Rozdział 25.

7.3K 864 31
                                    

- Chyba zaraz zwrócę śniadanie! - jęknął Carter, chowając twarz w zagłębienie mojej szyi.
- Hej, ty nie jesteś lepszy! - mruknęłam ze śmiechem.
Siedzieliśmy całą grupą w salonie i oglądaliśmy jakąś badziewną komedię. Niby nic wielkiego, chyba że weźmiemy pod uwagę Marisę i Scotta, którzy od trzydziestu minut trzymali się za ręce i "przypadkiem" dotykali się przy byle jakim ruchu.
- Ja wolę ocenzurowaną część miłości - wymruczał seksownym głosem, a wibracje rozeszły się po mojej skórze.
- Jesteś niepoprawny.
- I chętny na ciebie - dodał tym samym tonem.
- Jeszcze wy?! - jęknął załamany Max, który siedział na środku kanapy.
- Pójdę się położyć - szepnęłam i krótko pocałowałam Cartera, na co zamruczał z zadowolenia. Weszłam na górę, a za mną podreptał brązowy kundel. Uważając na skrzydła, ułożyłam się na boku i opatuliłam ciało kołdrą. Pies wskoczył tuż obok i łypnął na mnie szarymi oczyma.
- Też masz dosyć miłości? - mruknęłam do niego, jakby oczekując odpowiedzi. Polizał mnie po nosie i przymknął ślepia. Uśmiechnęłam się sama do siebie, obserwując to niesamowite stworzenie. Miał długą brązową sierść i pysk, który przypominał wilczy. Był o wiele większy od zwykłego psa, ale jego charakter przeczył postawnej budowie i ostrym kłom. Zachowywał się spokojnie, nie szczekał, nie warczał, nie rozwalał mebli... pies ideał.
Myśląc o kundlu, w którejś chwili zasnęłam, jednak odpoczynek nie trwał długo.
Byłam przerażona - tylko ta emocja przebiegała po moim umyśle.
Ocknęłam się w ramionach Cartera z mocno bijącym sercem, skórą zroszoną potem i zdartym od krzyku gardłem. Próbowałam się uspokoić, ale strach był zbyt wielki. Nawet nie wiem, co spowodowało mój stan.
- Co się stało? - zapytałam zachrypniętym głosem.
- To zwykły koszmar, nic ci nie grozi - odpowiedział i mocniej docisnął mnie do swojej piersi. Jego puls dorównywał mojemu, a troska, którą niemal wyczuwałam w powietrzu, emanowała z jego ciała.
Carter został ze mną do rana. Spał tuż obok mnie i, na szczęście, nie miałam żadnych koszmarów. Kolejny dzień minął bez niespodzianek, czy wizyt opętanego Billa. Myślałam, że ukrywanie prawdy przed przyjaciółmi będzie o wiele trudniejsze, tymczasem bez problemu omijałam niewygodne tematy i łagodziłam smutek Marisy. Ona najbardziej przeżywała to, co się wydarzyło. Scott i Carter zachowywali się tak, jakby nigdy nie byli zamknięci w ZOO. Ale czemu mam się dziwić? Byli tam kilka dni, a ja... trzy lata. Kiedy oni wykonywali swoje obowiązki, na mnie przeprowadzano Furie, poniżano mnie, czasem bito. Nie to, że mam żal do chłopaków, bo to przecież nie ich wina, a nawet cieszę się, że nie znosili tego samego.
Dlaczego nagle stałam się taka egoistyczna? Przecież już dawno pogodziłam się z tym, co mnie spotkało. Pogodziłam się z odejściem Nicka, prawdopodobną śmiercią rodziców i rzekomą zdradą Mii.
Dopiero wieczorem moja uwagę zwróciła niewielka kłótnia w kuchni. Pod pretekstem odniesienia szklanki, wparowałam do pomieszczenia, jakby nigdy nic.
- Nigdzie się nie wybiera... O, cześć, Raven - przerwał anioł, gdy tylko mnie zobaczył.
Wyglądali, jak przestępcy przyłapani na gorącym uczynku. Carter potarł dłonią kark, a Max odwrócił wzrok na zachodzące słońce. Jedynie Marisa zachowała częściową sprawność umysł.
- Słyszałaś? - zapytała lekko zażenowana.
- Usłyszę spadającą szpilkę na piętrze... Oczywiście, że was słyszałam! - mruknęłam, zachowując dla siebie fakt, że nie rozróżniłam pojedynczych słów. Westchnęła i zaczesała włosy do tyłu.
- Znowu chcą wysłać mnie do sklepu, a to przecież jakieś dwa kilometry stąd. Spisałam całą listę potrzebnych rzeczy i to nic wielkiego przejść się między półkami, a potem zapłacić przy kasie. Przyznaj mi rację, że oni mniej się zmęczą i dzięki temu nie będą mieli na sumieniu mojej śmierci z wycieńczenia - wyrzuciła na jednym wydechu.
- Jesteś wysłanniczką śmierci, więc teoretycznie nie możesz umrzeć - poprawiłam ją, na co wywróciła oczami.
- Ale nie zamierzam sterczeć przed działem z podpaskami i wybierać odpowiedniej paczki! - krzyknął Carter, a ja wyobraziłam sobie tę scenę. Zagubiony Carter w dziale z podpaskami, rozglądający się po setkach nazw i opisów, a gdzieś obok niego przechodzi parskająca śmiechem dziewczyna... - To takie śmieszne? - zapytał poważnie, ale i tak ukazał drobne dołeczki w policzkach.
- Mam rozwiązanie - zaczął Scott. - Wasza trójka pójdzie do marketu, a ja zostanę z Raven. Wszyscy szczęśliwi - dodał z uśmiechem.
- Dlaczego mnie w to mieszasz? - jęknął Max ze... strachem? Bał się? Czego?
I tak wygłaszali za i przeciw propozycji Scotta, a i tak wyszło tak, jak on chciał. Kiedy Marisa, Carter i Max wychodzili z domu, zapadł już zmrok.
Wróciłam na kanapę z kubkiem gorącej czekolady i przeglądałam bezsensowne talk show'y, które były jak plaga szarańczy w starożytnym Egipcie. Od cholery dziadostwa i w ekspresowym tempie zżerały ci mózg.
- Dobra, dosyć tego - burknął Scott, wyłączając telewizor.
- Mnie też wkurzają. Może pójdę po laptopa i...
- Nie chodzi o to - przerwał mi. - Coś ukrywasz - skwitował, siadając po drugiej stronie kanapy.
- Hę? - mruknęłam. No to jestem w dupie...
- Coś cię gryzie i stwierdzam to nie na podstawie intuicji anioła, a mojej wiedzy o tobie.
- Uhh... No dobrze, to ja zjadłam ostatni budyń, ale przecież nie wiedziałam, że go chcesz - spróbowałam się wykręcić.
Jego spojrzenie nie zmieniło się, wciąż był zdeterminowany, by dowiedzieć się prawdy. Przejrzał mnie.
- Gdzie poleciałaś? - zapytał już delikatniej.
- Do ośrodka - odpowiedziałam, opierając głowę na kolanach.
- Po co? - dopytywał zaskoczony.
- Dostałam liścik. Według niego wyjaśnienie całej tej sytuacji jest w ZOO, ale niczego tam nie znalazłam. Jedynie wiem, że Mia nie działała celowo. Przeprali jej mózg - wyjaśniłam.
- To już coś... - westchnął. - A... skrzydła?
Opowiedziałam mu o tym, co zdarzyło się po opuszczeniu ośrodka do samego lądowania.
- Wydaje mi się, że to on mnie zranił. Ważniejsza sprawa, to dowiedzenie się, czym jest. Lata, choć nie ma skrzydeł, jego zapach gdzieś znika i potrafi stać się niewidzialny.
- Jakiś czas żyję na tym świecie, ale jeszcze nie spotkałem się z czymś takim.
- Myślisz, że powinnam powiedzieć pozostałym? - zapytałam po chwili.
- To byłby...
- NIGDY WIĘCEJ NIE PÓJDĘ DO SKLEPU Z BABĄ! - ryknął Carter, wpadając do domu z setką toreb w jednej i kolejną setką z drugiej ręce. Tuż za nim wszedł obładowany zakupami Max, a na końcu uśmiechnięta Marisa z... butelką soku pomarańczowego.
- Co...? - zapytałam, tłumiąc śmiech. Panowie byli zgrzani, spoceni i czerwoni na twarzy. W końcu jakby po wciśnięciu guzika, wypuścili torby, a ich zawartość potoczyła się po salonie.
- Ta wariatka kupiła pół sklepu! - ryknął ponownie Carter.
- Czego się czepiasz? Nie ma nic do jedzenia - odpowiedziała ze spokojem Marisa.
- Ale teraz mamy NADMIAR jedzenia. To nie było najgorsze... Stoję przy stoisku z mięsem, a tu ten kretyn wrzeszczy: "Marisa! Chcesz zwykłe podpaski, ze skrzydełkami czy może tampony?". Spojrzenie, które rzuciła mi kasjerka... Boże... - jęknął.
Oni są porąbani...

~~~~~~~~~~~~

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału... Wiecie, szkoła itp.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz