Rozdział 54.

3.4K 437 51
                                    

Carter

Byliśmy gotowi do walki. Pozostało nam jedynie czekać na wschód słońca. W moich żyłach buzowała adrenalina, ciągnęła mnie do działania. Otaczające mnie dragony kręciły się nerwowo, pomrukując co jakiś czas.
Wystarczy zaczekać.
Przy głównej śluzie zobaczyłem postawną sylwetkę Rohana. Momentalnie zwrócił na siebie uwagę zebranych.
- Wszyscy jesteśmy gotowi na to starcie - zaczął. - Zjednoczyliśmy się po to, by wygrać i tak też się stanie. Jesteśmy na swoim terenie! - podniósł głos, a w odpowiedzi otrzymał pomruki i krótkie okrzyki zgody. - Wasi przywódcy staną na czele ataku i zginą za was, jeśli zajdzie taka potrzeba. Poniesiemy straty, ale nie poddamy się Horanowi!
Rozległy się kolejne krzyki i mruknięcia. Rohan nakręcił ich jeszcze bardziej. Musieliśmy wygrać. Zacisnąłem pięści, gdy po raz kolejny poczułem wstrząs niosący się po ścianach schronu. Zamknąłem oczy, skupiając się na gniewie, który najwyraźniej zamierzał towarzyszyć mi przez całą walkę. Nie myślałem o tym, że mogę zginąć. Śmierć zeszła na drugi plan. Chciałem przyczynić się do wygranej, pomóc Raven.
Byłem świadomy tego, że jeśli coś mi się stanie, już nigdy więcej jej nie zobaczę. Spoglądając na niemal niewidoczną gwiazdę, która znaczyła moją dłoń, wspominałem ból, ale też byłem szczęśliwy. Jeśli zginę, ona przeżyje.
- Damy radę - szepnął ktoś z boku.
Z ciekawości spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem dwoje przytulonych do siebie dragonów. Dziewczyna mogła być w wieku Raven, a jej partner niewiele starszy. Ale to nie ich wiek zwrócił moją uwagę. Chcieli walczyć razem, chcieli razem zginąć. Byli na to gotowi.
- Wiem - odpowiedziała mu dziewczyna i jeszcze bardziej przytuliła się do partnera. - Będę przy tobie, kiedy to wszystko się skończy.
Uśmiechnąłem się smutno.
- Szykujcie się!
Krzyk Rohana skutecznie odwrócił moją uwagę od tej dwójki. Teraz musiałem się skupić. Walczyć i nie dać się zabić.
Wstrząsy pojawiały się coraz rzadziej. Śluza powoli otwierała swoją paszczę, a my czekaliśmy na odpowiedni moment do natarcia. Krew huczała mi w uszach z każdym kolejnym krokiem, aż w końcu zagłuszyła wszystko inne. Przez mocne uderzenia serca i szybki oddech ledwo przebijał się gwałtowny ryk dragonów wylatujących na otwarte piaski pustyni.
- Pokonamy ich!
Promienie wschodzącego słońca, którego tarcza majaczyła nad horyzontem, oślepiły mnie niemal od razu. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do intensywności kolorów porannego nieba, mogłem uwolnić skrzydła i wzbić się w powietrze.
Niebieskie smoki rzuciły się do ucieczki. Było ich o wiele więcej, niż się spodziewaliśmy. Chmara ciemnych łusek i setek skrzydeł oddalała się z zawrotną szybkością.
- Tchórze! - ryknął ktoś w tłumie.
Ciemna chmura złożona z żywych istot zatrzymała się. Wszystko szło zgodnie z ustalonym planem. Dzień wcześniej smoki z Klanów Himalajskich ukryły się w piasku, by móc uderzyć z zaskoczenia i otoczyć armię Horana.
W powietrze wzbiły się tumany drobnych ziarenek tworząc ruchomą ścianę, która odgradzała Niebieskie Smoki od upragnionej wolności na południu. Wydłużone, wężowate cielska dragonów wiatru co sekundę znikały i pojawiały się w piaskowej burzy, stopniowo przesuwając ją w naszym kierunku.
Coś zaczęło się dziać. Rozbłysło delikatne błękitne światło, a jego promień sunął w kierunku zapory. Pokazała się wyrwa, jednak szybko została załatana. Następnym razem błysków było o wiele więcej, a dziury stawały się większe i gęściej usiane. Przy kolejnym ataku białe cielsko runęło prosto na piach. Za nim poleciało następne.
- Atakujmy! - ryknąłem, dostrzegając sylwetkę Rohana. Skinął mi głową i powtórzył moje wołanie.
Adrenalina ponownie uderzyła mi do głowy.
Z ogłuszającym rykiem ruszyliśmy na skłębione dragony forsujące piaskowy mur. Przestałem myśleć. Skupiłem się jedynie na tym, by uderzać i unikać zadawanych ciosów. Leciałem w pierwszej linii razem z przywódcami i odważniejszymi wojownikami. Wykorzystaliśmy okazję i uderzyliśmy w plecy przeciwników.
Rozpętało się piekło.
Broń, którą dysponowały Niebieskie Smoki, bez trudu przecinała twarde łuski. Choć niepozorne, włócznie wykonane z materiału podobnego do kryształu zbierały swoje żniwo wśród dragonów ognia. Nie było mowy o pomyłce.
Zaatakowałem. Moje pazury przeorały pysk zaskoczonego przeciwnika. Uchyliłem się przed śmiercionośną bronią i zacisnąłem palce na jego gardle. Był zbyt wolny. Chciałem rozerwać mi krtań. Zawahałem się i spojrzałem mu w oczy. Przez tę krótką sekundę zobaczyłem obraz szaleństwa wymieszanego ze strachem. Chwilę później jego pierś na wylot przeszyła kryształowa włócznia. Pancerz dragona rozleciał się na kawałki, a kiedy poluźniłem uchwyt runął w dół.
- Zabij! - krzyknął mi w twarz Cedric. - Oni się nie zawahają!
Miał rację.
Rzuciłem się w wir walki. Pozwoliłem, by moje ciało reagowało automatycznie.
Kiedy spadałem zamknięty w uścisku kolejnego dragona, poczułem metaliczną woń krwi wymieszaną z odorem śmierci. Uderzyłem w wydłużony pysk, a po chwili znów byłem wolny. Spojrzałem w dół, wstrzymując oddech, nie z powodu smrodu. Piach pokrywały ciała dziesiątków wojowników, a wśród nich wiele z czerwonymi łuskami. Z nową wściekłością wzbiłem się wyżej. Zbitek ciał, kryształu i błyskającego ognia otoczył mnie ze wszystkich stron.
Uderzyłem po raz kolejny, kiedy usłyszałem paraliżujący, przeciągły ryk. Wszyscy zamarli, jakby ktoś wcisnął pauzę. Żadne z nas nie poruszyło się.
- Carter!
Spojrzałem w kierunku głosu. Znów buchnęła wściekłość. Warcząc, rzuciłem się do przodu. Tym razem zaatakowałem bez wahania. Moja pięść zderzyła się ze szczęką dragona z taką siłą, że usłyszałem chrzęst łamanych kości. Zatoczył się, ale nie przewrócił.
- Ona umiera! - krzyknął na mnie z wściekłością w oczach.
Michael bujał się lekko z jej drobnym, sinym ciałem w ramionach. Spękane wargi miała lekko rozchylone, a na matowych włosach dostrzegłem plamę krwi. Ona oddychała?
- Hej, mała, obudź się. No, dalej - szeptał Michael, nerwowo odgarniając jej włosy z twarzy. - Siostra, nie rób mi tego. Nie teraz.
Zacisnąłem pięści.
- Coś ty jej zrobił?! - ryknąłem na dragona, który ją tutaj przeniósł.
- Staram się ratować jej życie - odpowiedział, patrząc na nią z czułością w oczach. Nie wytrzymałem i przyłożyłem mu po raz drugi.
- Więź... - Wywarczałem. - Chciałeś ją ratować?! Przed czym, do cholery?!
- Carter... ona... - zaczął Michael, jednak nie było dane mu skończyć.
- Teraz należy do mnie.
Horan. Wiedziałem to. Powoli odwróciłem się do niego. Nigdy nie rozmyślałem nad tym, jak może wyglądać, ale tego się nie spodziewałem. Był albinoską wersją mnie. Jakbym patrzył w lustro.
- Witaj, braciszku. Teraz oddacie mi Raven i po kłopocie.
- Po moim trupie - warknąłem wściekle na jego perfidny uśmieszek.
- Da się zrobić, ale może... - urwał.
Podążyłem za jego zdziwionym spojrzeniem. Ciało Raven pokrył ogień, ale nie robił jej krzywdy. Na jej skórze stopniowo pojawiały się czarne łuski, a skrzydła jakby urosły.
- A więc to prawda... - mruknął zadowolony z siebie Horan, postąpił krok na przód i... zaatakował.

~~~~~~~~~~

Wybaczcie za tak chaotyczny i krótki rozdział, ale miałam na niego multum pomysłów i powstało takie... cuś. Znowu.
Wskażcie mi najdrobniejszą literówkę albo błąd gramatyczny (rozdział pisany po pierwszej w nocy, więc musicie mi to wybaczyć).
Mam smutnie wieści. Jeszcze jeden rozdział z perspektywy Raven, epilog i koniec. The end... Jeju, jak to brzmi...

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz