Rozdział 5.

9.9K 1K 46
                                    

Kilkanaście następnych dni było rutyną. Nie działo się nic niezwykłego, jedynie ja się zmieniłam. Wychodząc z pokoju zakładałam maskę szczęśliwej dziewczyny, która cieszy się na widok starego przyjaciela, nie martwi się o nadchodzącą ucieczkę, jednak kiedy zostawałam sama, nie panowałam nad emocjami. Na początku drżały mi dłonie, potem brakowało powietrza – symptomy ataku paniki. Dlatego jak najczęściej przebywałam z kimś innym. Duma nie pozwalała mi na załamanie przy ludziach. 
Tylko jednej emocji nie mogłam ukryć za perfekcyjną grą aktorską. Nie mogłam ukryć troski na myśl, że Nick znowu pójdzie na Furię, ale zdecydowanie najgorsze było to, że oboje przejdziemy ten proces tego samego dnia. Ja pierwsza, z samego rana, a on wieczorem, po zachodzie słońca. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ciągną go na ten zabieg tak szybko -  od ostatniego nie minęły nawet trzy tygodnie.
Zamrugałam kilka razy, by odpędzić czarne myśli.
- Scott - zaćwierkała Mia. - Pokażesz nam skrzydła? Proszę!
- Tak, Scott, pokaż nam! - dołączyła się Marisa.
Łapałam jak najwięcej słońca, a cała reszta siedziała pod drzewem. Zrobiło mi się żal Scotta. Musiał znosić całą uwagę dziewczyn. Ale ja się pytam, jaki dwudziestolatek zwróci uwagę na dwie smarkule, chichoczące co chwilę? Ale przetłumaczyć im tego się nie da. Warknęłam cicho, gdy po raz kolejny tego dnia usłyszałam piskliwy śmiech Mii. Włożyłam słuchawki do uszu i odpaliłam muzykę na full. Kiedy Imagine Dragons zaśpiewali:

„Nadejdzie czas, kiedy będziesz musiał wznieść się
Ponad najlepszych i udowodnić sobie,
Że twój duch nigdy nie umiera."

Pomyślałam o ucieczce. Tyle rzeczy może się nie udać... A mimo to nie traciłam nadziei. Jak to mówią nadzieja jest matką głupich, a głupi zawsze ma szczęście. Do podjęcia ryzyka pchała mnie tęsknota za wolnością. Może w ZOO dają nam dobre jedzenie, raz w tygodniu dostajemy nowe ciuchy, mamy odtwarzacze MP3 i pokaźną bibliotekę, ale za murami ośrodka nigdy nie będziemy wolni. Pokuszę się o stwierdzenie, że gdyby nie Furie i inne zabiegi, byłby to... ośrodek na trudnej młodzieży? Psychiatryk?
- Wracam do pokoju, idzie ktoś ze mną? - zapytałam.
Scott podniósł się na równe nogi i nagle zatrzymał się w pół kroku.
- Nie rozumiem, dlaczego taki przystojniak zadaje się z tymi tu - powiedziała w swojej najbardziej sukowatej tonacji Loren. Jest syreną i już nie raz wykorzystywała głos, by wejść chłopakowi do łóżka. ZOO mogło być "obozem karnym", ale podawano nam środki, które ograniczały naszą płodność. Jeśli to oznaczało brak okresu, to nie miałam nic przeciwko. Gdyby nie te leki, ośrodek roiłby się od nastoletnich matek z dziećmi hybrydami.
- No proszę - mruknęłam. - Wiem, czego chcesz, ale on cię nie przeleci - syknęłam. - Idź do Iana, zawsze jest chętny.
Zmierzyła mnie spojrzeniem w kolorze morskich fal podczas sztormu i odrzuciła na plecy błękitne włosy.
- To, że tobie nie dał, o niczym nie świadczy - zaświergotała z drwiącym uśmiechem.
- Scott jest dla mnie jak brat i nie zamierzam sypiać z bratem!
- W takim razie ja go sobie wezmę - wymruczała, zagryzając wargę. Zacisnęłam pięści, które aż prosiły się, by jej przywalić.
- Zabieraj ten swój tyłek i spieprzaj stąd, póki nad sobą panuję! - warknęłam, zmieniając kolor oczu z lazurowych na czerwone.
- Nie boję się ciebie, gadzino - odgryzła się.
Warknęłam gardłowo, ukazując wydłużone kły, a ona odwdzięczyła się syknięciem, jak zezłoszczona kocica.
- Albo jesteś skończoną idiotką, albo nie wiesz, czego powinnaś się bać - mruknęłam, czując, jak płomienie pełzną po moich ramionach. Ryknęłam, na co Loren wzdrygnęła się lekko.
- Jeszcze zobaczymy, kto wygra - szepnęła.
- To nie są żadne, pieprzone zawody!
Odwróciła się i odeszła kręcąc biodrami.
- Mogę ją zabić? Proszę? - Spojrzałam błagalnie w stronę chłopaków.
- Nie mam nic przeciwko - rzucił z uśmiechem Nick.
- Jestem aniołem i zasadniczo sprzeciwiam się wszelkiej przemocy, ale przez to, co chodziło jej po głowie, zasłużyła na wieczność w piekle.
Wzięłam głęboki oddech. Nie powinnam przejmować się kimś takim jak ona, szkoda moich nerwów. Dlaczego miałabym ryzykować przemianę przez syrenę z kompleksem wyższości?
- Scott, wiem, że masz pokój przed Nickiem i to naprawdę wielkie szczęście - zaczęłam ściszonym głosem, zmieniając temat. - W ścianach są niewielkie okienka i przez nie rozmawiamy. Pamiętaj, żeby je czymś zakrywać, bo jeśli to się wyda...
- Okienka? Kto je zrobił? - dopytywał ciekawy.
- Obiekt 2. Nikt nie znał jego prawdziwego imienia, bo każdemu przedstawiał się inaczej - wytłumaczyłam. - Był popromiennym i po kilku tygodniach tutaj odkrył, że może kształtować metal. Zrobił te dziury na prośbę Chrisa – wyjaśniłam cierpliwie. - Porozmawiamy w nocy - rzuciłam krótko i ruszyłam do stołówki. Zgarnęłam z bufetu butelkę soku pomarańczowego i już chwytałam za klamkę, gdy usłyszałam przyciszone szepty w głębi korytarza.
- Wiesz, że się zorientują. To się nie uda.
- Po prostu źle zrozumiałeś polecenie naszej pani doktor. Nikt cię o nic nie posądzi. To tylko błąd przy pracy.
Głosy całkowicie ucichły, by nie wzbudzać podejrzeń, wyszłam na korytarz i szybkim krokiem poszłam do pokoju. Praktycznie biegłam po schodach, rozmyślając, o co mogło im chodzić. Bez wątpienia głosy należały do osób pracujących w ZOO. Musieli być jednymi z lekarzy, ale "Źle zrozumiałeś polecenia pani doktor". O co może tu chodzić?
Przez resztę dnia ta rozmowa nie dawała mi spokoju, jednak przed snem miałam ważniejszą sprawę do przemyślenia. Furia - najbardziej znienawidzony zabieg w ZOO. To ona pochłonęła najwięcej żyć Obiektów.
- Raven? Śpisz już? - zapytał Nick, siadając na moim łóżku. Nie otworzyłam oczu i nawet nie drgnęłam. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo wiedziałam, że wywlecze temat mojej rodziny i tego, co nas czeka.
- Mam złe przeczucia, co do jutrzejszego dnia, wiesz? - szepnął. - Dzisiaj śpię z tobą. Chcę zobaczyć twoją minę, gdy wstaniesz rano i zobaczysz mnie obok - dodał z lekkim śmiechem.
Położył się na skraju materaca i objął mnie ramieniem w pasie. Drugą ręką miział moje włosy i o mało co nie zamruczałam z zadowolenia.
- Kocham cię, wiesz? – szepnął i mogę przysiąc, że moje serce na chwilę się zatrzymało. Byliśmy parą od pięciu miesięcy, ale żadne z nas nie użyło tych słów. Byłam tak pewna swoich uczuć do niego, że to było zbędne. Ale gdy usłyszałam te dwa cudowne słowa, poczułam się... spełniona.
- Kocham cię, Nick - szepnęłam, gdy zasnął.

~•~

- Wstawaj, rudzielcu! - mruknął Nick, całując moją szyję.
- Ale ja nie chcę – burknęłam, odchylając głowę, a tym samym dając mu większe pole do popisu.
Musnął ustami mój obojczyk, a jego dłoń nagle znalazła się na moim udzie.
- Nosz kur... - nie skończył, bo już nie było go obok mnie. Byłam tak zaspana, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, o co chodzi. Otrzeźwiałam, gdy drzwi z hukiem uderzyły o ścianę.
- Idziemy, nie ociągaj się - warknął strażnik, zapinając kajdanki na moich nadgarstkach. Pozwoliłam mu się wyprowadzić i zagryzłam wargi, gdy złapał mnie za tyłek. Zjechaliśmy na czwarte piętro pod ziemią, to najbardziej ukryte przed wścibskimi oczami. Jak skazaniec szłam białym korytarzem, przypominając sobie "Zieloną milę" Kinga. W Luizjanie mieli zieloną, my mamy białą. Jedyna różnica jest taka, że w książce milą szli tylko raz. Obiekty mogły iść nią wiele razy i nigdy nie wiedziały, który jest ich ostatnim. Z mocno bijącym sercem przekroczyłam próg wielkiego laboratorium i błagałam, bym mogła wyjść z niego o własnych siłach.

~~~~~~~~~~~~~~~~

I piąty rozdział za mną :)
I jak? Jakieś sugestie?

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz