Jeden

5.1K 225 68
                                    

Felicia.


     Wyszłam z domu o tej samej porze co zawsze i wolnym krokiem kierowałam się do szkoły. Czułam, że to będzie dobry dzień. Spojrzałam na zegarek, który zdobił mój lewy nadgarstek i przyśpieszyłam kroku. Nie chciałam się spóźnić, bo szczerze nienawidziłam, kiedy ktoś spóźnił się na spotkanie ze mną. Byłam okropnie głodna, bo cała miska mojego śniadania została zjedzona przez mojego psa. Mimo to, nie potrafiłam się na niego złościć. Zwłaszcza, kiedy zrobił swoje wielkie oczy, a później jeszcze łasił się do mnie. Prawda jest taka, że ja wcale nie potrafię się długo gniewać. Mam jeszcze miliony wad, ale to największa.
     Weszłam do szkoły na cztery minuty przed dzwonkiem. Ludzie rozstępowali się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem przez całą moją drogę do klasy. 

-Julia, cześć! -pisnęła Dothy, kiedy tylko podeszłam do naszej wspólnej ławki. 

-Hej, Dothy. -posłałam jej szczery uśmiech.

     Dothy, a właściwie: Dorothy, to moja przyjaciółka. Przyjaźniłam się z nią, ale ona w sumie nic o mnie nie wiedziała, tak samo jak ja o niej. Tak zwana przyjaźń na pokaz. Dorothy cholernie chciała uchodzić za niegrzeczną, chamską dziewczynę. Za kogoś takiego jak ja.
Była wysoka i szczupła. Jej figura to jedyne, czego jej zazdrościłam. Była blondynką, a jej oczy jak były - tak i są szaroniebieskie i puste. Nigdy nie wyrażały emocji. Dothy była zwykłą suką bez uczuć, choć uchodziła z grzeczną i miłą, za totalne przeciwieństwo mnie. To zabawne, jakimi byłyśmy pozorantkami.

-To jak tam? - usiłowała zacząć rozmowę.

-Nie narzekam. -posłałam jej słaby uśmiech.

-Ty  n i g d y  nie narzekasz! Dziewczyno... Jak ty to robisz? - zapytała, ironizując każde słowo.

-A to źle? -zapytałam cicho, też ironizowałam.

-To bardzo dobrze. Bo na przykład, kiedy-

-Och, zamknij się, Charlie. -przerwała mu Dothy.

     Charlie to mój najlepszy przyjaciel. Był średniego wzrostu dobrze zbudowanym szatynem z burzą loków na głowie i o piwnych oczach. Był wesołym, spontanicznym chłopakiem, który wiedział o mnie prawie wszystko. Muszę powiedzieć, że okropnie mi się podobał.

-Hej, Felice. -powiedział do mnie z uśmiechem.

-Przynajmniej ty pamiętasz jeszcze, jak mam na imię. -z uznaniem pokiwałam głową. -I hej.

-Jak widzę przeszkadzam w czymś pannie Julii i panu Charlesowi. O czym tak zawzięcie państwo dyskutujecie? -usłyszeliśmy głos pana Ronta, nauczyciela historii.

-Rozmawiamy o tym, że tylko ja nazywam pannę  F e l i c i ę  po imieniu. -mówiąc to, wywrócił oczami.

-To ty nie masz na imię Julia? -zapytał głupio nauczyciel.

     Pół klasy wybuchło głośnym śmiechem, a pół było tak samo zdezorientowane jak sam pan Ront.
Pokręciłam przecząco głową i wstałam, opierając dłonie o ławkę.

-Mam na imię Felicia. - przedstawiłam się, wywracając oczami i usiadłam z powrotem.

Kilka osób z klasy znowu się zaśmiało.

-Skąd się wzięło to "Julia" w takim razie? -zapytał znowu.

-Julioni-Julia, Julia-Julioni. Od nazwiska. -odpowiedział za mnie Charlie.

-Flyn, nie ciebie pytam. -uciszył go nauczyciel.

-Od nazwiska, proszę pana. -mruknęłam, chowając buzię w dłonie.

Każdy kłamie, dziewczyno. ||n.h.||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz