Sześć

2.3K 130 9
                                    

Dziś impreza pożegnalna dla Charliego.
Nie widziałam Dorothy już tydzień. Nie mam najmniejszej ochoty jej oglądać. Charlie powiedział, że widział ją obmacywującą się z Tomem Grutherem pod szkolnymi schodzami. Od razu z nią zerwał. I tak jej nie kochał, więc różnicy mu to nie robiło.
Wracając. Ubieram czarne rurki z dziurami na kolanach i do tego zakładam zwykłą białą, bawełnianą bluzkę z krótkim rękawem. Nie odsłaniam brzucha, choć wiem, że jestem dość szczupła, by to zrobić. Zrobiłabym to, gdyby nie okropna blizna, która jest różowa i nie mogę jej niczym zamaskować. Chociaż z czasem staje się coraz bledsza. Ciągnie się od pępka w prawo i w dół, aż do podbrzusza. Kiedy o niej myślę, chce mi się ryczeć. Powstrzymuje się jednak od płaczu, mocno zaciskając oczy.

Spokojnie spałam, kiedy do mojego pokoju weszła moja matka. Była najebana kokainą i nie panowała nad sobą. Zdarła ze mnie kołdrę. Wtedy się obudziłam. Podwinęła moją bluzkę, a ja sparaliżowana nie wiedziałam, co mam robić. Wyrwana ze snu o jednorożcach, czy innych pegazach, nie rozumiałam, co się dzieje. Wbiła mi kawałek szkła w brzuch, na co krzyczałam. Nie robiła sobie nic z moich krzyków, tylko dalej przecinała. Darłam się tak głośno, że przybiegł Alvin, który akurat spędzał z nami święta. Odepchnął ją i zadzwonił po karetkę. Karetka zabrała i mnie i ją. Nie pamiętam pobytu w szpitalu, ani tego, kiedy się obudziłam. Podobno miałam transfuzję, ale tego też nie pamiętam. Ze szpitala Alvin zabrał mnie prosto do Londynu. Od tamtego czasu mieszkam z nim.

Przez długi czas wmawiałam sobie, że to moja wina, a dziś znam prawdę. To była wina tego, że była, a może dalej jest, ćpunką. Dalej nie umiem sobie wybaczyć tego, że nie umiałam się przed nią obronić.
Nie umiałam się obronić, więc teraz mam szpecącą bliznę do końca życia.
Robię kreski kredką i tuszuję rzęsy. Nakładam pod oczy korektor i na całą twarz podkład, a później puder.
Jestem gotowa. Jest godzina osiemnasta, co oznacza, że za kilka minut będzie tu Charlie.
Przez te kilka dni non stop byliśmy razem. Non stop rozmawialiśmy, ale nie pytałam go o list. Zostawiłam pytania do niego dla siebie, mimo że tego żałuję.

Kilka minut później do mieszkania wchodzi Charlie. Nie puka, czego nie mam mu za złe. Ten chłopak po prosu nie umie pukać.

-Hej, śliczna -przeciąga, siadając na drugim końcu sofy, na której siedzę.

-Hej i nie jestem śliczna. -mówię obojętnie, wzruszając ramionami.

-Od nowa. Hej, najpiękniejsza. -przeciąga.

-Wyjdź. -mruczę pod nosem.

-Tylko z tobą, kochanie. -sarka złośliwie.

Odwracam się w jego stronę. Jego oczy otwierają się szerzej.

-Woah, dziewczyno. -mówi z uznaniem.

Patrzę na niego. Ma na sobie proste czarne rurki i białą, bawełnianą bluzkę na krótki rękaw. Jego ciemne loki ukryte są pod czarnym kapeluszem, a jego piękne, brązowe oczy błyszczą.

-Musisz zmienić bluzkę. -komentuje w końcu.

-Nie. -mówię stanowczo.

Odwracam się z powrotem w stronę okna, przez które wyglądałam.
Podchodzi do mnie. Oplata mnie ramionami i mocno przytula.

-Proszę, Felice. -mamrocze. -Będziemy wyglądać tak samo.

-Którą mam założyć? -pytam zrezygnowana.

-Tą z numerem 24, tą z napisem w porządku. -mówi.

-Zaczekaj tutaj, zaraz wra-

-Idę z tobą. -przerywa mi.

Każdy kłamie, dziewczyno. ||n.h.||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz