Rozdział 13.

8.6K 947 19
                                    

Jak się okazało, "dwójka", jest pierwszym zastępcą Billa. Nie chciałam jego pomocy, ale nie miałam innego wyboru. Gdyby nie on, nie raz leżałabym na ziemi. Byłam zszokowana, kiedy ten Pies nie wygłaszał obraźliwych komentarzy, czy nie podkładał mi nogi. Z tego co pamiętam, ma na imię Steven, jednak jego nazwisko gdzieś mi umknęło.
Kiedy drzwi windy zamknęły się, nie wytrzymałam.
- Dlaczego mi pomagasz? - zapytałam szeptem, choć dla moich uszu zabrzmiało to jak krzyk.
- Nie mam powodu, by tobą gardzić - odpowiedział równie cicho, a ja podziękowałam mu w duchu.
- I nie masz powodu, by być miłym - stwierdziłam.
Steven jest mężczyzną po czterdziestce. Jego twarz naznaczona jest zmarszczkami i bruzdami, które dodają mu stanowczości. Ma krótko ścięte czarne włosy i zielone oczy, w których dostrzegłam niewiarygodnie ciepło, a pod nim bezgraniczny smutek.
Westchnął głęboko, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Pamiętasz Elizabeth? - zapytał po chwili.
- Dziesiątka. Pamiętam ją - dodałam ze szczerym uśmiechem. - Zawsze była rozpromieniona, a jej dobry nastrój udzielał się wszystkim.
- Elizabeth była moją córką - wyznał, a mój uśmiech zbladł. - Zatrudniłem się tu, by być blisko niej. Po jej śmierci chciałem odejść, ale nie czytałem drobnego druku na umowie o pracę...
Nie dopytywałam więcej. Wspomnienie o córce sprawiało mu ból. Nie chciałam rozdrapywać starych ran.
- Dziękuję - szepnęłam, kiedy drzwi rozsunęły się.
Do końca nie wiem, za co mu dziękowałam. Za pomoc? Za altruizm? Za wspomnienie o być może jedynym dziecku, które zginęło w tak niegodny sposób? Chyba za wszystko.
Pomógł mi przejść do gabinetu jednego z lekarzy i pożegnał się lekkim skinieniem głowy. Odpowiedziałam mu tym samym i zrozumiałam, że nie każdy strażnik jest zły.
- Obiekt numer pięć - mruknął, wchodząc do gabinetu.
Z plakietki wyczytałam nazwisko Douth. To kolejny lekarz po trzydziestce w białym kitlu. Najpierw namoczył wacik w jakimś płynie, który zalatywał denaturatem, i wytarł moją skórę z zaschniętej krwi. Po chwili wykorzystywał najróżniejsze narzędzia i zaglądał do moich uszu.
Kiedy zaczynałam się już nudzić, usiadł wygodniej na obrotowym krześle.
- Masz rozerwane bębenki, ale sądząc po tempie regeneracji, za jakieś 10 minut wróci ci normalny słuch.
- Tak właściwie... Dlaczego tylko ja usłyszałam ten dźwięk? - zapytałam szczerze ciekawa odpowiedzi. Carter i Scott nawet się nie zachwiali, a reszta obiektów w żaden sposób nie reagowała.
- Po pierwsze: jesteś kobietą, a po drugie: jesteś młoda. Loren używała bardzo wysokich dźwięków i w całym ośrodku usłyszało go zaledwie 5-6 osób. Miałaś pecha, bo stałaś najbliżej - wytłumaczył. - Możesz wrócić do pokoju - rzucił krótko i usiadł za biurkiem. Wypełniał moją kartę, a ja w tym czasie wyniosłam się z tego gabinetu.
W miarę szybko pokonałam dystans z windy do mojego pokoju, biorąc pod uwagę mój stan. Wpadłam do środka z uwielbieniem wdychając zapach odplamiacza. Przyszły nowe ubrania...
Rozpakowałam torbę leżącą na łóżku i uśmiechnęłam się sama do siebie. Pięć bokserek w różnych kolorach, dwie pary jeansów i krótkie spodenki. Schowałam nowe ciuchy do szafy i rzuciłam się na łóżko. Westchnęłam głęboko i zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na biurko i od razu zauważyłam złożoną kartkę papieru. Przysunęłam ją do nosa i głośno wciągnęłam powietrze. Harriet, czyli miałam rację.
Rozłożyłam papier i szybko przeczytałam tekst, napisany zgrabnymi literami.

To nowy harmonogram wart strażników.
H.

Z niewiarygodną ulgą wpatrywałam się w rozpiskę. Jedno zadanie z głowy. Wystarczy zmienić szczegóły planu i wcielić go w życie.
Przez resztę wieczoru rysowałam plany wszystkich dziewięciu poziomów ZOO. I musiałam pogodzić się ze smutną i niezmiernie wkurwiającą prawdą. Nie tylko Scott musi nam pomóc. Brakuje jeszcze jednej osoby i podświadomie wiedziałam, że to będzie Carter.

***

- NIE MA NAWET TAKIEJ OPCJI! - syknęła na mnie Mia, kiedy podzieliłam się z dziewczynami tym szalonym pomysłem.
- Zrozum, że nie mamy innej możliwości! - warknęłam, choć mi również nie podobał się ten pomysł.
- Masz moje poparcie - dodała Marisa, a ja uśmiechnęłam się słabo.
- Chcesz ryzykować, że nas wyda?! - syknęła.
- Spuść trochę z tonu, nie jesteśmy tu same! - zganiłam ją, wzrokiem obejmując stołówkę.
- Nie zmieniaj tematu! Ten cały Carter może nas zdradzić, przemyślałaś to? - zapytała z miną niewiniątka, a ja jak nigdy miałam ochotę ją uderzyć.
- Widzisz to? - mruknęłam wrogo, pokazując jej gwiazdę. - On musi być mi wierny tak samo jak ja jemu.
- Jeśli coś pójdzie nie tak, ty za to odpowiadasz - ostrzegła mnie, a jej słowa jednym uchem wpadły, a drugim wypadły. Ona zamierza mi grozić?!
- Ustalone. Scott pozna szczegóły, a Carter dowie się o planie - stwierdziłam z triumfalnym uśmiechem.
- Mówiłaś, że masz jakieś wieści - wtrąciła się Marisa, przypominając mi temat, który chciałam poruszyć.
- No tak. Na laptopie Harriet znalazłam pewien artykuł. Nie jest dobrze, ludzie obalają władze i chcą wybić takich jak my. Jedyne wyjście, to po wyzwoleniu dostać się do Stanów. Tam jest najbliżej.
- To ty wiesz, gdzie jesteśmy?! - wykrztusiła zszokowana Mia. Jak widać na załączonym obrazku jest bardzo niestabilna emocjonalnie.
- Jesteś tu krócej ode mnie. Przez trzy lata obserwowałam, jak zmieniają się pory roku. To proste, jesteśmy w Kanadzie.
Mia otworzyła usta w zdziwieniu i patrzyła na mnie, jakbym właśnie powiedziała, że Ziemia jest płaska.
- Idę poszukać Scotta - rzuciłam i wyszłam na plac, zostawiając niedojedzone śniadanie.
Nie pomyliłam się. Anioł leżał rozciągnięty pod drzewem i wyraźnie nad czymś myślał. Muszę przyznać, że jest niezwykle przystojny. Jasna koszulka opinała jego umięśniony tors, a twarz, na której grały promienie słońca, wyglądała na niezwykle spokojną.
- Scott? Musimy pogadać - rzuciłam siadając obok niego.
- W czym mogę ci pomóc, szlachetny rudzielcu? - zapytał tonem monarchy, pozdrawiającego swój lud.
Parsknęłam śmiechem i szturchnęłam go w bok. Zaśmiał się razem ze mną i podciągnął się do pozycji siedzącej.
- Mamy plan - rzuciłam krótko i wyjaśniłam cały przebieg buntu. Słuchał z uwagą, czekał, aż skończę i dopiero wtedy zadawał pytania.
- Brakuje jeszcze jednej osoby... - stwierdził i spojrzał na mnie z niemym pytaniem w złotych oczach.
- Zamierzam wprowadzić Cartera - powiedziałam ostrożnie, patrząc na jego reakcję. Scott przeczesał jasnobrązowe włos, które mieniły się bursztynem i westchnął głęboko.
- Ufasz mu? Sama stwierdziłaś, że jest arogancki i...
- Tak, pamiętam, co o nim mówiłam - przerwałam mu lekko zirytowana. - Ufam mu przez więź. Nie może mnie zdradzić - dodałam spokojniej.
- Jeśli uważasz, że to dobry pomysł... - przerwał. - Właśnie masz okazję - dodał szeptem. Podążyłam za jego spojrzeniem i trafiłam na karmelową skórę, rude włosy i hipnotyzujące brązowe oczy. Modliłam się w duchu, by zgodził się nam pomóc. Błagałam, by przyjął ten plan, bez żadnego "ale".
Wzięłam ostatni głęboki oddech i czekałam na to, co ma nastąpić.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Do buntu coraz bliżej... Jak myślicie, co się wydarzy?

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz