Chapter 1

381 38 135
                                    

Rozdzialik poprawiany przez Oskierka
Dziękuję peepi

❛ ━━・❪ ERWIN ❫・━━ ❜

             Obudził mnie upierdliwie dzwoniący telefon. Z cichym jękiem wykopałem się z pościeli i objęć również budzącego się Grześka, po czym sięgnąłem po urządzenie, ledwo rejestrując że dzwoni Kui.

             — Kod 8 na Arcade. — powiedział i rozłączył się bez żadnego wyjaśnienia.

             — Kurwa...

             — Hm? — mruknął szatyn, przecierając twarz. — Gdzie idziesz?

             — Na Arcade'a, kod 8 jest. — wymamrotałem, wstając.

             — Która godzina?

             — 5:26, śpij jeszcze.

             — Uważaj na siebie.

             — Mhm...

             Ubrałem się tak szybko, jak pozwoliło mi na to zmęczenie, po czym nawet nie jedząc śniadania, zbiegłem schodami do garażu. I nie dość, że nie zjadłem porządnego posiłku, wyglądam jakby mnie pierdolnął piorun, jestem w pizdu niewyspany, to jeszcze Ferrari znowu nie chciało mi odpalić i musiałem zapierdalać z buta, bo byłem za bardzo zaspany, żeby pomyśleć o podjechaniu tu innym samochodem. Ale w sumie spacerek o chłodnym poranku dobrze mi zrobił, bo od razu się rozbudziłem.

             Wszedłem do podziemi Arcade'a, napotykając tam już wszystkich członków Zakshotu.

             — O, Kukel jest, to już wszyscy.

             — Siema. — mruknąłem. — Co jest?

             — A nic, tak tylko pogadać chciałem. — odezwał się Chińczyk.

             — TO NA CHUJ ZWOŁUJESZ KOD 8 O 5 RANO?!

           — Bo mi się nudziło!

             Większość osób wyglądała jak żywe trupy, no może poza szalejącym Chińczykiem. Skąd on w ogóle bierze tyle energii o tak wczesnej godzinie?

             Wszyscy zgodnie uznaliśmy, że skoro już tu jesteśmy, to wysłuchamy tego, co ma do powiedzenia i z powrotem wrócimy do łóżek.

             — Wiecie, że Laborant wyprodukował prawie 10 kilogramów mety w ostatnich dniach? — palnął wesoło.

             — I połowę z tego wyćpał. — parsknął Carbonara.

             — Ja robię to mi można. — mruknął przysypiający na stole maskarz. — Było przyjść, to bym się podzielił.

             — Ej, a co robimy ze zdechlakami? — spytał nagle Vasquez. — Bo jest pewne, że zaczną szukać Siwego.

             — Nie zamierzam się ukrywać. — wymamrotałem. — Ostatnim razem nie wyszło mi to na dobre.

             — To cię zgarną i zabiją.

             — A tak zabiją was, a później mnie. Nie zamierzam pozwolić, żeby było jak z Lucasem. Jak chcą mnie za wszelką, to mogę tam pójść nawet i sam, byleby wam nic się nie stało.

             — Nawet nie próbuj tego zrobić, bo cię zamkniemy w jakiejś piwnicy. — zagroził mi białowłosy. — I nie żartuję.

             — Ale nie mogę się ukrywać patrząc sobie, jak was mordują!

Not again • MORWIN IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz