Chapter 14

302 34 158
                                    

❛ ━━・❪ MONTANHA ❫・━━ ❜

             Zapukałem do drzwi i gdy tylko otrzymałem odpowiedź, wszedłem do środka.

             Rightwill jak zawsze siedział przy biurku, na którym piętrzyły się stosy różnych papierów, dokumentów, raportów i aktów. Uniósł na mnie wzrok, zerkając na mnie pytająco.

             — Co cię do mnie sprowadza? — zapytał, prostując się na krześle.

             — Chciałbym zrezygnować.

             Nastała chwila ciszy. Stałem przed nim jak na skazaniu, podczas gdy on skanował mnie wzrokiem.

             — Zrezygnować z czego?

             — Ze stanowiska szefa.

             — Czemu?

             — Nikt mnie więcej nie chce jako 01, a mnie zadowala ranga kapitana. Skoro chcą kogoś innego, będą mieć kogoś innego.

             — A skąd taki pomysł?

             — Nie zauważył szef, że każdy mnie obgaduje? Że nikomu nie pasuje to, że jestem 01 od czasu złapania Lycha? Że uważają mnie za „bezużytecznego”?

             — Nie mów tak Gregory. Nie zauważyłeś, że to ty doprowadziłeś tą jednostkę do porządku? Że staliśmy się skuteczniejsi? Że gdy tylko awansowałeś na szefa, szybko złapaliśmy trójkę poszukiwanych?

             — Inni uważają, że jestem skorumpowany i daję luz Zakshotowi. I przez to gubimy większość pościgów z napadów.

             — Chyba mniejszość. Jesteś pewien swojej decyzji?

             — Jak najbardziej.

             Siwowłosy jedynie westchnął, przeczesując włosy.

             — Zwołaj kod 8.

❛ ━━・━━ ❜

             Przez całe zebranie stałem w ciszy obok Rightwilla, przysłuchując się temu, co miał do powiedzenia. Gdy tylko oznajmił, że rezygnuję, na sali zapanowało poruszenie.

             — Grzechu... My tak naprawdę nigdy nie chcieliśmy, żebyś rezygnował, tak po prostu gadaliśmy...

             Wzruszyłem ramionami. Wyjebane w to, mają co chcieli. Było tak nie gadać i mnie szanować, to do niczego by nie doszło.

             Ostatecznie nowym 01 został Andrews, a ja wróciłem do starej rangi kapitana i odznaki 105.

             Reszta służby minęła mi bez żadnych problemów. Spokojny patrol, później papierki. W końcu mogłem wrócić do domu, do Erwina. Miałem tylko nadzieję, że zdążył doczołgać się chociaż do kanapy w salonie, patrząc na jego zapał do ćwiczeń w ostatnich dniach.

             Wszedłem do mieszkania, gdzie już z wejścia zobaczyłem go w kuchni. Smażył coś na patelni, przygryzając przy tym język w skupieniu. Nie usłyszał mnie, gdy wchodziłem, więc wykorzystałem tą okazję, żeby go przestraszyć. Bo czemu nie, będzie śmiesznie.

Not again • MORWIN IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz