Rozdział 55.

3.4K 471 27
                                    

Byłam wolna. Mój umysł należał tylko do mnie. Kiedy przeciwstawiłam się Eucerienowi, wspomnienia z ośrodka zmieniły się, a przynajmniej ich część. Hariet nie istniała, Bill mnie nie skrzywdził, ostatnia furia z ZOO nie miała miejsca. Pozbyłam się nieprawdziwych wydarzeń i teraz dostrzegałam tylko to, co stało się naprawdę.
Miałam poważniejszy problem. Leżałam na twardej pokrywie lodowej przykryta kilkucentymetrową warstwą sypkiego puchu. Nawet nie czułam otaczającego mnie chłodu. Ostatkiem sił podniosłam powieki. Niebo miało przyjemnie granatową barwę. Po chwili dostrzegłam gwiazdy lśniące na ciemnym nieboskłonie. Pięknie.
- Raven! Nic ci nie jest? - krzyczał ktoś obok.
Spróbowałam otworzyć zdrętwiałe wargi, jednak nawet mój głos zniknął gdzieś w gardle. Nagle tuż nad sobą zobaczyłam głowę Keneaia. Dotknął dłonią mojego policzka, ale nawet nie poczułam jego dotyku.
- Zaraz poczujesz się lepiej, obiecuję.
Podniósł moje bezwładne ciało z ziemi i objął mnie czule. Zadrżałam w kontakcie z jego ciepłą skórą. Już po chwili lecieliśmy nad czarnymi i niebezpiecznymi wodami oceanu. Wiatr targał moimi włosami, wytrząsając z nich kawałki lodu.
Mimo to ja byłam jakby gdzieś obok. Nie docierały do mnie wszystkie bodźce. Umierałam. Czułam to. Sam Priam wiedział, jak długo leżałam na Antarktydzie zanim pozbyłam się władzy Euceriena. Brak słońca i lodowate powietrze nie działały na moją korzyść, a jeszcze bardziej mnie osłabiały.
Gdzieś między kontynentami zasnęłam. Albo straciłam przytomność. Tego nie wiedziałam. Kiedy znów byłam w stanie otworzyć oczy, otaczała mnie biel. Nie raziła oczu, a wręcz przeciwnie - była przyjemna, kojąca.
Oprzytomniałam, słysząc oddech. Eucerien wrócił. Nie miałam dość sił na powtórną walkę z jego wizjami. Opadłam na niewidoczną podłogę zlewającą się z niewidzialnymi ścianami. Miejsce, w którym byłam, nie miało żadnych granic. Nie widziałam linii, cieni... tylko biel.
- Witaj, moja córko.
Podskoczyłam na dźwięk nieznanego mi głosu. Nie potrafiłam określić jego barwy ani tonu. Wiem jednak, że był przyjemny dla ucha, wprowadzał w przyjemny stan poczucia bezpieczeństwa.
Nagle przede mną pojawił się olbrzymi smoczy łeb z parą błękitnych, przenikliwych ślepi. Poziome źrenice śledziły każdy najmniejszy ruch. Oderwałam spojrzenie od oczu bestii i przesunęłam wzrokiem po jego imponującym ciele, które pokrywały ognistoczerwone łuski. Na grzbiecie stwora dostrzegłam parę potężnych skrzydeł, a dalej długi ogon zakończony jakby kolcem.
Powracając spojrzeniem do oczu istoty, ostrożnie wyciągnęłam dłoń do wielkiego łba i oparłam ją na rozgrzanym pysku smoka. Uśmiechnęłam się delikatnie, a w odpowiedzi usłyszałam głęboki, niski pomruk zadowolenia.
- Cieszę się z tego spotkania, moja córko. - Znów usłyszałam ten głos i choć smoczysko nie zmieniło pozycji, byłam pewna, że to ono wypowiedziało te słowa.
- Ty jesteś Priam? - zapytałam cicho, odrywając rękę od jego gorącej skóry.
- We własnej osobie.
Jego bystre oczy nie odrywały spojrzenia od moich oczu. Biło od nich ciepło i niezrozumiały dla mnie autorytet.
- Jeśli mogę zapytać... - zaczęłam speszona. - Przepowiednia jest prawdziwa? Jestem twoją córką?
Po bezkresie bieli rozszedł się dźwięk podobny do śmiechu. Priam zniżył wielki łeb i dmuchnął gorące powietrze prosto w moją twarz.
- Przepowiednia zawiera prawdziwą historię. Stworzyłem cię, byś pokonała chaos i udało ci się to - powiedział.
- Pokonałam? Ale przecież...
Przetarłam twarz dłońmi. Jak tego dokonałam?
- Eucerien nie wiedział, jak silna jest więź między wami. Zniszczyłaś pierwotną istotę chaosu, nawet jeśli o tym nie wiesz - wyjaśnił, a ja momentalnie poderwałam się na równe nogi.
- To znaczy, że ja... - Nie potrafiłam tego powiedzieć. - Ja... nie żyję?
- Tak musiało się stać, by on nie wygrał. Poświęciłaś się dla dobra wszystkich istnień.
Mówił dalej, a ja w niedowierzaniu kręciłam głową.
- Nie poświęciłam się. Nie chciałam umrzeć. To on mnie zabił. - Plątałam się w własnych słowach.
- Ocaliłaś wiele istot, moja córko. Eucerien nie znał siły waszego połączenia. Myślał, że wraz z twoją śmiercią znikną wszystkie jego problemy.
- Ale Michael, Scott i Marisa... Carter - szeptałam. - Oni walczą z Horanem. Muszę coś zrobić!
Spojrzałam na Priama ze łzami w oczach. Na pewno mógł mi jakoś pomóc!
- Raven, zrobię co w mojej mocy, byś mogła wrócić, ale sądzę, że masz jeszcze kilka pytań - powiedział, a ja poczułam, jakby wielki kamień spadł mi z serca.
- Pozwolisz mi wrócić? - dopytywałam w niedowierzaniu. - Możesz to zrobić?
- Jestem potężniejszy niż myślisz - odpowiedział ze śmiechem.
- Więc... mogę zapytać cię o wszystko?
- Oczywiście, moja córko.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
O co mogłam zapytać? O tatę... o Rohana? O istnienia, które pochłonął Eucerien? O... Zamarłam.
- Jeśli ja wrócę... - zaczęłam, marszcząc brwi. - Co z Eucerienem?
- O to nie musisz się martwić. Chaos zniknął, jednak zapamiętaj, że jego spuścizna pozostała.
Nie wiele zrozumiałam ze słów Priama, jednak wiedziałam, że nie rozwieje moich wątpliwości. To byłoby zbyt proste.
- A co z więzią? Co z Carterem? - zapytałam, wbijając wzrok w czubki palców.
- Miłość jest silniejsza od każdej magii, nawet od śmierci. Gotowa?
Odważyłam się i po raz kolejny dotknęłam olbrzymiego pyska Priama. Przymknął ślepia i przysunął łeb bliżej. Objęłam go rękami i westchnęłam cicho.
- Dziękuję ci za to - wyszeptałam cicho, ale byłam pewna, że usłyszał moje słowa.
To nie mogło równać się z wdzięcznością, która napełniła moje serce. Priam chciał zwrócić mi życie. To największy dar, jaki mogłabym otrzymać.
- Rządź sprawiedliwie - usłyszałam, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć potężne szarpnięcie wyrwało mnie z białej nicości. Rozległ się ogłuszający ryk, a nieznana siła dalej ciągnęła mnie z dala od Priama.
Uchyliłam powieki. Po mojej skórze tańczyły złote płomienie, zmieniając ją w lśniące czarne łuski.
- A więc to prawda... - usłyszałam obcy mi głos.
Mój policzek smagnął podmuch suchego powietrza, a po chwili spłynęły po nim krople lepkiej cieszy. Uścisk na moim ciele wzmógł się. Spojrzałam w górę.
- Michael - wychrypiałam.
Brat spojrzał na mnie z przerażającą pustką w oczach i znów mnie przytulił. Uniosłam drżącą ze zmęczenia dłoń do twarzy, przesunęłam po skórze i oddaliłam ją odrobinę.
Krew.
- Zgnijesz w piekle - warknął wściekle Carter.
Spojrzałam na niego. Jego twarz wykrzywiał grymas złości, a w szczelnym uścisku trzymał jakiegoś dragona z burzą białych włosów.
Opuściłam głowę, a obraz, który zobaczyłam, wycisnął całe powietrze z moich płuc.
- Tato... - wyszeptałam.
Z piersi mojego ojca sterczała kryształowa włócznia powiększająca plamę szkarłatnej cieczy na piasku. Jego oczy utkwione były gdzieś obok mojej twarzy. Takie nieruchome.
Coś we mnie pękło. Jakaś struna, której nie da się naprawić.
Mój ojciec umarł.

~~~~~~~~~

Rozdział znów krótszy, ale nie widziałam sensu, by to przeciągać. Ktoś spodziewał się takiego zakończenia? Przyznawać się!
W najbliższym czasie pojawi się epilog i krótka notka odautorska.
Aha! Zanim zapomnę. Dziękuję wam za to, że tuż przed końcem ZOO powróciło na zaszczytne pierwsze miejsce w kategorii fantasty.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz