Rozdział 17 To mój koniec

179 17 4
                                    

Na chwilę zamieram, ale szybko mrugam i odwracam się z kpiącą miną

-Witaj Adamie- mówię, próbując sięgnąć do kieszeni po broń.

-Nawet nie próbuj- ostrzega i skierowuje jeden z pistoletów na moją rękę, drugim wciąż mierzy w moją głowę.

-Okay, to strzelaj- odpowiadam, przewracając oczami.

-Myślisz, że tego nie zrobię?- prycha, naładowując pistolet

-Mam nadzieję, że naciśniesz ten spust, bo na prawdę nie chcę mi się słuchać twojego gadania.

-Ale ja chętnie posłucham twojego, bo widzisz, ktoś- patrzy na mnie znacząco- Zrujnował całe moje życie.

-Które i tak było zrujnowane, podobnie jak twoja twarz- rzucam, ale chyba naprawdę powinnam trzymać język za zębami, bo Adam jest naprawdę wściekły i właśnie do mnie strzelił. Kula tylko drasnęła moją rękę, bo zdążyłam się schylić, ale czuję rozrywający ból.

-Wstawaj- nakazuje, a gdy się podnoszę, mówi dalej-I teraz ja się odwdzięczę, gdzie jest wasza siedziba?

-To nie jest żadna tajna informacja, wystarczyłoby nas śledzić, a to nie jest trudne.

-Odpowiadaj- warczy, znów naładowując pistolet.

-Devornse 14.

-Kłamiesz?- pyta, na co ja próbując zignorować ból, prycham i kręcę głową.

-Jaką akcją się teraz zajmujecie?

-Żadną.

-Odpowiadaj!- znów warczy i znów strzela, ale udaje mi się całkiem uniknąć pocisku.

-Mówię, że żadną- syczę, bo uderzyłam w otwartą ranę, po poprzednim postrzeleniu- Chyba, że zadowoli cię odpowiedź, że sprzątamy po waszym cholernym niby gangu.

-Ten niby gang was zniszczy!- krzyczy, na co ja znów prycham, mimo że czuję, że całkiem nie mam siły.

-Jak na razie to my zniszczyliśmy was- odpowiadam wrogo, ale za to kolejna kulka leci w moją stronę.Uchylam się-Nawet strzelić nie umiesz- szydzę.

-Strzelę do ciebie na sam koniec, jak już zobaczysz, że wszystko wam zniszczę.

-Nie mogę się doczekać.

I wtedy słyszymy głośny krzyk, marszczę czoło i spoglądam w stronę drzwi, które się otworzyły.

-Kurwa, wiedziałem, że staruch sprawdza w środy nie czwartki- warczy Adam.

-Sprawdzam przez cały tydzień po ostatnim napadzie!- krzyczy, machając swoją laską i mówi coś do jakiegoś urządzenia- Policja, przyjeździe na stacje benzynową Matres, nazywam się Tom Holeck.

Znów? Ostatnio za często jestem na komisariacie, myślę, próbując dojść do drzwi, ale Adam boleśnie ściska moją rękę, zatrzymując mnie.

-Pójdziesz ze mną- warczy, popychając mnie do głównego wyjścia.

-Nigdzie nie pójdziecie!- wrzeszczy dozorca, i rzuca się w naszą stronę jakby myślał, że może nas powstrzymać. Adam odpycha go jednym ruchem ręki, sprawiając, że mężczyzna upada z hukiem na kafelki, tracąc oddech.

-Idziesz- warczy do mnie, przyciskając mi pistolet do głowy.

-Jesteś taki głupi- mówię, śledząc wzrokiem pyłki kurzu w powietrzu i próbując tak zignorować ból postrzelonej ręki- Zabij mnie od razu, jak będziesz czekał, to Dominic zdąży zabić ciebie- dodaję, choć jestem pewna, że wcale nie powinnam mu tego doradzać.

-Tak Ci szybko do grobu?- warczy- Trafisz do piekła, nie spiesz się.

-Nie mogę się doczekać, żeby cię tam spotkać- odpowiadam przez zaciśnięte zęby, bo obserwowanie pyłków nie pomaga w ignorowaniu bólu.
Uderza we mnie podmuch zimnego wiatru i zapach wylewanej benzyny
Marszczę nos, ten zapach jest tak silny, czuję go wszędzie, bez znaczenia, gdzie odwrócę głowę.
-Jak ci się podoba?- moją uwagę zwraca pytanie Adama i wtedy zauważam, że to on rozlewa benzynę wokół stacji i jej ścian.
-Co ty chcesz zrobić?- pytam niby od niechcenia.
-A jak myślisz?-odpowiada prowokującym głosem, zapalając zapałkę.
-Przecież tam jest człowiek!- mówię, ale w tym samym momencie on rzuca zapałkę i wybucha ogień. Adam wpycha mnie do auta, do którego wsiada i od razu rusza, gdy za nami rozciągają się mordercze płomienie.
-Kretyn- syczę, próbując znieczulić rękę, uciskając ją pod raną, ale to nie działa
-Kretyn?- prycha.
-Spaliłeś las- mówię oskarżycielsko.
-I wiele innych rzeczy też, ale akurat las to jeszcze nie spłonął. Chcesz wezwać policję i straż pożarną?- prycha.
-Tak- odpowiadam, mimo że wiem, że to było pytanie retoryczne.
Skręcamy w jakąś uliczkę i zostawiamy zniszczone płomieniami miejsca za sobą. Wciąż czuję rozgrywający ból ręki po postrzeleniu, ale co raz bardziej się do niego przyzwyczajam.
Mijamy jakiś stary, rozpadający się, ale duży budynek w poszarzałym kolorze kości, ale tynk odpada i jest mocno poplamiony czymś, co przypomina krew i mam wrażenie, że słyszę wrzask, ale nie potrafię tego stwierdzić, bo mijamy go i znów widzę tylko drzewa, chylące się pod silnym podmuchem wiatru.
-Gdzie jedziemy?- pytam.
-Nie tam, gdzie byś chciała- odpowiada wymijająco, a ja zaciskam zęby zezłoszczona brakiem informacji, która w sumie i tak na nic by mi się nie przydała.
Jedziemy jeszcze długi czas, a ja ciągle widzę tylko ten las i czuję ten irytujący ból po postrzeleniu.
W końcu auto się zatrzymuje przed niewielkim budynkiem bez okien, Adam wysiada, ale moje drzwi są zamknięte i muszę czekać aż on podejdzie by sam mnie wypuścić.
-Niczego nie próbuj- warczy i czuję, że przyciska mi do pleców spluwę, popychając mnie w przód do metalowych drzwi budynku,
-Co zamierzasz ze mną zrobić?- pytam, naprawdę mając nadzieję, że zabije mnie szybko. Wszystko ma swoje konsekwencje, wiedziałam, że mnie też one spotkają. I w sumie to chyba wszystko mi już jedno, nie mam nic, więc nie mam nic do stracenia. Gdzieś głęboko w mojej głowie pojawia się wysoki brunet, ale nim zdążę o tym naprawdę pomyśleć, Adam popycha mnie do jakiegoś pokoju, a ja upadam na twardą i zimną podłogę na zranione ramię.
Cicho syczę, próbując zignorować ból i podnosząc się, rozglądam się po ciemnym pomieszczeniu, ale nic nie dostrzegam.
To mój koniec

LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz