Uciekam. Biegnę z całych sił przed siebie. Gałęzie drzew biją mnie po twarzy, lecz ja nie zważam na ból, chcę uciec. Jak najdalej od niego.
- Przestań myśleć o nim, uciekaj!- nakazała mi moja podświadomość. Przyśpieszam, nagle padam jak długa na ziemię. Odwracam się. Patrzę jak skacze i pada mi u nóg. Te hipnotyzujące oczy, blada skóra. To niemożliwe. To nie może być wampir. Czuję, że to już mój koniec. Rzuca mi się na szyję i próbuje ugryźć.
Poczułam straszny ból i się obudziłam. Leżałam razem z kołdrą na podłodze. Czułam, że na głowie rośnie mi guz. Wstałam, zarzuciłam kołdrę na łóżko i zeszłam do kuchni po lód. Sięgnęłam po kostki z zamrażalnika, po czym wrzuciłam je do woreczka i przyłożyłam do bolącego miejsca. Wróciłam do pokoju, a następnie zapadłam w sen. Tym razem już nic mi się nie śniło.
Obudziłam się z ogromnym bólem głowy, więc poszłam do kuchni po tabletkę przeciwbólową. Na stole leżał talerz z kanapkami, a także szklanka soku pomarańczowego. Do tego zestawu była dołączona karteczka: ojciec w pracy, a ja pojechałam odwieźć twoje rodzeństwo do miasta. Wrócę ok. 14. Smacznego. Mama.
- Och jak miło.- mruknęłam pod nosem. Kanapki były jak zwykle smaczne. Po zjedzeniu podeszłam do zmywarki i włożyłam naczynia do niej. Poszłam się przebrać w mój strój dresowy. Włosy związałam w kitka, a następnie wyszłam na dwór.
- Fred!! No chodź tu psinko.- Fred był zwykłym kundelkiem sięgającym mi do kolan. Oprócz niego mam też kotkę Ruby i chomika Boo. Uwielbiam chodzić z moim czworonogim przyjacielem na spacery, Fred dzięki temu może się "wyszaleć" i przez resztę dnia być wiernym, spokojnym psem. Chwyciłam po smycz i ją mu przypięłam.
- Grzeczny piesek.- szepnęłam z uśmiechem. Wychodząc z podwórka zamknęłam furtkę, powędrowałan przed siebie.
Postanowiłam, że jak zawsze wejdziemy do lasu. Uwielbiam las, ten spokój jaki w nim panuje po prostu coś cudownego. Po przejściu około stu metrów, spuściłam Freda i pozwoliłam mu sobie pobiegać, a ja spacerowałam dalej. Nie bałam się wędrować samotnie. Nie ma czego. Znam te lasy jak własną kieszeń. Prawie całe życie chodzę po nich, zaczynając gdy miałam 5 lata. A teraz mając 16 lat mogę tutaj chodzić z zamkniętymi oczami.
Zwykle trzymam się wyznaczonego przeze mnie szlaku, no ale dziś postanowiłam, że przejdę się w mroczniejszą część. Byłam tam tylko raz z ojcem i nigdy więcej tam nie przyszłam.
Miałam wtedy bodajże czternaście lat i znaleźliśmy w tamtym rejonie dwa rozszarpane ciała jeleni.
Poczułam, że dochodzę do mrocznego lasu. To się po prostu czuje. Ale... ja nie czułam strachu. Czułam jedynie ciekawość jakie jest to miejsce. Chciałam je bliżej poznać, zostać tu na zawsze. Idąc w głąb zauważyłam, że to jest bardzo piękne miejsce. Ten mrok dodawał uroku. W oddali było coraz mniej drzew, aż nagle weszłam na prostokątną łąkę usianą mleczem i ogrodzoną lasem.
Jest piękna.
Postanowiłam usiąść i rozkoszować się tym widokiem.
Może przysnęłam, a może nie po jakimś czasie usłyszałam ujadanie Freda. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam go wołać.
- Fred! Fred! Freed!- i nic. Zaczynałam się nie pokoić. Biegłam nadal go szukając.
-Fred! Chodź tu psinko. Fred!- i nadal nic. Nawet nie zauważyłam kiedy do oczy cisnęły mi się łzy. Kochałam go, to mój mały Fredzio, był ze mną już od ponad roku. Postanowiłam wołać go aż do skutku.
-Fred! Freddie! Fredzio! Fred!- nagle się potknęłam i wylądałam twarzą do ziemi. Płakałam. Chwilę później musiałam stracić przytomność.
To nie możliwe ale był tu chłopak z moim przyjacielem. Ten chłopak rzucił się na psa i zaczął go gryźć, ssać z niego krew. Fred zaczął wyć, a ja zaczęłam go wołać. Chwilę później odsunął się od niego i uciekł. Może byłam na granicy snu a świata realnego, ale zdawało mi się, że słyszałam czyjś głos. Wydał się strasznie oddalony, jakoby za ścianą wody. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ja nie chciałem, wybacz mi. Przepraszam.- nieznajomy rozpłynął się.
Powróciłam do rzeczywistości, a Fred leżał przy mnie cały zakrwawiony. Wzięłam go na ręce i pognałam do domu.
- Nic ci nie będzie. Będzie wszystko dobrze. Wytrzymaj Fredziu. Już kawałek. Niech ja tylko dorwę tego co ci to zrobił, to mu nogi z dupy powyrywam.- dobiegłam na podwórko, samochód stoi, wróciła.- Mamo! Mamo! Pomocy! Proszę.
- Co zno... O Boże córcia co ci się stało?
- To Fred. To jego krew. Pomóż mi! Proszę.
- Dobrze. Pakuj się do auta. Jedziemy do weterynarza.
- Nie da się szybciej? Proszę. On nie może, on nie może umrzeć.- na tą myśl zaczęłam płakać, znowu.
- No ale oczywiście, że będzie żyć, pan Black jest najlepszym weterynarzem jakiego znam. Może te rany nie są głębokie. Będzie dobrze. Obiecuję.- wyciągnęła rękę w moją stronę oraz pogłaskała mnie po głowie.
- Musi.- odpowiedziałam.
Wyskoczyłam z samochodu jak oparzona i pobiegłam do przychodni.
- Pomocy! Mój pies został on... coś go pogryzło.
- Dobrze dziecko. Chodź. Pan doktor nie ma teraz żadnego pacjenta. Pomoże Ci.- zapukała do drzwi i czekałyśmy na potwierdzenie.
- Wejść.- było to nawet duże pomieszczenie. Znajdowało się tu biurko, szafki z lekarstwami i stół do różnych zabiegów.- Dzień dobry, co się stało?
- Coś, albo ktoś zaatakowało mi psa. Jak byliśmy w lesie.
- Dobrze. Połóż go tutaj. I opowiedz mi co się konkretnie wydarzyło.- było to bardzo dziwne, ale zaczęłam mówić.
- No to ja chciałam iść na spacer do lasu, więc postanowiłam, że wezmę go ze sobą. W lesie spuściłam go ze smyczy, żeby mógł pobiegać. A sama poszłam dalej.- zdecydowanie nie mogłam mu powiedzieć prawdy, nie znałam go, nie ufałam mu, był dziwny.- Znalazłam wygodne miejsce pod starym dębem i zaczęłam czytać książkę.
- No fajnie i co dalej?- zapytał.
- No po jakimś czasie usłyszałam jak Fred warczy, potem skamlał i ucichł. Zaczęłam biec, szukałam go aż wreszcie dostrzegłam Freddie... Ała.- nagle doktor złapał mnie za nadgarstek.- Co pan robi? Proszę mnie puścić!
- Przepraszam. Był tam ktoś jeszcze? Widziałaś kogoś?
- Nie, nie widziałam.
- Dobrze, a teraz poproś tu swoją mamę i zaczekaj w poczekalni.- jego uścisk zniknął. Wyszłam szybkim krokiem zawołać mamę.
- Mamo, lekarz cię prosi.- minęłyśmy się w drzwiach, posłała mi uśmiech.
Usiadłam na jednym z krzeseł i nie chciałam o tym myśleć. Ale jednak coś nie dawało mi spokoju. Zachowanie tego mężczyzny było podejrzane.
Po pięciu minutach moja mama była już przy mnie. Widać, że chciała się uśmiechnąć, lecz nie wyszło jej to.
- Co z Fredem?
- Widzisz kochanie ta rana okazuje się bardzo poważna. Nie da się nic zrobić. Pozostało tylko pozwolić mu się wykrwawić lub go uśpić.
- Nie!- poczułam, że nogi ugięły się pod moim ciężarem. Opadłam z powrotem na krzesło.- Chcę go zabrać do domu. Nie pozwolę na to, aby umarł w samotności.- tym razem już nie wyprodukowałam żadnej łzy. Byłam zła na siebie za to, że poszłam do mrocznego lasu. To przeze mnie Fred umierał. Nie pozwolę na to, żeby został uśpiony.- Powiesz mu to?
- Oczywiście kochanie.
Po powrocie do domu, wzięłam miskę z wodą i przemyłam ranę kundelkowi, owinęłam bandażem.
-Idę się umyć. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Jutro będzie nowy dzień. A Fred będzie się czuł lepiej. Musi tak być.- musiałam w to wierzyć.
Założyłam niebieską w białe kropki piżame. Najpierw koszulka, potem spodenki. Mokre włosy zawinęłam w ręcznik i wróciłam do pokoju.
- Fredziu kochanie, jak się czujesz?- a on tylko spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami.- Dobranoc misiu.- pocałowałam go w nos. Ściągnęłam recznik, położyłam się i po chwili odpłynęłam do krainy Morfeusza.