Kiedy się obudziłam, było jeszcze ciemno. Rozbieganym wzrokiem odszukałam zegar wskazujący... trzecią dwadzieścia.
Przeciągnęłam się, rozluźniając mięśnie nadwyrężone spaniem na podłodze, i wciąż otumaniona alkoholem usiadłam.
- Kobieto... - szepnęłam, dostrzegając Marisę. - Zazdroszczę ci.
- Nie moja wina, że nawet ten wasz samogon nie zbije mnie z nóg - odpowiedziała mi dumnym tonem, a po chwili obie parskałyśmy śmiechem.
Niezgrabnie pozbierałam się z podłogi i lekko chwiejnym krokiem doczłapałam do łazienki. Unikając odbicia w lustrze, pozbyłam się ubrań i chwilę później stałam pod strumieniem gorącej wody, która z trudem zmywała ze mnie resztki tkwiącego w moim organizmie samogonu. Wycisnęłam wodę z włosów, wbiłam się w nowe jeansy oraz jedną z dostarczonych dla Cartera koszulek i wróciłam do pokoju. Od Marisy, która wciąż siedziała na łóżku, przyglądając się śpiącym chłopakom z nieznacznym uśmiechem, biła jakaś dziwna emocja, której nie potrafiłam odczytać...
- Co powiesz na spacer? - zaproponowałam. Dziewczyna przeciągnęła się, poprawiła włosy i podniosła z łóżka.
- Chętnie - odpowiedziała z entuzjazmem.
Po drodze do głównej śluzy zaplotłam mokre włosy w luźnego warkocza, przy okazji zostawiając za sobą mokre ślady. Szklana twierdza pogrążona była w ciszy i mroku, który rozświetlało znikome błękitne światło emanujące od rzeki. Niecałą minutę po opuszczeniu pokoju kłóciłam się z dragonem pilnującym wyjścia ze schronu.
- Mam rozkaz nie wypuszczać nikogo bez wyraźnego polecenia przywódcy - upierał się chłopak, łypiąc na mnie niewinnymi niebieskimi oczami.
- Zajdź mi z drogi dzieciaku! - warknęłam, podchodząc bliżej niego.
Chłopak był niewiele niższy i wątły, przez co czarna koszulka i wojskowe spodnie wisiały na nim jak na wieszaku. Jeśli chciałby się bić, wygrałabym. Skoro nie zamierzał wypuścić nas po dobroci, postanowiłam zagrać na jego sumieniu. Wzięłam urywany oddech, udając, że próbuję opanować drżenie rąk.
- Słuchaj, mam klaustrofobię i jeśli zaraz nas nie wypuścisz, dostanę ataku paniki - powiedziałam wolno, wyraźnie wymawiając słowa. - Chcesz tłumaczyć się mojemu ojcu?
- T-tak - wykrztusił, kiedy zmieniłam kolor oczu. - Znaczy... już. Już otwieram.
Plącząc się o własne nogi, dobiegł do śluzy i zabrał się za przekręcanie jakiegoś mechanizmu. Przychodziło mu to z trudem, jednak w końcu powstała niewielka szpara w idealnej konstrukcji schronu. Kilka centymetrów wystarczyło, by zimne pustynne powietrze podniosło włoski na moich rękach. Tak świeże, czyste...
Odepchnęłam chłopaka od mechanizmu i sama zabrałam się za walkę i metalową obręczą, która oddzielała mnie od ciemnego nieba. Od błyszczących gwiazd. Od wiatru. W końcu cztery ramiona rozwarły się całkowicie, uwalniając mnie z zamku ze szkła. Wypadłam na zewnątrz, zanurzając bose stopy w sypkim, spalonym słońcem piasku. Zimny wiatr tańczył na mojej skórze, zapach niewielkich stworzeń, które nocą wyruszyły na łowy, drażnił nos. Odwróciłam się, napotykając rozbiegane spojrzenie chłopaka.
- Ty... okłamałaś mnie! - warknął, czerwieniejąc na twarzy, na co parsknęłam cichym śmiechem.
- Uspokój się, bo zrobisz sobie krzywdę - wykrztusiłam, ze wszystkich sił starając się opanować rozbawienie. - Zamknij śluzę. Dam ci znać, kiedy wrócimy.
- Nie masz prawa...
- Zdaje mi się, że jednak mam - ucięłam, zbliżając się tak blisko, że niemal stykaliśmy się nosami.
Nie oderwał spojrzenia od moich oczu, twardo stojąc przy swoim. Mruknęłam gardłowo, wymagając na nim posłuszeństwo względem silniejszego. Ten niski, prymitywny dźwięk rozszedł się falami po ciele, sprawiając, że moje tęczówki zapłonęły wściekłą czerwienią, a źrenice niemal zniknęły. Ze zdziwieniem przypatrywałam się swojemu odbiciu w jego oczach. Chłopak pękł. Odwrócił wzrok, nieświadomie pochylając głowę. Wycofał się do schronu, mrucząc coś pod nosem, jednak nie poświęciłam temu zbyt wiele uwagi.
- Chodź. Chcę ci coś pokazać, tylko nie patrz w górę - nakazałam, ciągnąc ją za rękę na szczyt wydmy.
- Mogłaś powiedzieć, że wychodzimy! - burknęła, lekko drżąc z zimna.
- Nie marudź! - zganiłam ją, parskając śmiechem. - Przecież nic ci nie będzie.
- Co nie znaczy, że marznięcie jest przyjemne - niezadowolona mruknęła pod nosem, jednak szybko dopadł ją mój dobry humor.
Wspinałyśmy się, co chwilę grzęznąc w miękkim piasku. Kilka razy zdzieliłam Marisę w głowę, kiedy próbowała spojrzeć na noce niebo. Oczywiście burzyła się i próbowała mi oddać, co ani razu jej się nie udało... Wreszcie stanęłyśmy na szczycie, mogąc podziwiać wspaniały pejzaż
- Pięknie tutaj - szepnęła po kilku sekundach, ciesząc oczy niesamowitym krajobrazem. - Jakbyśmy znalazły się na innej planecie.
Miała rację. Piaskowe góry tonęły w świetle księżyca, równocześnie rzucając cienie na przepaście między sobą.
- Teraz spójrz w górę - szepnęłam. Wykonała moje polecenie i niemal od razu otworzyła usta w niedowierzaniu.
Wpatrywałyśmy się w niebo usiane gwiazdami jaśniejszymi i tymi ledwie widocznymi, jednak najbardziej zniewalała łuna świateł biegnąca przez cały nieboskłon. Tam poświata była najjaśniejsza, niemal promieniowała błękitami i bielą, a ciemne plamy wewnątrz niej równie mocno przyciągały wzrok.
- Robi wrażenie - wykrztusiła po chwili. - Mogłaś cały czas patrzeć na takie niebo?
- Każdej nocy - odpowiedziałam, siadając na piasku.
- A... Kiedy byłaś w ZOO... tęskniłaś za tym? - dopytywała, zajmując miejsce obok mnie.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - szepnęłam, przesypując piasek przez palce.
Kolejne minuty przeminęły w ciszy. Nie musiałyśmy rozmawiać. W końcu Marisa to wysłanniczka śmierci - wie o tobie więcej, niż zdążyłeś jej powiedzieć; bezbłędnie odczytuje twoje emocje, a nawet kłamstwa. W wieku szesnastu lat jeszcze nie poznała wszystkich zdolności, jednak bezwiednie z nich korzysta.
- Raven... Jest coś, co powinnaś wiedzieć - powiedziała cicho, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią wyczekująco, a po chwili kontynuowała. - Mam dziwne przeczucia. Wiem, jak niedorzecznie to brzmi, ale naprawdę coś nie daje mi spokoju.
Przetarła twarz dłońmi - ten gest dodał jej lat. Ktoś, kto jej nie zna, mógłby pomyśleć, że rzeczywiście jest o te dwa czy trzy lata starsza.
- Myślisz, że to Eucerien? - zapytałam, przygryzając wargę.
- Naprawdę nie wiem...
- Nie miałam koszmarów, odkąd opuściliśmy tamtą osadę. Może to...
- Chwila! - przerwała mi, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. - Jakich koszmarów?
- Śnił mi się... jako Bill, a ostatnio przybrał postać Nicka i... nawet nie wiem, co było snem, a co jawą. Pies zniknął i boję się, że Eucerien... - urwałam. Kilka słów stanęło mi w gardle, nie mogłam tego powiedzieć.
- To dlatego nie zareagowałaś... - szepnęła do siebie. - Powinnaś powiedzieć o tym rodzicom. No wiesz, o koszmarach. Może ten dziwny Eukaliptus chce ci coś przekazać?
Parsknęłam śmiechem.
- Eucerien - poprawiłam ją.
- Jak zwał, tak zwał - rzuciła i machnęła ręką. - Wszytko mi jedno.
Chwila ciszy została przerwana przez nasz nagły wybuch śmiechu. Nie potrafiłyśmy się opanować, a co dopiero zdecydować, z czego się śmiejemy. Kilka minut zajęło nam wrócenie do normalności i starcie łez, które przypadkiem uciekły spod naszych powiek.
- Musimy to robić częściej - wykrztusiła, łapiąc się za brzuch. - A teraz możemy wracać, bo cholernie mi zimno!
- Ale najpierw powiesz mi, co jest między tobą a Scottem - zażądałam, grożąc jej palcem.
- Jest najlepszym, co mnie spotkało w życiu - odpowiedziała, uciekając spojrzeniem od moich oczu. - Proszę! Powiedziałam, a teraz chodźmy!
Zbiegłyśmy z wydmy, popychając się nawzajem, przy kolejnych salwach obłąkańczego śmiechu. Gdyby ktoś nas zobaczył, na pewno skończyłybyśmy w jednym pokoju bez klamek. Nie mniej jednak tego było mi trzeba - odskoczni od powagi. Na dłuższą metę to niezdrowe.
Przez tą godzinę zrozumiałam jedno: NIC nie zastąpi przyjaciółki.
CZYTASZ
ZOO - ostatni Obiekt
FantasyKOREKTA Nasza przeszłość, wspomnienia, przyjaciele, rodzina... To wszystko tworzy nas jako jednostkę, kształtuje nasz charakter. Dzięki nim jesteśmy tym, kim jesteśmy. A jeśli to, co do tej pory uważała za prawdę, jest tylko złudną iluzją? Ile sytu...