Rozdział 48.

5.3K 579 93
                                    

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Trzęsłam się, chcąc zagłuszyć szloch. Dlaczego on mnie nęka?! Dlaczego Eucerien nie da mi spokoju? Kilka gorących łez spłynęło po moich policzkach. To było zbyt wiele. Celowo wybrał to wspomnienie. Wiedział, że najbardziej mnie zrani, że dotknie czułego punktu. Tylko co chciał przez to osiągnąć?
Nie mogłam złapać tchu. Musiałam odciąć się od tego. Wybiegłam z jaskini na chłodne, poranne powietrze. Zimny wiatr chłostał moją skórę, przywracając mi jasność myślenia. Bałam się. Nie, ja byłam kompletnie przerażona. Nie spodziewałam się takiego ataku ze strony Euceriena.
Opadłam ciężko na ziemię pokrytą kamykami, starając się skupić na chwili obecnej. Obrazy tworzone przez mojego oprawcę nie mogą być idealne, muszą mieć jakieś ograniczenia. Nie byłby w stanie stworzyć perfekcyjnego odbicia realnego świata... A jeśli nadal śpię?
Przetarłam twarz drżącymi dłońmi. Moje myśli nie są bezpieczne. Nawet gdy nie ma go w pobliżu, doprowadza mnie na skraj szaleństwa. Przełknęłam gulę, która urosła mi w gardle. Słyszałam szum strumienia – chaotyczny, niepowtarzalny. Słyszałam śpiew ptaków, buczenie owadów. Słyszałam skrzypienie wysokich drzew, kiedy poruszały się na wietrze. Eucerien mógłby to upozorować i wprowadzić do moich snów? Ile wydarzeń z mojego życia było tylko iluzją?
- Raven, wszystko gra? – Usłyszałam głos taty.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna własnego głosu, a nie chciałam, by wziął mnie za słabą dziewczynkę. Nie byłam nią od lat.
- Skarbie? – Szepnął, siadając obok mnie. – Wiem, że między nami nie układa się najlepiej, ale musisz mi zaufać. To może być dla ciebie trudne, ale wraz z matką chcemy twojego dobra.
- Więc powiedz mi prawdę – odezwałam się wyzywająco. Niewiarygodne, jak szybko mogę stać się twarda. Tata objął mnie silnym ramieniem i przyciągnął do swojego boku. W tym momencie kilka moich łez wsiąknęło w jego koszulę. Wyczuwając to, zaczął głaskać moje włosy.
- Czy między tobą a Carterem wszystko w porządku? – zapytał nagle.
- Do czego pijesz?
- Chcę wiedzieć, czy moja córeczka jest szczęśliwa – odparł całując mnie w czubek głowy.
- Jestem szczęśliwa – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Chodź, powinnaś coś zjeść.
- Zaraz do ciebie dołączę.
Przytulił mnie jeszcze raz i wrócił do jaskini. Powinnam mu zaufać, ale nie potrafię ślepo wierzyć w każde jego słowo. Wzdychając, podniosłam się z ziemi i podeszłam do strumienia. Zanurzyłam dłonie w zimnej wodzie, utrzymując kontakt z rzeczywistością. Nagle w mojej głowie pojawiła się pewna myśl – a jeśli Aqwera nie jest tym, za kogo się podaje?
- Górskie powietrze ci nie służy? – Chyba wywołałam wilka z lasu...
- Źle spałam – mruknęłam pod nosem, po czym opłukałam twarz lodowatą wodą. Już chciałam wrócić do jaskini, ale w połowie drogi znów usłyszałam jej aksamitny głos.
- Raven powinnyśmy zacząć od początku.
Zaciekawiona odwróciłam się w jej stronę i uniosłam jedną brew. Aqwera nie wyglądała na osobę, której łatwo przychodzą przeprosiny, a chyba to chciała przekazać przez „zacząć od początku".
- Carter zasługuje na taką partnerkę, jednakże jeszcze nie pogodziłam się z myślą, że mój syn należy do innej kobiety. Pragnę jedynie jego szczęścia.
Uśmiechnęłam się na jej słowa.
- Dziękuję – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Czy złożyliście już przysięgę? – zapytała.
- Właściwie... – mruknęłam, spuszczając wzrok – jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Nie było na to czasu.
Aqwera szeroko otworzyła oczy, a ręka, którą zaczesywała mokre włosy, zastygła w bezruchu. Po raz pierwszy w tak otwarty sposób ukazała swoje emocje.
- Żartujesz, prawda? – wykrztusiła. – Przecież to jedna z najważniejszych ceremonii.
- Wybacz pogwałcenie świętych praw, ale od samego początku ktoś czyhał na nasze życie – burknęłam.
- Myślałam, że zagraża wam tylko Horan – zamyśliła się, znów zakładając maskę obojętności. Widać chwilowe zdziwienie to i tak za dużo emocji.
- Pozostają Rewolucjoniści i Eucerien – wyjaśniłam zrezygnowana. Nie było sensu tego przed nią ukrywać, a możne nawet skłoni ją to do pomocy? – Ci pierwsi na razie nie atakują Klanu otwarcie. Niestety Eucerien to już inna sprawa.
- Pierwotna istota chaosu uważa cię za najpotężniejszego dragona – ni to stwierdziła, ni to zapytała.
- Chyba ma wadliwy radar – sarknęłam pod nosem.
Aqwera nie odpowiedziała. Nie byłam do końca pewna, czy to właśnie brak odpowiedzi, czy odwrócenie wzroku zwróciło moją uwagę.
- Coś wiesz – stwierdziłam twardo.
- Raven, nie mam takiego prawa by ci o tym powiedzieć. Ciesz się niewiedzą.
Westchnęłam ciężko, wywracając oczami. Znów ta sama śpiewka.
- Liczę na to, że już niedługo doczekam się wnucząt – powiedziała ze szczerym uśmiechem na wąskich wargach. Odpowiedziałam jej tym samym. To chyba jej wystarczyło, bo przytuliła mnie krótko i ruszyła w stronę jaskini, ciągnąc mnie za sobą.
Carter i mój ojciec już nie spali, za to zajadali się pieczoną rybą i przywiezionym przez nas pieczywem. Kiedy tata zobaczył Aqwerę z grzeczności chciał wstać, jednak ta powstrzymała go ruchem ręki. Powoli przekonywała mnie do siebie. Może przesadziłam, myśląc, że podszywa się za nią Eucerien? Wystarczyło, by poczuła się w naszym towarzystwie swobodniej, a stała się... Normalniejsza? Tak, to chyba odpowiednie słowo.
Chwyciła surową jeszcze rybę i wgryzła się w nią długimi kłami. Cóż, dragony wodne mają inne zwyczaje żywieniowe i powinnam to tolerować, jednak widząc, jak nie przejmuje się łuskami i ośćmi, poczułam się nieswojo. W przeciwieństwie do przybranej matki Cartera, uraczyłam się pieczonym łososiem bez zbędnych dodatków. Jedliśmy w ciszy, co było dziwnym kontrastem do posiłków w moim rodowym Klanie.
- Carter, powinieneś pokazać Raven wodospady. Nie może odlecieć bez zobaczenia tak pięknego miejsca - zaproponowała Aqwera po skończonym posiłku, a wspomniany dragon trafnie zrozumiał aluzję i pociągnął mnie na zewnątrz. Kątem oka zobaczyłam, że tata był z tego zadowolony - wreszcie mógł porozmawiać z nią o sojuszu.
- I jak poszła rozmowa z moją mamą? - zapytał Carter, prowadząc mnie w górę rzeki.
- Na początku była dość oschła, ale dziś rano znów się spotkałyśmy i zmieniłam o niej zdanie. Bardzo cię kocha, wiesz o tym?
- Pewnie, że wiem. Jaka dragonka przyjęłaby pod swoje skrzydła obce dziecko? Przecież miała piątkę własnych potomków, a przyjęła jeszcze mnie. Jestem jej niezmiernie wdzięczny - wyjaśnił pewny własnych słów. 
- Wiesz... - zaczęłam niechętnie. - Zapytała o naszą przysięgę i... Była zaskoczona, kiedy powiedziałam jej, że jeszcze o tym nie rozmawialiśmy - wydukałam, niemal potykając się o większy kamień. 
- Niezdara... - mruknął, w odpowiedniej chwili łapiąc mnie w talii. - Chcę to zrobić, jak należy i dlatego obiecuję ci, że gdy tylko skończymy cały ten cyrk z Horanem i tym-którego-imienia-wciąż-nie-pamiętam, polecimy na jakąś tropikalną wyspę i złożymy tę przysięgę. 
Uśmiechnęłam się promiennie na myśl o kilku dniach, a nawet tygodniach sam na sam z Carteram, z daleka od problemów. Tylko my dwoje...
- Dlaczego czuję, że twoje myśli powinny zostać ocenzurowane? - mruknął z uwodzicielskim uśmiechem, zbliżając swoją twarz do mojej. 
- Och, jestem aż tak przewidywalna czy może potrafisz czytać w myślach? - zapytałam prowokująco.
- I jedno, i drugie, cukiereczku - szepnął w moje wargi, a ja zaśmiałam się na to słodkie określenie, które powstało podczas naszych przekomarzanek w ZOO.
Kiedy Carter niechętnie zakończył pocałunek, ruszyliśmy kamienistym brzegiem rzeki, która z każdym kolejnym metrem stawała się płytsza, a nurt szybszy. Po piętnastu minutach marszu moje stopy odmawiały następnych kroków. Nie byłam przyzwyczajona do utrzymywania równowagi na śliskich kamieniach, a zniszczone trampki, które miałam na nogach, nie ułatwiały sprawy. Na wszystkie moje jęki i stękania Carter odpowiadał - jeszcze kawałek. Nie powiem, ten "kawałek" wcale się nie zmniejszał, mimo, że my posuwaliśmy się na przód. 
W końcu rzeka, a raczej strumień, miejscami spadał w dół niemal pionowo, a to z kolei znaczyło, że do wodospadów niedaleko. Zadowolona z końca katuszy przytuliłam się do boku Cartera i w lepszym nastroju pozwoliłam prowadzić się jeszcze kilka ostatnich metrów. Mimo wszystko było warto trochę pocierpieć, bo widok po prostu zapierał dech w piersi. Może nie był to wodospad Niagara, ale i tak cieszyłam nim oczy. 
Woda spływała ze skalnych półek znajdujących się jakieś dziesięć metrów nad nami, a jej szum przyjemnie wygłuszał niechciane myśli. Kawałek dalej dostrzegłam kolejne ściany wody - wyższe i szersze, jednak to ten niewielki skradł moje serce. Przeskakując z kamienia na kamień, zbliżyłam się do przezroczystej, ruchomej kurtyny i dotknęłam jej ręką. Woda przyjemnie spływała po mojej skórze, chłodząc ją.
- Te strumienie mają swoje źródła na lodowcach w wyższych partiach gór - wyjaśnił Carter, pojawiając się tuż za mną. - Podoba ci się to, co widzisz?
- To miejsce jest piękne - zachwyciłam się, a drobne westchnienie wyrwało się z moich ust. - Co nie znaczy, że opuszczę pustynię. Chyba wolę piasek...
- ...który jest wszędzie, włazi wszędzie, nawet w miejsca, gdzie nie powinno go być - dokończył za mnie, parskając śmiechem.
- Pokochasz go tak, jak ja - powiedziałam szczerze. 
- Pokocham, bo ty tam będziesz - mruknął lekko zachrypniętym tonem, który wywołał lekki dreszcze podniecenia na moim ciele. 
- Prowokujesz...
- O, doprawdy? - sarknął, odwracając mnie ku sobie. - I powiem ci więcej, uwielbiam to robić.
Jego wargi znów spotkały moje. Nabrałam przekonania, że nigdy mi się to nie znudzi. Jeśli coś miałoby być lekarstwem na całe zło, byłyby to właśnie usta Cartera.
- Jest jeszcze jeden wodospad i sądzę, że najbardziej ci się spodoba - powiedział tajemniczo, ciągnąc mnie w stronę brzegu. 
Idąc za jego przykładem, pozbyłam się ubrań i przeszłam w stan pół przemiany. Przez chwilę cieszyłam oczy idealnym ciałem dragona, chwyciłam stertę materiału w wzbiłam się w powietrze. Lecieliśmy wzdłuż pasma górskiego, dzięki czemu mogłam podziwiać setki innych potoków oraz ich źródło - wielką bryłę lodu ledwie widoczną w oddali. Jak cień podążałam za Carterem, który zniżył lot i zbliżył się do kamiennej ściany. Wlecieliśmy do groty ukrytej za niemal gładką taflą wody i tak pokonywałam kolejne metry w całkowitych ciemnościach, polegając na słuchu, zapachu i moim przewodniku. 
Uporczywy szum wody, który do tej pory nie odstępował nas na krok, zniknął, dając miejsce ciszy. Tunel kilka razy ostro zakręcał, aż w końcu mogłam zobaczyć błysk światła dziennego. Mała plamka przekształciła się w owalną wyrwę, będącą wyjściem po drugiej stronie gór. Moim oczom ukazała się... lodowa kopuła, a ja byłam wewnątrz niej. Sklepienie tworzyła zamarznięta tafla wody, której słońce nadawało barwę wszystkich kolorów tęczy. Wokół otaczały nas skały, głazy i kamienie, a niebo stało się lodem. 
Rozejrzałam się za Carterem i znalazłam go na dnie tej magicznej doliny ukrytej przed wścibskimi oczami ludzi oraz innych stworzeń. Wracał do ludzkiej postaci i całe szczęście zdążył się ubrać. Wylądowałam obok niego i w ekspresowym tempie zrobiłam to samo. Z niechęcią spojrzałam na moje trampki i odrzuciłam pomysł zakładania ich. Wylądowały na ziemi, a ja boso przechadzałam się po miękkiej, lekko wilgotnej trawie. 
- Jak odkryłeś to miejsce? - zapytałam, kiedy pierwsza fala podziwu minęła.
- Ktoś mi je pokazał i właśnie z tym kimś mamy się spotkać - odpowiedział, zakładając pasmo moich włosów za ucho. - Tylko proszę, nie postępuj pochopnie. 
- Jestem bardzo rozsądną osobą! - oburzyłam się.
- Tak, jasne, a ja mam zamek z cukru i jednorożca w stajni - odparł, parskając śmiechem. 
- Widząc wnętrze tej szklanej kuli, sądzę, że zamek z cukru też możesz mieć. 
- Chodź, nie powinna na nas czekać - oświadczył nagle poważniejąc. 
- Ale kto?! - dopytywałam, wyszarpując rękę z jego uścisku. 
Nie odpowiedział, tylko ruszył przed siebie do podnóża skał. Warcząc pod nosem wiązanki przekleństw, ruszyłam za nim. Dopiero po chwili dostrzegłam postać ciemnym płaszczu stojącą kilkaset metrów od nas. Z każdym kolejnym krokiem nabierałam podejrzeń do owej osoby, jednak Carter wyglądał na zadowolonego. 
Kiedy zbliżyliśmy się wystarczająco, tajemniczy gość zrzucił kaptur. Była to kobieta o jasnych, niemal białych włosach, mlecznej karnacji i niewiarygodnie błękitnych oczach, co dodawało jej eterycznego wyglądu. Jakby była duchem...
- Cieszę się, że mogę cię wreszcie poznać, Raven - odezwała się całkiem przyjemnym dla ucha głosem.
- Kim jesteś? - zapytałam lekko uspokojona. Carter wydawał się być pewny siebie i nie planował nagłego ataku czy ucieczki od nieznajomej.
- Pewnie wiele o mnie słyszałaś, jednak do tej pory nie mogłyśmy porozmawiać - powiedziała, uśmiechając się. - Jestem Beavera, matka Horana, a także Cartera.
I w tym momencie czas się zatrzymał.

~~~~~~~~~~~~~~~

Doskonale wiem, że rozdział powinnam dodać dawno temu, jednak nie znasz czasu, ni godziny, kiedy wena cię opuści. Dostałam blokady twórczej i zupełnie nic mi nie pomagało, a nie chciałam pisać na siłę, bo z doświadczenia wiem, że nic z tego nie wychodzi.
Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. A tymczasem: jak myślicie, czy Beavera może być tą złą? A może to Aqwera jest doskonałą aktorką? Co chce osiągnąć Carter? Jakie prawdy wyjdą na jaw? 
Zostawiam was z tymi pytaniami i mam nadzieję, że odpowiecie na nie w komentarzach. 

Powoli zbliżamy się do magicznej liczby dwustu tysięcy wyświetleń i u pojawia się moja prośba. Proponujcie mi, jak mogę wam za to podziękować. Na poprzedni jubileusz pojawił się rozdział o dragonach, a teraz zupełnie brak mi pomysłu. Czekam!

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz