Chapter 7

358 35 252
                                    

❛ ━━・❪ MONTANHA ❫・━━ ❜

             Wziąłem kilka głębszych wdechów, poprawiając uścisk na rękojeści długiej. Po czym jedną dłonią sięgnąłem do radia, nadając krótki, aczkolwiek konkretny komunikat.

             — Wjazd.

             W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy. Andrews wyważył drzwi i razem z kilkoma innymi osobami wszedł cicho do środka, celując przed siebie ze SCAR-a, już po kilku sekundach usłyszałem strzały. Ludzie rozstawieni na dachu rozglądali się po okolicy gotowi do ostrzału w razie, gdyby ktoś chciał nas zajść od tyłu. Druga grupa, której byłem liderem czekała na komunikat od Andrewsa.

             — Ready.

             Wtedy również ruszyliśmy do środka. Bez wahania rozstrzelałem zamaskowanego strzelającego zza rogu. Był odwrócony do mnie tyłem, nawet nie miał szans mnie zobaczyć.

             Z kopniaka wyważyłem kolejne drzwi, ostrożnie wchodząc do pomieszczenia, które jednak okazało się puste.

             Cały czas słyszałem strzały. Jedne bliższe, drugie bardziej odległe. Na radiu raz po razie dało się usłyszeć komunikaty. Suspect down. Leży. Kolejny down. Trzech na dachu.

             Wbiegłem na piętro, zauważając Capelę przypartego do ściany przez jednego z napastników, który odcinał mu dopływ powietrza długą przyciśniętą poziomo do gardła. Najwidoczniej skończyła mu się amunicja lub po prostu jej nie miał, i próbował zabić go w inny sposób. Szybko posłałem w jego stronę kilka pocisków, a on padł bez życia na czarnowłosego, który osunął się po powierzchni, łapczywie łapiąc oddech.

             — Jesteś cały? — spytałem, pomagając wstać przyjacielowi.

             — Ta, dzięki.

             We dwójkę ruszyliśmy dalej, ramię w ramię rozstrzeliwując kolejnych terrorystów.

             — Znaleźliśmy zakładników. — zgłosił Rift na radiu. — Wszyscy cali i zdrowi.

             Po chwili zaczął wymieniać nazwiska każdego zakładnika, którego znalazł. Z szybko bijącym sercem słuchałem, czy przypadkiem nie ma wśród nich Erwina, jednak jego imię nie padło.

             Czyli był przetrzymywany gdzieś indziej.

             Gdy przeszukany został cały budynek, a po nim nadal nie było śladu, została piwnica. Prowadziło do niej wąskie zejście po rozlatujących się schodach.

             — Idę pierwszy. — poinformowałem.

            Po chwili dotarliśmy do niewielkiego korytarzyka. Pierwsze drzwi były otwarte. W pomieszczeniu znajdował się dosłownie pokój tortur. Na stole i w gablotce znajdowały się najróżniejsze przedmioty służące zadawaniu bólu. Krzesło z pasami stało na samym środku, a dookoła niego było pełno krwi. Z pewnością ktoś tu stracił życie…

             Błagam, tylko nie Erwin…

             Drugie drzwi były zakluczone, ale nie długo. Zawiasy szybko puściły, gdy z impetem uderzyłem w nie barkiem. Od razu wszedłem do środka, celując z broni w potencjalnych napastników, jednak nikogo tu nie było. Zwyczajna piwnica, w której trzyma się zapasy alkoholu. Taki barek.

             Zostały ostatnie drzwi. Jeśli tam go nie będzie, to przepadł po nim wszelki ślad.

             Z nową determinacją, żeby odnaleźć ukochanego zawróciłem i ruszyłem do ostatniego pokoju. Jednak tym razem nie musiałem trudzić się z taranowaniem drzwi, bo same się otworzyły. Zobaczyłem Doriana, wyraźnie zszokowanego naszą obecnością. W końcu grupa SWAT-owców w pełnym wyposażeniu nie jest czymś często spotykanym, zwłaszcza gdy jest się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w mieście.

Not again • MORWIN IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz