6.0 - michael

2.8K 403 4
                                    

6.0 - michael

Więcej tatuaży porozrzucanych było po jego skórze, a on odnalazł w nich spokój. Małe atramentowe rysunki były czysto przycięte. Mike często zastanawia się czy jego bratnia dusza ma jakieś jego ślady.

"Jestem nieszczęśliwy!" krzyczał do swoich rodziców. W końcu spojrzał znad swoich rysunków znajdujących się na jego ramieniu. Jego przekrwione zielone oczy gapiły się na dwójkę, którzy go stworzyli. Często chciał, żeby jego tata szybciej wyciągnął.*

"To nie ma znaczenia, kochanie, nie wychodzisz." powiedziała jego mama, jej głos był ostry z postawą nie-żartuję.

"Tak czy siak nie mam zamiaru zdać jedenastej klasy." powiedział, wywracając oczami i patrząc z powrotem w dół.

"Lepiej, żeby to nie była prawda." jego ojciec warknął.

Michael już się go nie boi. Był teraz wyższy, silniejszy (i fizycznie i psychicznie). "Nie, tato, po prostu pierdolę to tak jak ty." powiedział, jego brązowe brwi podniosły się do góry, gdy oni odważyli się powiedzieć coś jeszcze.

"Lepiej uważaj na swój ton." odpowiedział, biorąc kolejny łyk jego napoju.

"Wychodzę." powiedział Michael. Wstał od stołu, drewniane krzesło pod nim porysowało głośno podłogę.

"Siadaj z powrotem!" wrzasnęła jego matka. Jego matka, kobieta, która nigdy nie podniosła głosu, właśnie na niego wrzeszczała.

Michael nie obejrzał się z siebie, gdy zakładał buty i wyszedł z domu frontowymi drzwiami. Jego rodzice nie poszli za nim, oni nigdy za nim nie szli. Jest  przekonany, że nie zauważyliby, jeśli nie wróciłby do domu, nie obchodziłoby ich to.

Usiadł na krawężniku, gdy był o kilka domów dalej. Przejechał po jego czarnych butach, wiążąc ciasno sznurówki, jako że nie wie jak długo byłby na zewnątrz. 

Było zimno, jego oddech zamieniał się w parę. Chciał być gdziekolwiek, byle nie tutaj. Nienawidził swojego domu w Nowym Yorku, nienawidził swoich rodziców, nienawidził siebie.

Michael zdecydował tej nocy, że gdyby był absolwentem liceum i sprawił, że by poszedł na studia to skupiłby się na czymś, co kocha i wyniósłby się z tej rodziny.

Wstał, poprawiając oklapnięte niebieskie kosmyki włosów z twarzy. Jest nieco wietrznie, liście szeleszczą wokół niego. Kontynuował chodzenie po ulicy, nie będąc pewny dokąd miał zamiar pójść.

Chciał być w Los Angeles lub w Nashville. Może Londyn albo Sydney. Gdziekolwiek, byle nie tu, gdzie teraz jest. 

W wieku jedenastu lat, zastanawiał się czy szczęście było prawdziwe lub może było tylko wytworem wyobraźni każdego.

Trzynastolatek, omal nie spełniło się jego życzenie o śmierci.

W wieku piętnastu lat, nauczył się, że patyki i kamienie łamią kości, ale słowa bolą bardziej.


W wieku siedemnastu lat, wiedział, że nie umrze. Wiedział, że ma nadzieję i modlił się, że ujdzie z tego z życiem. 


-

* wiem, że to brzmi mega idiotycznie i sama się z tego śmieję, ale nie miałam pojęcia jak to dokładnie wytłumaczyć. 



lost [muke af] PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz