Promienie słońca zmuszają mnie do uchylenia powiek, ale dopóki pięć minut później, o ósmej piętnaście nie słyszę budzika, nie wiem, która jest godzina. Potem do mnie dociera, że dziś jest piąty kwietnia, a kąciki moich ust unoszą się do góry i jestem rozbudzona. Dziś jest sobota. Zsuwam kołdrę z siebie trochę zbyt gwałtownie, przez co spada z łóżka, ale w tej chwili naprawdę mnie to nie obchodzi, jestem zbyt wesoła. Wstaję z łóżka tak szybko, że kręci mi się lekko w głowie, ale znowu, mam to w dupie. Nadal się uśmiechając, jakbym wygrała na loterii, przechodzę do swojej łazienki, by wziąć prysznic i odświeżyć się przed zwykłym dniem pracy. Choć to nie jest jakiś zwykły dzień.
Tak, jak w każdą sobotę, Jace jeszcze śpi, gdy mijam jego drzwi, by zejść na dół, śpi, gdy zjadam płatki z mlekiem i oczywiście wciąż śpi, gdy uruchamiam silnik samochodu i odjeżdżam. W końcu jest dopiero dziewiąta rano w sobotę! Tylko pracujący ludzie budzą się tak wcześnie w weekend, albo ci szaleni. Myślę, że jestem jednym i drugim.Zanim skończyłam osiemnaście lat, nie miałam pracy. Ciocia Chloe była naszym opiekunem i ona płaciła za wszystko. Ona jest obrzydliwie bogata, więc nie robiło jej to różnicy. Zrobiła to jednak z miłości. Była dla nas, jak matka, a my dla niej jak dzieci, których nie mogła mieć. Kiedy osiągnęłam pełnoletniość, opieka społeczna dała nam dwie opcje. Nadal będziemy żyć pod opieką ciotki Chloe, albo mam znaleźć pracę, przynajmniej na pół etatu, by mieć własne dochody i móc zostać prawnym opiekunem Jace'a. Żylibyśmy wtedy tylko we dwoje. Oczywiście chętnie zostałabym z ciotką, ale kiedy stało się jasne, że jej pobyt w naszym małym miasteczku na obrzeżach Seattle jest zły dla jej biznesu, postanowiłam wziąć się w garść i znaleźć pracę na pół etatu na lokalnym lodowisku - uczę małe dzieci jak jeździć na łyżwach. Więc ciocia Chloe wróciła do swojego apartamentu w luksusowej części Nowego Jorku, a ja zostałam opiekunem prawnym Jace'a, dopóki sam nie ukończy osiemnastu lat. Moja praca nie jest zła. Pracuję w piątki, soboty i niedziele. W piątki tylko po południu, bo chodzę do szkoły. Oprócz tego pracuję od dziewiątej trzydzieści do dziewiętnastej, do zamknięcia lodowiska. I płacą mi dość dobrze. Ale najlepsza część to nie pieniądze. To dzieci. Zawsze lubiłam dzieci, a skoro większość z nich to stali bywalcy, one też mnie polubiły. To miłe patrzeć, jak się cieszą na mój widok i jak im jest smutno, kiedy muszą iść. - Rorie! Rorie! Rorie tu jest! – A propo maluchów... Uśmiecham się i macham do bliźniaczek, Dani i Loli, dwóch najbardziej uroczych dziewczynek na świecie. Trąbie na nie żartobliwie, kiedy stoją na moim zwykłym miejscu parkingowym z rączkami założonymi na biodrach i mrugają do mnie z uśmiechem. Odsuwam szybę w oknie, wychylając głowę i posyłam im najbardziej udawane srogie spojrzenie, jakie potrafię. - Zabierzcie swoje urocze tyłeczki z mojego miejsca parkingowego, albo zrobię z was kałużę keczupu - grożę, marszcząc brwi, kiedy zaczynają chichotać gorączkowo. Boże, one są urocze. - Plose? - Błagam, trzepocząc rzęsami i wypychając dolną wargę do przodu. - Nie chcecie jeździć na łyżwach? Nie będziemy mogli jeździć, jeśli nie pozwolicie mi zaparkować - mówię im, a one patrzą na mnie wzrokiem "wiemy, co robisz" i odwracają się do mnie plecami, szepcząc do siebie. Mniej, niż trzydzieści sekund później, odwracają się z powrotem w moją stronę, uśmiechając się słodko i piszcząc wspólne "okej!", po czym odsuwają się na bok. Uśmiecham się i posyłam im całusa, po czym wreszcie parkuję samochód. Jak tylko z niego wysiadam, Dani i Lola dobiegają do mnie i ciągną mnie do budynku lodowiska.***
- Och, kochani! Dziś jestem z was taka dumna! Naprawdę dobrze wam poszło! - Wołam, gdy wszyscy, jeden za drugim wykonują tak zwany "lot pszczoły". Cała ósemka cieszy się razem ze mną, a ich piski wzmagają się, gdy mówię, że w nagrodę kupię im po hot-dogu na lunch. Oczywiście spoglądam na czekających rodziców, by sprawdzić, czy nie mają nic przeciwko. Wszyscy się zgadzają. Zabieram dzieciaki na drewniane ławki, by mogły zdjąć łyżwy i założyć swoje buty, zanim pójdziemy coś zjeść. Większość z nich jest w wieku od pięciu do ośmiu lat, więc wszyscy w miarę potrafią wiązać sznurowadła, ale kilkoro z nich potrzebuje mojej pomocy. - Chodźcie dzieciaki. Idziemy przytyć!Raz jeszcze dzieci piszczą wesoło i muszę powstrzymać się od śmiechu, bo kiedy będą już nastolatkami już nie będzie im tak wesoło na myśl o przytyciu. A może oni będą tacy jak ja i nie będzie ich to obchodziło. Po upewnieniu się, że wszyscy bezpiecznie zawiązali buciki, mówię im, aby złapali się za ręce, abym nie zgubiła żadnego z nich, ponieważ w porze lunchu może być tu tłoczno. Daję znać Jacobowi z budki z hot-dogami, by przyniósł osiem małych hot-dogów dla dzieci i jednego normalnego dla mnie, po czym zabieram małe diabełki do miejsca specjalnie przeznaczonego dla najmłodszych. Jak tylko wchodzimy do pomieszczenia, dzieciaki rozbiegają się po całej wielkości i zajmują zabawkami, a ja siadam w swoim zwykłym miejscu - na jedynym normalnej wielkości krześle w tym pokoju. Obok krzesła jest stolik, na który odkładam swoją torebkę. Szybko rozglądam się po sali, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku, a kiedy upewniam się, że tak jest, wyciągam swój Smartphone i natychmiast łączę się z Internetem. Nie jestem pewna, czy mogę go używać, ale nikt nigdy się o tym nie dowiedział, więc... Zasady są po to, żeby je łamać. Powtarzając ten przykry rytuał, który mogłabym zrobić z zamkniętymi oczami, otwieram aplikację Tumblr i wchodzę prosto w skrzynkę odbiorczą. Oczywiście nie spodziewam się, że przeczytam nową wiadomość, ale kiedy jednak widzę ją, moje serce na sekundę staje.
CZYTASZ
Not Safe For Work
FanfictionCześć wszystkim! Jestem tłumaczką Not Safe For Work autorstwa JBomber. Mam nadzieję, że sprostam wyzwaniu i nie będziecie mieli ze mną żadnych problemów. x W opowiadaniu pojawiają się treści nieodpowiednie dla osób poniżej 18-stego roku życia, dlate...