Rozdział 49.

5.7K 560 54
                                    

W osłupieniu patrzyłam na kobietę stojącą kilka kroków ode mnie. Jak to matka?! Przerażona przenosiłam wzrok z Baeavery na Cartera, szukając jakichkolwiek podobieństw, jednak absolutnie nic ich nie łączyło. Kolor oczu, włosów, odcień skóry, kształt twarzy... kompletne przeciwieństwa.
Dopiero po chwili coś do mnie dotarło. Beavera była partnerką Loukana i nadal jest matką mojego wroga. A przyprowadził mnie do niej Carter... Chciał mnie wydać? Planował coś za moimi plecami? To jego rodzicielka, do cholery! Mogła mu wcisnąć wszystko by jej uwierzył. Nie powinnam wyczuć intrygi? Przecież łączy nas więź, znamy swoje emocje, a ja nie dostrzegłam czegoś tak oczywistego?
- Raven, zanim cokolwiek zrobisz... - zaczął Carter, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
- Nie pomyślałeś o tym, że ona może wydać mnie Horanowi?! - ryknęłam. - To może być podstęp!
- Zapewniam cię, że...
- Chyba że to ty wbijesz mi nóż w plecy, hę?! Co ci obiecała?!
- Daj mi skończyć, do cholery! - krzyknął, zaciskając palce na moich ramionach. - Beavera chce nam pomóc - powiedział powoli i wyraźnie, jakbym była małym dzieckiem i nie rozumiała jego słów.
- Dlaczego mam jej zaufać? - warknęłam. - Lata temu porzuciła cię, a teraz służy Horanowi.
- Mylisz się - powiedziała Beavera, zwracając na siebie moją uwagę. - Oddając Cartera Aqwerze, uratowałam mu życie, a Horan nie ma nade mną żadnej władzy - powiedziała dobitnie.
- Wysłuchaj jej - poprosił Carter, patrząc na mnie brązowymi oczami. - Proszę.
Oddychałam głęboko, chcąc opanować nienawiść do tej kobiety. Zostawiła go gdy był mały, przez co musiał dorastać jako podrzutek. Jednak tuż pod gniewem czułam niepokój, a nawet - czego nie chciałam przyznać - strach. Powinnam pozwolić jej mówić? A co jeśli ona odwraca teraz moją uwagę, a Horan w tym czasie zabija mojego ojca i zaraz przyjdzie tu po mnie? Z drugiej strony ona wie, kto jest ojcem Cartera i dzięki temu może w końcu rozwieje moje wątpliwości.
- Niech mówi - zawyrokowałam, uspokajając krew buzującą w żyłach.
Carter pochylił się i pocałował mnie w czoło. Coś w tym geście sprawiło, że byłam skłonna uwierzyć w każde słowo tej kobiety. Musiałam mu ufać. Chciałam mu ufać. I ufałam.
Beavera usiadła na soczyście zielonej trawie, a Carter pociągnął mnie za sobą na ziemię. Wpatrywałam się w przerażająco jasne oczy kobiety, próbując znaleźć błysk tajemnicy, odbicie kłamstwa. Mimo wszelkich wysiłków, nic nie zobaczyłam.
- Nie pozwolę, by Horan cię zabrał - zaczęła. - Życie u boku kogoś, kogo nie kochasz jest prawdziwą udręką, uwierz mi dziecko, wiem co mówię.
- Dlaczego zostawiłaś syna? - zapytałam twardo.
- Raven, to...
- Chcę to usłyszeć od niej - przerwałam Carterowi, nie odrywając oczu od jego matki.
- Kilka dni przed wydaniem jaja mój ojciec sprzedał mnie Loukanowi, by połączyć dwa Klany - mówiła spokojnym, opanowanym głosem, choć byłam pewna, że te wspomnienia sprawiają jej ból. - Uciekłam w góry i tam poczęłam syna. Wiedziałam, że mój ojciec lub przyszły partner go zabiją, więc wybrałam mniejsze zło i oddałam go jedynej zaufanej osobie.
- Aqwerze - szepnęłam, na co Baevera skinęła głową. - Kto jest ojcem Cartera?
Ulżyło mi, kiedy wreszcie mogłam zadać to pytanie. Walka z Horanem była ważna. Zdobycie sojuszników było ważne, ale moim priorytetem był Carter. Musiałam tego się trzymać.
- Sądzę, że powinnaś zapytać oto Rohana. Wydaje mi się, że lepiej przyjmiesz to z jego ust - odpowiedziała po chwili wahania. - Połączenie energii nastąpiło za panowania jego ojca, Oklana, podczas świąt dziękczynnych, po wielkiej uczcie na cześć Priama.
Głośno przełknęłam ślinę. Co chciała przez to przekazać? Już otwierałam usta by o to zapytać, jednak przerwała mi, unosząc dłoń.
- Rohan opowie ci tą historię. Wolę skupić się na moim drugim synu, on jest teraz większym zmartwieniem.
- Powiedz jej to, co mnie - poprosił Carter, kiedy jego matka przez dłuższy czas milczała.
- Horan jest doskonale przygotowany do walki - powiedziała, patrząc na mnie twardym spojrzeniem. - Zjednoczył Klany północne by cię zdobyć, a uwierz mi, on zrobi wszystko, żeby dostać to, czego chce. O organizacji jego wojów wiem niewiele. Odkąd przekupił Keneaia i przeniósł się na Antarktydę nie mam od niego żadnych wieści.
- Najlepszym rozwiązaniem będzie zaproponowanie Keneaiowi więcej niż Horan - dodał Carter, splatając nasz palce.
- Tu pojawia się problem. - Westchnęłam. - Nie mamy nic do zaoferowania.
- I tu się mylisz moje dziecko - rzuciła Beavera. - Keneai potrzebuje ognia do produkcji swoich zbroi, a na lodowych pustyniach ciężko o ogień, prawda?
- Zbroi?! - zdziwiłam się. - My sami jesteśmy jak zbroje!
- Uwierzysz mi, gdy polecisz na południe.
Zamilkłam. Wiadomości przekazane przez Beaverę dały nam przewagę. Wiemy od czego zacząć i czego się spodziewać. Mimo wszystko czasu mieliśmy coraz mniej. Zima wkrótce się zacznie, a my tkwimy w Klanie Wiecznych Rzek. Miałam nadzieję, że ojcu udało się przekonać Aqwerę do wysłania pomocy.
- Powinniście już iść - powiedziała kobieta, odciągając mnie od rozmyślań. - Szukają was.
Wytężyłam słuch, jednak kompletnie nic nie słyszałam. Moja zdziwiona mina musiałam mówić sama za siebie, bo Beavera podjęła dalej:
- Wychowałam się na ziemiach skutych lodem i z czasem nauczyłam się słuchać jego pieśni. - Wzniosła oczy na kopułę. - Teraz przekazuje mi twoje imię niesione głosem Rohana.
Z podziwem spojrzałam na jej niepozorną postać. Doświadczyła wiele złego w swoim życiu, a sama chciała nam pomóc, nie bacząc na to, że sprzeciwia się własnemu synowi. Gdyby ktoś dowiedział się, że spiskuje z wrogiem, nie żyłaby zbyt długo.
Carter przytulił ją czule, powiedział kilka słów i nałożył kaptur na jej głowę. W ich spojrzeniach dostrzegałam niesamowite ciepło. I ten błysk w oczach, Carter musiał odziedziczyć go właśnie po niej.
- Beavero - zwróciłam się do niej. - Nie boisz się, że ktoś wyda cię Horanowi?
- Boję się, jednak robię to, co słuszne - odpowiedziała ze smutnym uśmiechem.
Pożegnała mnie skinieniem głowy, odwróciła się i zniknęła w cieniu skał. Jeszcze przez chwilę stałam w miejscu, analizując to spotkanie i słowa Beavery. Znów powrócił do mnie niepokój związany z Carterem i jego prawdziwym ojcem. Jemu też nie zdradziła prawdy. Czułam to i postanowiłam zaufać instynktowi, bo do tej pory wiele razy ratował mi życie.

