Nie jestem pewna, w którym momencie tak na prawdę zaczęłam płakać.
Staram się opanować drżące kończyny i rozbiegane spojrzenie, które jest zamglone przez łzy. Policzkuję się, mając nadzieję, że to pomoże, ale to wcale nie działa.
Rozglądam się po celi, w kącie jest toaleta, kawałek dalej łóżko, a nad nim na suficie drewniany zegarek, tak jakbym jeszcze go potrzebowała. Według niego dochodzi teraz dziesiąta w nocy. Rozpacz powoli zastępuje wściekłość na samą siebie.
Nienawidzę siebie, co raz bardziej, za to, że nie dostrzegłam w porę, jak łatwo mnie omamił, za to, że nie zabiłam go w porę. Za to, że dopiero, gdy zaczęłam się dusić prochem, uświadomiłam sobie, że gdy igram z ogniem, wszystko zamienia się w dym.
Mam wrażenie, że wciąż jeszcze czuję te płomienie.
Karmił mnie tymi bzdurami i wierzyłam mu. Wierzyłam w każde gówno, które mi wciskał.
Znów chowam twarz w dłonie, starając się powstrzymać kolejną falę łez.
To wszystko było bzdurami. Chciałabym nigdy nie popełnić tych błędów i być mądra.
Spoglądam w górę, szukając odpowiedzi, ale widzę tylko irytująco tykający zegarek.Jest pierwsza rano.
Nie mam pojęcia, co powinnam ze sobą zrobić, nie chcę nawet nad tym myśleć, nie chcę nad niczym myśleć, mam dość tego wszystkiego. Śledzę bezczynnie wzrokiem wskazówki na zegarku, odliczając z nim sekundy.O czwartej rano podnoszę się i próbuję rozchodzić całkiem zdrętwiałe nogi, ale ostatecznie opadam na łóżko, którego każda sprężyna wpija mi się w ciało, ale nie podnoszę się. Znów wpatruję się w zegar.
Po szóstej ktoś przychodzi, by zabrać mnie pod prysznic, informując mnie, że sprawa odbędzie się dzisiaj o godzinie dziewiątej.
Szorstkie i chłodne dłonie zaciskają się na moich nadgarstkach i prowadzą, popychając mnie do pryszniców, gdzie lodowata woda uderza w moje ciało. Teraz to nie pomaga, wcale nie chcę czuć się teraz żywa.
Mimo wszystko stoję bezczynnie pod strumieniem, gdy ten boleśnie pada na moją skórę, przez to w mojej głowie znów pojawia się Liam, nie mogę powstrzymać tego wyobrażenia, że stoi obok mnie, obejmuje mnie ramionami.
Potrząsam głową, tak bardzo wściekła na siebie za to wszystko.
Zaczynam wierzyć, że on na prawdę od samego początku znał prawdę o mnie i nic nie było przypadkiem. Nawet nie stał przypadkiem pod uczelnią w dniu, gdy kończyłam studia. Planował to od początku.
Kim on jest, żeby być sędzią tego kim ja powinnam być?
Czuję się tak cholernie zmęczona przez ten czas spędzony z nim.
Mężczyzna, który mnie pilnował bez ostrzeżenia odsuwa zasłonę i przekręca gałkę, gwałtownie wyłączając wodę.
-Koniec- rzuca szorstkim głosem i wciska mi do rąk szary ręcznik, który jest jeszcze bardziej szorstki niż głos agenta.
Nie mam czasu by się wytrzeć, bo od razu popycha mnie w stronę korytarza prowadzącego do celi. Owijam się więc zimnym j już wilgotnym ręcznikiem. Mężczyzna za mną depcze mi po piętach, zmuszając do bardzo szybkiego kroku. W końcu wpycha mnie znów do celi
-Ubierz się- nakazuje, wrzucając za kraty typowy pomarańczowy strój więźnia.
-Za dwie godziny zabierzmy cię na rozprawę- dodaje i cofa się, tak że jest poza zasięgiem mojego wzroku, ale wiem, że wciąż jest blisko celi, bo nie słyszę żadnych kroków, tylko jego oddech.
Co będzie na tej rozprawie? Przydzielą mi adwokata? Zresztą, jaka to różnica? Nie potrzebny jest ani adwokat ani prokurator, czy żadni świadkowie, mają wszelkie dowody, największym dowodem są moje słowa, które ma Liam.
Na powrót chowam twarz w dłoniach jakby to miało sprawić, że zniknę.
Teraz nagle te dwie godziny minęły zbyt szybko i mam wrażenie, że po minucie otwierają kraty i bez słowa wyprowadzają mnie z celi. Nikt się nie odzywa całą drogę, podczas której spinają mi nadgarstki kajdankami. Idzie wokół mnie sześciu mężczyzn w mundurach, ale gdy wchodzimy na salę sądową jest ich jeszcze więcej, stoją w rządkach po obu stronach sali i przejścia, wszyscy mają w dłoniach broń, ktoś uderza mnie w szyję, zmuszając do spuszczenia głowy, mam wrażenie, że ktoś w tym momencie prawie rzuca się w naszą stronę, ale tylko prawie, bo od razu słyszę szurnięcie butów, gdy wraca na miejsce, ale nie wiem nawet czy to się wydarzyło, czy to tylko mój popieprzony umysł.
Popychają mnie na krzesełko przy ławie dla oskarżonej, miejsce przy mnie jest wolne. Z tego, co wiem, chociaż nie wiem dużo, to wydaje mi się, że powinien tam siedzieć adwokat. Może słusznie uznali, że niepotrzebna jest żadna broniąca mnie osoba, bo sprawa jest przesądzona.
Podnoszę na chwilę głowę, gdy każą mi wstać, bo właściwy sąd wchodzi na salę, rozglądam się. Mój wzrok w jednej sekundzie zasłania się mgłą łez, gdy go widzę i nienawidzę siebie bardziej z każdą chwilą, w której łzy spływają po moich policzkach.
Liam stoi na baczność, w dłoni ściska broń jakby chciał ją zmiażdżyć, a jego matowy wzrok wbity jest w sędzie. Widzę jak jego druga dłoń zaciska się w pięść.
-Shay Magnety 24 lata, podająca się za Shay Shalrey 23 lata- w tym momencie przewracam oczami
-Oskarżenie obejmuje wszystkie zbrodnie, do których należą liczne morderstwa, kradzieże...
Przestaje go słuchać, skupiam wzrok na Liamie, wciąż na mnie nawet nie patrzy, chciałabym, żeby spojrzał prosto w moje oczy, chcę zobaczyć co teraz jest w jego oczach, chcę wiedzieć jakim spojrzeniem by mnie obdarzył, ale on na mnie nie patrzy. Nie mam pojęcia dlaczego, czemu teraz nagle brak mu odwagi, by spojrzeć w moje oczy.
Przesuwam wzrokiem po jego napiętym ciele i zaciśniętej szczęce do czasu, gdy słyszę stuknięcie młotka sędzi, wtedy na powrót skupiam uwagę na jego słowa.
-Rozprawa odniesiona na jutrzejszy dzień, godzinę dwunastą, prawdopodobny wyrok śmierci, lub dożywocia- kolejne stuknięcie młotka. Podnoszę się, sąd wychodzi, a mnie popychają do wyjścia. Liam poszedł w drugą stronę, wiem, bo się odwróciłam, myśląc, że uda mi się złapać jego spojrzenie.
Przed celą zatrzymują się i jeden z nich przyciska jakąś słuchawkę do ucha, szarpię nadgarstki, bo powinni mi teraz rozpiąć kajdanki, a ja mogłabym rozmasować miejsca po nich, ale on rzuca szybkie 'tak' do telefonu i gwałtownie odwraca mnie z powrotem do korytarza
-Masz wizytę- mówi.
-Co?- pytam niezrozumiale, ale nie odpowiada mi.
Kawałek dalej otwierają kolejne drzwi i wpychają mnie do pokoju, na którego środku stoi plastikowy stół i dwa krzesła. Na jednym z nich siedzi Dominic, gdy tylko mnie zauważa, zrywa się i mnie przytula. Nie mogę odwzajemnić uścisku, bo moje nadgarstki wciąż spięte są kajdankami za moimi plecami.
-Shay- szepcze zrozpaczonym głosem i powtarza jak mantra- Shay, przepraszam, przepraszam- dopóki mu nie przerywam, kręcąc głową. Siadamy na krzesłach
-Przepraszam, że nie zadbałem o to wszystko wystarczająco, przepraszam. Wiem, że teraz cierpisz, a ja po prostu nie mam pojęcia, co powinienem zrobić i...
-Nie- przerywam mu, potrząsając głową, bo ujął moją twarz w dłonie- Nie cierpię. To wszystko były moje wybory. Mogłam nie uciekać z domu, nie musiałam przystępować do działalności gangu, nie musiałam kraść, nie musiałam zabijać- mój głos cichnie, odchrząkam, nie chcąc znów sobie pozwolić na słabość- Ale to były moje wybory- powtarzam- I zawsze gdzieś tam wiedziałam, że będę musiała ponieść konsekwencje, teraz przyszedł na to czas, ale nikogo do tego nie pociągnę za sobą.
Dominic gwałtownie otwiera usta, by coś odpowiedzieć, ale nie pozwalam mu na to
-Nikogo do tego nie pociągnę- znów mówię- Jedną z moich decyzji był Liam i to była tylko moja decyzja, nikt więcej nie poniesie za nią winy oprócz mnie.
-Mówiłem ci, że powinnaś skończyć te znajomość- mówi cicho, wzdychając. Kiwam głową, wzruszając ramionami
-Wiem, ale zatraciłam się w nim i przestałam racjonalnie myśleć.
-Shay- szepcze znów i przyciąga mnie do siebie w uścisku, pozwalam mu na to, ale wtedy okazuje się, że to miało swój cel, bo szepcze mi do ucha
-Mam coś dla ciebie, stanę teraz zasłaniając twoje nogi, a ty załóż buty, które ci zaraz podsunę, pod podeszwą jest broń- szepcze i się odsuwa.
Dopiero teraz dostrzegam, że faktycznie nie zabrali mi butów i jestem w pewnym sensie tak zadowolona z tego, że chcę zacząć krzyczeć, ale równocześnie pojawia się lęk, że teraz zabiorą mi te buty, w których będę miała broń.
Dominic się podnosi i tak jak mówił zasłania mnie tuż po tym jak kopnął do mnie buty, praktycznie takie, jakie mam na sobie. Dominic mnie obejmuje, by nie wyglądało podejrzanie to, że wstaliśmy.
Szybko zmieniam buty, błagając w myślach, by nikt tego nie zauważył, Dominic szepcze do mojego ucha
-Uda ci się uciec, wiem, że ci się uda.
Ja wiem, że mi się nie uda i wiem, że inaczej wykorzystam te broń, ale kiwam tylko głową.
-Przyjdę jutro, może uda mi się coś jeszcze zorganizować- szepcze jeszcze do mnie i odsuwa się
-Pozdrów Kate- mówię, posyłając mu matowy uśmiech.
Dominic wychodzi a po chwili mężczyźni w mundurach wyciągają mnie z pokoju i prowadzą do celi, do której mnie wpychają i zatrzaskują kraty.
![](https://img.wattpad.com/cover/35640357-288-k733139.jpg)
CZYTASZ
Liars
Fanfiction-Wiele was łączy- mówi do mnie Anna. -A dzieli wszystko- przewracam oczami, do końca przeglądając akta Liama. -Wiesz, co o tym myślę?- pyta, spoglądając na mnie. Gówno mnie obchodzi w tej chwili, co myślisz Ann- myślę, wkładając za pasek jeansów pis...