Rozdział 42.

5.9K 682 53
                                    

- Pamiętasz, jak opowiadałem ci, że wychowała mnie ludzka rodzina? - Przytaknęłam. - To było kłamstwo. Tak naprawdę opiekowała się mną partnerka przywódcy Klanu Wiecznych Rzek. Zapewnili mi dobre dzieciństwo, później na bieżąco informowali mnie o Loukanie. Potem dowiedziałem się, że córka Rohana została schwytana i zamknięta w ośrodku badawczym. Chciałem cię poznać... sprawdzić, czy rzeczywiście jesteśmy rodzeństwem. Dałem się złapać, a kiedy cię zobaczyłem... zrozumiałem, że nie możemy być spokrewnieni. Poczułem, że jest coś między nami, coś wyjątkowego. Nie wiem, co jeszcze ci powiedzieć...
Westchnął po raz kolejny i spojrzał mi w oczy. Czegoś tam szukał. Może zrozumienia? Ważne, że wreszcie powiedział mi prawdę. Ja również nie poczułam przy nim więzów krwi, czułam prawdziwe pożądanie. To nie mogłoby się zdarzyć, gdybyśmy byli tak blisko spokrewnieni. Wiedziałabym, że jest moim bratem.
- Odezwij się... - poprosił, biorąc moją twarz w dłonie.
- Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Rohan jest moim ojcem tak samo, jak twoim, a mimo to połączyła nas więź i...
- Posłuchaj - przerwał mi. - Wyjaśnimy to, ale wciąż nie wierzę, że jesteśmy rodzeństwem. To, co do ciebie czuję, nie jest tylko rodzinną miłością. Pragnę twojej uwagi, twojego zaufania i ciała. Nie mogę...
- Zamknij się już - szepnęłam, przerywając jego tyradę wypluwaną z prędkością karabinu maszynowego, i zrobiłam coś, czym zaskoczyłam samą siebie. Pocałowałam go.
Między nami zaiskrzyło. Pojawił się pociąg, którego nie mogłabym czuć go brata. Coraz bardziej zaczynałam wątpić w słowa rodziców. W pierwszej chwili był tak zaskoczony, że nie odwzajemnił pocałunku, jednak szybko otrząsnął się i wpił w moje wargi z pasją, przez którą zmiękły mi kolana.
- Bałem się, że już nigdy tego nie zrobisz - wymruczał.
- Nie dałabym rady.