~•~

Po powrocie do jaskini tata był kapkę zły. Okazało się, że nawet po skończeniu osiemnastu lat muszę przychodzić na każde jego zawołanie i być posłuszna. Kilka sekund później cały rozpromieniał i powiadomił nas o oficjalnym zawarciu sojuszu. Wszystko szło po naszej myśli.
Po zachodzie słońca tata wręczył mi szkatułkę z Różą Pustyni i po praz setny w ciągu godziny powtórzył słowa krótkiej formułki, którą miałam wygłosić. Wciąż traktował mnie jak dziecko, a ja nie robiłam nic, by wyciągnąć go z błędu. Nawet podobało mi się to, że chce mieć mnie pod swoimi skrzydłami tak długo, jak tylko będzie mógł.
- Dasz sobie radę - szepnął i pocałował mnie w czoło.
Odpowiedziałam mu uśmiechem i wyszłam z jaskini na zimne nocne powietrze. Tuż przy strumieniu stała Aqwera z dwójką innych dragonów przy boku. Wzięłam głębszy oddech i ruszyłam kamienistym brzegiem. Ogniste ścieżki, które wyznaczały mi drogę, posuwały się na przód z każdym moim krokiem, aż stanęłam przed Aqwerą. Uklękłam na oba kolana, wyciągając przed siebie otwartą szkatułę.
- Zechciej przyjąć Różę Pustyni na znak sojuszu zawartego pomiędzy naszymi Klanami. A Priam jest nam świadkiem, że owego sojuszu nie zerwiemy - wyrecytowałam.
Kiedy Aqwera odebrała szkatułkę, wstałam i głęboko pochyliłam głowę. Kobieta przekazała skrzynkę dragonowi po swojej lewej, a od drugiego wzięła własną. Była tej samej wielkości, jednak jej krawędzie były zaokrąglone, a na pokrywie wyryto wodospad. Otworzyła ją, a moim oczom ukazał się mlecznobiały kryształ w kształcie łzy.
- Zechciej przyjąć Łzę Gór na znak sojuszu zawartego pomiędzy naszymi Klanami. A Priam jest nam świadkiem, że owego sojuszu nie zerwiemy - odpowiedziała mi tą samą formułką i ofiarowała szkatułę.
Ot i cały cyrk z zawieraniem sojuszu się skończył. Nie ma przelewania krwi, dzikich tańców wokół ogniska czy orgii. Może się wydawać, że to tylko wymiana kamyków i wypowiedzenie „zaklęcia", jednak to coś więcej. W historii dragonów nie raz i nie dwa zdarzyło się komuś zerwać sojusz, ale to nie kończyło się zbyt dobrze. Od wieków wierzymy, że złamanie obietnicy wypowiedzianej przed Priamem jest tragiczne w skutkach.

~•~

Do Afryki dotarliśmy jeszcze przed wschodem słońca. Dzięki temu Carter nie cierpiał z powodu wysokiej temperatury, ale ja dość mocno odczuwałam jej brak. Natomiast tata trzymał się całkiem dobrze, czego przyczyną mogło być powodzenie naszej misji.
Lecieliśmy dość nisko. Ciemność działała na naszą korzyść i ukrywała nas przed ludzkim wzrokiem. Jak się później okazało, nie robiła tego zbyt dobrze. Gdzieś w połowie drogi do schronu dostrzegliśmy ciężarówkę i nie trudno było się domyślić do kogo należała. Nie zwracaliśmy na nią uwagi do chwili, gdy z prędkością karabinu maszynowego zaczęła wypluwać w naszą stronę pociski. Tata wraz z Carterem instynktownie zwiększyli wysokość, unikając trafienia, a ja rzuciłam się prosto na ciężarówkę. Zataczając koła i inne dziwne wzory, omijałam kule i tym samym zbliżałam się do wielkiej metalowej puszki. Wyciągnęłam ręce z szalejącymi płomieniami przed siebie i z całą prędkością uderzyłam w bok samochodu. Jego koła przeorały piasek, a blacha roztopiła się od mojego ognia. Usłyszałam krzyki kilku osób, ale już po chwili zostały wygłuszone przez krew szumiącą mi w uszach.
- Raven, daj spokój! Uciekamy! - krzyknął tata, pojawiając się obok mnie.
- Uciekamy?! Powinniśmy walczyć! - warknęłam.
- Carter jest ranny, musimy zabrać go do schronu - powiedział twardo i stopił mechanizm otwierający drzwi furgonetki. - A teraz pomóż mu lecieć.
Odwróciłam się w kierunku wskazanym przez ojca i po prostu spanikowałam. Rzuciłam się do przodu, chcąc jak najszybciej dostać się do Cartera. Przyciskał dłoń do lewego ramienia, ale krew i tak lała się ogromnymi strugami. Niestety to nie była jedyna rana. Kilka kul przecięło jego skrzydło, a kolejne trzy utknęły w piersi. Ból wykrzywiał jego piękną twarz w grymasie i ledwo trzymał się na nogach. Kiedy tylko go podparłam, nie dał rady dłużej stać i oddał mi cały ciężar swojego ciała.
- Trzymaj się - szepnęłam i z trudem wzniosłam się w powietrze.
Może i byłam silna, ale dźwiganie nieprzytomnego dragona, o którego cholernie się bałam, było dla mnie niewyobrażalnym wysiłkiem. Mimo wszystko starałam się jak najszybciej dolecieć do schronu. MUSIAŁAM zdążyć. A Carter MUSIAŁ przeżyć.

~~~~~~~~~

Wiem, jestem okrutna ;D

Wciąż nie mam pojęcia, jak wynagrodzić wam do piękne 200 tysięcy wyświetleń, które niedługo pyknie. Czekam na wasze propozycje i przy okazji zapraszam na "Opowieść o Czerwonej Damie" mojego autorstwa.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz