył, a zanim zjawiłaby się ochrona, byłoby już po sprawie.
Nie mówiąc już o tym, że teraz miałem również na głowie Tony i Morgana. Nie wściekałem się na dzieciaka, on miał w tym wszystkim najmniejszy udział, ale Tony... Kompletnie nie wiedziałem, co o niej sądzić. Denerwowała mnie samo obecnością, ale nie mogłem tak po prostu odpuścić i pozwolić, żeby coś się jej stało. Chroniła Morgana, więc ja, chcąc nie chcąc, czułem, że muszę chronić ją.
Zresztą, co innego miałem zrobić? Nie mogłem ciągle jej odpychać, zwłaszcza teraz, gdy znała stawkę gry. Poza tym, kiedy byłem dla niej niemiły, przyklejała się do podejrzanych ludzi. Na próby pomocy reagowała chyba jeszcze gorzej. Jebana Zosia Samosia. Z jednej strony trzymała ludzi na dystans, a z drugiej potrafiła od ręki zakochać się w chłoptasiu, którego praktycznie nie znała. Nie miałem bladego pojęcia, czy była aż tak głupia i łatwowierna, czy raczej spragniona pozytywnych uczuć. Po tym, co opowiedziała mi o swojej matce, obstawiałem, niestety, to drugie.
Poprawiłem aparat, który coraz mocniej uwierał mnie w ucho. Nie powinienem w nim spać, ale nie było Hudsona i nie mogłem sobie pozwolić na przytępienie słuchu. Potarłem oczy i kolejny raz zacząłem się zastanawiać, dlaczego w ogóle przejmowałem się tym, co się stanie z Tony. Może to dlatego, że nawet gdy ją przerażałem, nie potrafiła mnie zignorować. Pomogła mi, gdy wróciłem do domu poobijany tym, jak dałem się skopać dzieciakom pod Mariposą. Skrzywiłem się, myśląc o tamtej nocy i jej dłoniach na moim ciele. Kurwa. Od dawna nikt mnie tak nie dotykał.
CZYTASZ
Nie potrafię cię nienawidzić
RomancePeyton nie jest zadowolona z pomysłu swojej matki, ale nie na wyboru. Razem z młodszym bratem opuszcza mieszkanie i przeprowadza się do domu przyszłego oczyma, Hudsona. Wbrew jej obawom, ich życie się poprawia, a Hudson okazuje się miłym i rozsądnym...