~•~

Postanowiłam wprowadzić małe zamieszanie i na ostatnią chwilę zorganizowałam (w określeniu Cartera) naradę plemienną. Oczywiście mój ojciec nie miał o niczym pojęcia. Poczta pantoflowa zadziałała błyskawicznie i już o świcie wszyscy doradcy zebrali się w Sali Kryształowej. Dwadzieścia pięć osób oraz Carter, którego co chwilę mierzyli wściekłymi lub zdziwionymi spojrzeniami, siedziało przy wielkim stole i oczekiwali na rozpoczęcie spotkania.
- Dasz radę - szepnęłam do siebie i pchnęłam drzwi. Rozmowy momentalnie ucichły, a wzrok zebranych skierował się na mnie.
Nie zrobiłam nawet dwóch kroków, a zostałam zaatakowana przez Cedrica...
- Możesz nam wyjaśnić, dlaczego ściągasz nas tutaj bez wiedzy Rohana? Panoszysz się, jakbyś już została przywódcą! - powiedział wściekle, kiedy zajmowałam miejsce na zaszczytnym miejscu przy stole. To odważne posunięcie, ale tylko wtedy wezmą mnie na poważnie.
- Raven, z całym szacunkiem, ale Cedric ma trochę racji... - zaczął spokojnie Marcolm, podnosząc się z miejsca. - Tylko przywódca ma prawdo zwoływać zebrania, a obecność obcego...
- Dokładnie... Mają rację... - rozległy się szepty i kolejni doradcy wstawali.
- Przywódca oraz jego mianowany następca - przerwałam debaty, spoglądając na każdego z osobna. - Jak pamiętacie, zostałam uznana za następcę w dniu moich piętnastych urodzin. Carter jest moim osobistym doradcą, więc zostanie.
Zaskoczeni zamilkli i ciężko opadli na krzesła. Poczułam się dowartościowana, bo nawet nie podniosłam głosu. Mój autorytet rośnie.
- Poprosiłam was o spotkanie, ponieważ mam pomysły, które mogą nam pomóc, jednak mój ojciec może nie zgodzić się na pewne posunięcia, a prawo oblivionem tylko pogorszy sprawę.
Z zainteresowaniem słuchali o proponowanych sojuszach oraz planie obrony. Nie sądziłam, że pozwolą mi mówić. Gdyby dziesięciu z nich zgłosiłoby sprzeciw, zadziałałoby prawo oblivionem. Sprawa, nad którą toczą się spory, zostaje zapomniana, usunięta. Jeden głos przywódcy oznacza to samo.
- Na początek chciałam zacząć rozmowy z Klanem Wiecznych Rzek. Mają związek z Carterem, więc szanse na powodzenie są największe, następnie smoki powietrza z Himalajów oraz sąsiednie Klany z Afryki, na koniec spróbujemy z Klanem Lodowych Ostrzy z Antarktydy. Nawet jeśli Keneai nie zgodzi się na otwarty sojusz, może z nami kolaborować. Wszyscy wiemy, że on i Loukan za sobą nie przepada...
- Panie, mam... - Do sali wpadł jakiś strażnik z kartką papieru w dłoni. Zdyszany przetarł twarzy i zmierzył wzrokiem pomieszczenie. - Z całym szacunkiem, ale gdzie jest Rohan?
- Mój ojciec jest chwilowo... niedysponowany. Dziś ja przejmuję jego funkcje - powiedziałam stanowczo.
Dragon pewnym krokiem podszedł do mnie, przyklęknął na jedno kolano i uchylił głowę.
- Pani, zdobyliśmy informacje, które mogą być dość istotne.
Wzięłam kartkę i skinęłam na niego ręką. Pośpiesznie wstał i niemal wybiegł z sali, tymczasem ja odczytałam notkę. Na szarym papierze wydrukowano tekst, przez który moje serce przestało bić.
- Loukan został zamordowany, władzę po nim przejął Horan - powiedziałam grobowym głosem, opadając na krzesło.
Huk, który nastąpił, zwalił mnie z nóg. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, aż słowa zlewały się w jeden wielki szum. Przetarłam twarz dłońmi.
- Zamknijcie się, do cholery! - krzyczał Carter, jednak niewiele to dawało.
Mówili, że Horan jest nieobliczalny, a skoro Loukan nie żyje, nie ma kto go kontrolować. Coś mi mówi, że to nawet on zabił ojca, żeby objąć władzę. Ma jakieś zamiary...
- Zacznijcie myśleć! - krzyknęłam, wstając na równe nogi, i oparłam dłonie na stole.
Piękne, złote języki ognia spełzły z moich rąk i wyznaczyły drogę po obręczy kryształowego blatu. Płomienie zmusiły doradców do odsunięcia się i opanowania paplaniny.
- Horan na pewno ma jakiś plan. Musimy być krok przed nim, jeśli chcemy przeżyć.
Oderwali spojrzenia od ognia, który powoli zaczynał niknąć. Mój mały pokaz wywarł na nich spore wrażenie.
- Ona ma rację. Do tej pory nie robiliśmy nic, co przybliżyłoby nas do zwycięstwa - oświadczył niechętnie Cerdic, tym samym zadziwiając mnie.
- Ale...? - dopytywałam. Zawsze musi być jakieś "ale".
- Ale Rohan nie może polecieć do każdego z tych Klanów. To za duże ryzyko.
Zapadła cisza. Próbowałam wymyślić jakieś wyjście z tej sytuacji. Cedric miał rację, a do tego nie rzucił żadnej kąśliwej uwagi, co znaczy, że wziął moje przemyślenia na poważnie. Z impasu wybawił mnie Carter.
- Możecie lecieć tylko do najdalszych Klanów, a te z Afryki zaprosić na spotkanie w schronie.
- Co ty możesz wiedzieć o planowaniu? - parsknął Cedric, przez co skarciłam go spojrzeniem. - Co, źle powiedziałem?
- Może nie zajmował się tym przez całe życie, ale jego pomysł jest dobry - odpowiedziałam, siląc się na spokój.
- Nie powiedziałem, że pomysł jest zły... chodzi o to, że podał go syn Beavery.
- Oraz syn Rohana, nie zapominaj o tym - warknęłam wściekle.
Oczywiście nikt nie był zaskoczony... Ta sama poczta pantoflowa, która pomogła mi ściągnąć ich do Sali Kryształowej, rozpowszechniła wiadomość o drugim synie Rohana.
Cedric zamilkł, wydymając wargi. Przewróciłam oczami na jego szczeniackie zachowanie i podniosłam się.
- Kto jest za odwiedzeniem Klanu Wiecznych Rzek oraz Klanów Himalajskich i zorganizowaniem spotkania dla Klanów Afryki? - zapytałam, po czym podniosłam rękę.
Nikt się nie ruszył, jednak kiedy mój ruch powtórzył Marcolm, kolejno wyciągali dłonie pozostali. Dwadzieścia dwa za, pięć przeciw.
- Przegłosowane. Teraz chcę porozmawiać o planach obrony na wypadek ataku Horana.
- Co tu dużo mówić... - Westchnął Doug. - Z tego, co wiemy, wojska, teraz już Horana, zlokalizowane są na Antarktydzie w trzech punktach. Myślimy, że zaatakują w trzech oddziałach.
- To niewiele informacji... - mruknęłam pod nosem.
- Ale w zamian za to jesteśmy świetnie przygotowani w schronie. To istna forteca! - zakrzyknął Doug, z pokrowca wyciągnął zwinięty rulon i rozłożył go na stole. Schemat przedstawiał bunkier ze wszystkimi pomieszczeniami i oznaczeniami.
- Spójrz. Tutaj - wskazał odpowiednie miejsce - jest główna śluza, oraz dwie wzmacniające. Gdyby udało im się przedrzeć, wybudowaliśmy kolejne sześć awaryjnych, a wszystkie otwierają się od wewnątrz. Chronią nas pięciocentymetrowe ściany stworzone z piasku stopionego dragońskim ogniem. Są twarde jak diament. Dodaj do tego brak łączeń, co jeszcze bardziej wzmacnia całą konstrukcję. To twierdza nie dozdobycia.
- Tak chwalisz to swoje dziecię, że nie widzisz słabych stron - burknął Cedric, rozsiadając się na krześle. - Jedną z nich jest rzeka.
- Co ma rzeka do naszej obrony? - warknął wściekle Doug. Takiego go zapamiętałam - nie lubił, gdy obraża się jego małe wielkie cudo.
-

Od lat snujemy domysły o możliwym połączeniu tej rzeki z Jeziorem Wiktorii. Dopowiedz sobie resztę. - Lekki ton Cedrica idealnie kontrastował z powagą tej sytuacji. Widząc niezrozumienie na twarzach pozostałych, przewrócił oczami. - Szkło może pęknąć, jeśli mocno je schłodzą. Na pustyni to niemożliwe nawet nocą, bo piasek izoluje od zimnego powietrza, ale co innego od strony rzeki. To idealna droga dla...
Zawiesił nagle wpatrując się na coś za moimi plecami. Podążyłam za jego spojrzeniem, trafiając na sylwetkę Rohana Halea, przywódcy Klanu Wschodzącego Słońca, mojego ojca.

~~~~~~~~

Na dobry początek dnia kolejny rozdział! Mam nadzieję, że wszystko
jest jasne i nikt nie zgubił się w tch wszystkich nowych informacjach.

To co... Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz