Rano obudziłam się z dziwną mieszanką ekscytacji i niepokoju. Hunter miał dziś zostać wypisany, a mnie czekało jeszcze kilka dni w szpitalu. Jeszcze zanim wyjdzie, miałam pewność, że razem zrobimy coś szalonego. Spojrzałam na niego i zobaczyłam ten charakterystyczny, zadziorny uśmiech — wiedziałam, że miał ten sam plan.
Chwilę później, cicho wymykając się z sali, biegliśmy w stronę łazienki, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Tym razem mieliśmy być bardziej ostrożni, ale nie trwało to długo. Zamknęliśmy się w łazience, a Hunter przycisnął mnie do ściany i pochylił się, szepcząc coś o naszej „szpitalnej przygodzie”. Już prawie zapomniałam, że byliśmy w miejscu pełnym personelu i pacjentów, aż nagle drzwi łazienki otworzyły się z hukiem.
Stał w nich lekarz. Zamarliśmy. Po chwili ciszy spojrzał na nas tak surowo, że nawet Hunter poczuł się nieswojo.
— Wy dwoje, do mojego gabinetu. Natychmiast.
Zanim zdążyliśmy wymyślić jakąś wymówkę, byliśmy już w drodze. W gabinecie usłyszeliśmy, że nasi opiekunowie mają zostać wezwani. Wiedziałam, że to oznaczało pojawienie się Maxa i moich ojców, ale z Hunterem było trudniej.
— Dzwonimy do twoich rodziców — oznajmił lekarz.
Hunter spuścił wzrok, a jego uśmiech na chwilę zniknął. — Nie mam rodziców — powiedział cicho. Lekarz skinął głową i po chwili zajął się dzwonieniem do Zoey, jego opiekunki.
Kiedy się pojawiła, od razu wybuchnęła śmiechem, patrząc na nasze skruszone miny.
— Serio, wy dwoje? Łazienka w szpitalu? Aż mnie korci, żeby zapytać, jakim cudem was jeszcze stąd nie wyrzucili!
W momencie, gdy ojcowie podnieśli głos, cała żartobliwa aura wokół Huntera zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Z jego twarzy odpłynęły wszelkie uśmieszki, a zamiast tego pojawił się wyraz, który mnie zmroził — jakby za moment miał się rozpłakać. Nagle, bez słowa, po prostu odwrócił się i wyszedł z gabinetu.
Nie myśląc długo, poszłam za nim. Znalazłam go kawałek dalej, przy oknie na końcu korytarza, wpatrującego się w przestrzeń przed sobą, jakby coś tam widział, czego nie dostrzegał nikt inny. W jego oczach pojawiły się łzy, ale szybko otarł je dłonią, próbując udawać, że nic się nie dzieje.
– Hunter, widziałam… – zaczęłam, podchodząc bliżej.
Zastygł, po czym powoli spuścił głowę, nie próbując już udawać, że wszystko jest w porządku.
– Wiem, że widziałaś – mruknął cicho. – Po prostu… czasem tęsknię za swoimi rodzicami, wiesz? Nawet za tym głupim darciem się, za tym… że ktoś się przejmuje.
Usiadłam obok niego na zimnej podłodze, wpatrując się w sufit, próbując znaleźć jakieś słowa, które mogłyby cokolwiek pomóc.
– Może i wrzeszczą – powiedziałam w końcu – ale wrzeszczą, bo się martwią.
Hunter kiwnął głową, a z jego twarzy spłynęła kolejna łza. W końcu odwrócił się do mnie, z delikatnym uśmiechem, który był bardziej smutny niż wesoły.
– Wiem. I dlatego cholernie za tym tęsknię.
Hunter oparł głowę o moje ramię, jego ramiona zaczęły lekko drżeć, a ja tylko przyciągnęłam go bliżej, gładząc po plecach. Czułam, jak całe jego napięcie uchodzi, łzy w końcu płynęły swobodnie, bez prób tłumienia ich. Nie mówiłam nic, po prostu pozwalałam mu płakać, chcąc, by poczuł, że nie jest sam.
– Dzięki, Nate – wyszeptał po chwili, przerywając ciszę. – Nawet nie wiedziałem, jak bardzo tego potrzebowałem.
– Czasem trzeba wyrzucić to, co się w sobie dusi – odpowiedziałam cicho, przerywając odgłosy kroków pielęgniarek i cichego gwaru dochodzącego z korytarza. – Nawet jak wydaje się, że nikt nie rozumie.

CZYTASZ
MilkShake: Chłopiec w Słonecznikach
Mistério / SuspenseChłopiec w Słonecznikach? A może Słoneczniki w Chłopcu...? Sunny niczym sobie na to nie zasłużył. Dwoje dzieci, niewinna czternastolatka i piętnastolatek, postanowili zrobić sobie żart. Żart, który wylądował w sierocińcu.