Rozdział 33.

6.9K 797 29
                                    

- Kto to? - zapytałam szeptem, wymownie spoglądając na nowy Obiekt.
- Ponoć na imię ma Nick. Jest zmiennym - odpowiedział Chris, maczając palec w moim budyniu.
- Hej! - oburzyłam się. - Czasami mnie wkurzasz.
- I vice versa, mała.
Przewróciłam oczami i ponownie obejrzałam się na nowego. Mógł być niewiele starszy ode mnie. Miał brązowe włosy i jasną karnację. Siedział przygarbiony nad tacą z jedzeniem i mieszał widelcem w makaronie z serem. Wyglądał na przygnębionego. Zresztą, nie powinnam się dziwić. Kto o zdrowych zmysłach chciałby nagle rzucić wszystko i pozwolić zamknąć się w ZOO?
Pamiętałam, co czułam po przyjeździe tutaj.
Podniosłam swoją tacę i ruszyłam do jego stolika. Usiadłam naprzeciwko niego. Zaskoczony poderwał głowę i zmierzył mnie spojrzeniem szarych oczu, jednak zamiast gniewu był w nich nadzwyczajny spokój, ale również odbicie żalu. Nie odezwał się, ja zresztą też. W ciszy jedliśmy śniadanie, co jakiś czas spoglądając na siebie.
- Jestem Nick - powiedział w końcu, przyglądając mi się.
- A ja Raven - odparłam, skupiając się na jego tęczówkach w kolorze srebra.

Szare oczy odbiły się w mojej pamięci, jednak zamiast psa, widziałam Nicka. Lekko trzęsącą się dłonią starłam łzę, która wydostała się spod mojej powieki.
- Jak mogłam cię nie poznać? - szepnęłam do siebie z wyrzutem.
Jakim cudem nie rozpoznałam chłopaka, z którym umilałam czas w ZOO; który wyznał, że mnie kocha; którego JA kochałam?! Jestem aż taką ignorantką, egoistką?!
- Raven, wszystko w porządku? - zapytała cicho Marisa, kucając obok mnie.
Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zajęta wpatrywaniem się w srebrne tęczówki... w których nie dostrzegłam krzty człowieczeństwa. To było jak cios prosto w żołądek. Podświadomie miałam nadzieję, że może Nick jest odstępstwem od reguły, że mógłby mnie pamiętać.
Wszystko, co mogło trwać całe wieki, trwało zaledwie kilka sekund. Pies znudzony moją bezczynnością odsunął się i podszedł do Vincenta. Pies... to nie był prawdziwy Nick.
- Skąd TY wiesz, że to nasz przyjaciel? - zapytałam mężczyznę, zrywając się na równe nogi. Coś mi nie grało...
- Zawsze poznam swojego syna, nie ważnie, czy jego ludzką, czy zwierzęcą stronę.
Parsknęłam gorzkim śmiechem.
- Ojciec Nicka nie żyje! - wytknęłam mu, mierząc go spojrzeniem.
- Raven, chodź, to długa historia. Porozmawiamy w drodze do Afryki - odpowiedział tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Zacisnęłam pięści i już wzięłam oddech, by wyrazić swoją kąśliwą uwagę, kiedy Carter delikatnie złapał mnie za rękę. Mój umysł zalał spokój i odzyskałam równowagę. I choć nadal miałam ochotę wrzeszczeć, udało mi się stłamsić chęć krzyczenia na Vincenta.
Całą drogę na lotnisko pokonaliśmy w ciszy. Każdy był zajęty własnymi myślami. Siedziałam z Carterem i Scottem z tyłu, a Marisa zajmowała się kundlem, który spał koło jej nóg. Vincent nie spuszczał oczu z drogi, anioł przysypiał, a ja przylgnęłam do dragona. Jakimś cudem bicie jego serca pomagało mi pogodzić się z obecną sytuacją. Już nie obwiniałam się o odejście Nicka, odzyskałam nadzieję na odnalezienie rodziców, myślałam, że wszystko może się ułożyć...
- Wyjaśnisz mi to? W końcu i tak została godzina jazdy - mruknęłam kiedy pozostali zasnęli.
- Raven, to trudniejsze niż myślisz. Nie mogę tak po prostu opowiedzieć ci całej historii. Nie zrozumiałabyś - odpowiedział, spoglądając na mnie w lusterku.
- Nie znasz mnie...
- Jesteś uparta - skwitował.
- Dążę do celu - poprawiłam go. To było całkiem fajne, takie oderwanie od kategorycznych rozmów na temat niebezpieczeństwa. Mogłam zapomnieć o czyhającym zagrożeniu.
- Masz to po ojcu - szepnął jakby... z dumą?
- Nick mnie okłamał? - zapytałam, wracając do tematu.
Zamilkł. Nie wiedziałam, czy w ten sposób przyznał mi rację, czy raczej ważył kolejne słowa. Bałam się, że na tym nasza rozmowa się skończyła, jednak po chwili podjął dalej:
- Nick miał osiem lat, kiedy zaczęła się ta bezsensowna wojna między Klanem Niebieskiego Płomienia a Klanem Wschodzącego Słońca. Często wyjeżdżałem, a Rebbeca - moja żona - zostawała z dziećmi sama. Nie była z tego powodu szczęśliwa, ale zawsze witała mnie z ciepłem. Wszystko było dobrze, jednak rok później nasz dom zaatakowały niebieskie smoki. Całe szczęście Nick i Nina byli wtedy w szkole. Kiedy już wszyscy wiedzieli, co się stało, a nas nie mogli odnaleźć, zabrali dzieciaki do Domu Dziecka. Rebbeca i ja uznaliśmy, że tak będzie lepiej...
Kiedy mówił, jego oczy stały się zamglone, jakby duchem wracał do tamtych wydarzeń. Wiedziałam, że za Nickiem kryje się jakaś historia i nie myliłam się. Żałuję, że chłopak nie mógł znów spotkać swojej rodziny. Byłam pewna, że czeka nas lepszy los...
- Powiedz coś - przerwał moje rozmyślania, niemal błagalnym tonem.
- Zrobiliście to, co zrobiłby każdy rodzic - zapewniliście dzieciom bezpieczeństwo.
- Dziękuję - odparł, uśmiechając się słabo.
- A ta dziewczynka? W domu widziałam zdjęcia - dopytywałam.
- To Charlie, najmłodsza córka. Kiedy uciekliśmy, okazało się, że moja żona jest w ciąży.
- Mam jeszcze jedno pytanie - oświadczyłam. - Ty jesteś wilkołakiem, a Nick zmiennym, więc... Rebbeca musi być zmienną?
- Tak, chłopak przejął rasę po niej - odpowiedział. Zauważyłam, że rozmawianie o rodzinie przychodziło mu coraz łatwiej. Nie urywał w połowie zdań, dokańczał historie, a niektóre opowiadał z szerokim uśmiechem. Zrozumiałam, dlaczego podświadomość Nicka wybrała wilczą postać. Był bardzo związany z ojcem. Spędzali ze sobą tyle czasu, ile się dało. Vincent przekazał mi historię idealnej relacji ojca z synem i byłam pewna, że nie kłamał.
O dziwo, żadne z naszych towarzyszy nie obudziło się. Nawet nie drgnęli kiedy samochód przejeżdżał przez piaskową drogę wypakowaną dziurami.
- Oni tak zawsze? - zapytał mężczyzna, mierząc spojrzeniem wszystkich po kolei.
- Są zmęczeni. Ta cała sprawa z ZOO, Eucerienem i przesiedleniami wykańcza nas wszystkich - wyjaśniłam i również poczułam, że opadam z sił. W końcu ponad godzina jazdy nie działa zbyt pobudzająco.
- Powinnaś się przespać - rzucił ojcowskim tonem, bezwzględnym, ale czułym. - Z nas wszystkich to ty potrzebujesz najwięcej odpoczynku.
- Nie jestem ofiarą. Prześpię się w samolocie - oświadczyłam, wierząc we własne słowa.
Oczywiście nawet, kiedy mój umysł wrzeszczał: "Trzymaj się!", ciało odkrzykiwało: "Spać!". I jak to bywa, cielesne zachcianki wygrały...

***

Właściwie to nie byłam pewna, co mnie obudziło... Zapach pieczonego kurczaka, wody po goleniu, czy głośnie rozmowy wokół mnie. Niechętnie otworzyłam oczy, jednak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, kiedy Carter założył mi pasmo włosów za ucho. On tak ładnie pachnie?
- Wyspałaś się? - zapytał tuż przy moim uchu, przygryzając jego płatek.
- Nie - mruknęłam i przywarłam do jego piersi. On ma jakiś fetysz, czy co? ZAWSZE budzę się na jego kolanach! Nie żeby było mi niewygodnie...
- Jesteśmy w samolocie, a po za tym Vincent chce opowiedzieć nam o Eucerienie i Rebeliantach.
- Chyba mnie przekonałeś... - sapnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej. Tak, jak powiedział Carter, znajdowaliśmy się w samolocie, tyle że to nie był samolot pasażerski...
- Mam trochę oszczędności - wyjaśnił mężczyzna, odczytując moje myśli. Wnętrze było przestronne dzięki jasnemu wystrojowi. Rząd skórzanych kanap i kilka białych stolików były jedynym wyposażeniem i świetnie kontrastowały z ciemną podłogą. Dałam sobie rękę uciąć, że każdy z nas ma własną sypialnię!
Przetarłam oczy i wysłuchałam historii o całym tym bajzlu od początku do końca.

~~~~~~~~

Wybaczcie mi błędy i literówki, już nie mam siły po raz kolejny sprawdzać tego rozdziału...
Znów przepraszam. Za cholerę nie mogłam znaleźć czasu na pisanie. Sprawdziany, kartkówki... Nie da się żyć! Ale co ja się skarżę, przecież dobrze wiecie, jak to jest...
No cóż...

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz