Rozdział 14. Przepowiednia

156 19 0
                                    

Ludzie stopniowo dołączali się do armii Czarnego Pana, który starał się cicho ingerować w ich życie. Najbardziej zaufani Śmierciożercy zamieszkiwali rezydencję Malfoyów, ale mimo to byli cały czas inwigilowani i podporządkowani woli Toma. Ku mojemu zdziwieniu, do Śmierciożerców dołączył też Glizdogon, jeden z Huncwotów, którego pojawienie się w rezydencji wzbudziło we mnie bardzo mieszane odczucia. Mimo wszystko Peter był przyjacielem Pottera, a to oznaczało, że nie powinien go zdradzać dołączając się do Voldemorta... a przynajmniej powinien go zabrać ze sobą, bo sytuacja robiła się niepokojąca. Miałem złe przeczucia, bo Glizdogon nigdy nie należał do najwierniejszych przyjaciół...

Miesiąc przed narodzinami syna Lily, Lucjusz i Narcyza Malfoy również postarali się o dziecko. Dracon, bo tak miał na imię ich jedyny syn, beztrosko chodził po domu słuchając rozmów Śmierciożerców i widząc okrucieństwo na każdym kroku. Kiedy urósł na tyle, aby rozumieć co się do niego mówi, Czarny Pan często robił sobie z nim pogawędki, przekonując go do swoich poglądów i mówił o rzeczach, o których dzieci nie powinny mieć pojęcia. Według mnie dzieci powinni pozostać niewinni tak długo, jak to możliwe. Ja niestety zostałem pozbawiony możliwości posiadania słodkiego, szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa- nie chciałem, aby Draco skończył tak samo.
Przechadzając się po domu, jako jedyna osoba która nie była wciąż śledzona, dużo rozmyślałem i często było mi żal Dracona. Nie rozumiał, skąd się biorą krzyki torturowanych w holu ludzi.
Nie wiedział, dlaczego wszyscy tak uważnie słuchają Voldemorta.
Nie powinien się tu znaleźć.

Pewnego jesiennego wieczoru, po zjedzeniu raczej skromnej kolacji i wysłuchaniu rozmowy pomiędzy Bellatrix i Narcyzą, zachwycającymi się "małym Dracusiem", udałem się po schodach na górę, w stronę mojego pokoju. Było jeszcze wcześnie, więc pogrążony w myślach mijałem kolejne pokoje nie spodziewając się, że będą w nich ludzie. Nagle zauważyłem, że w pomieszczeniu po drugiej stronie korytarza na drugim piętrze, pali się światło, a drewniane drzwi są uchylone. Zamrugałem. Nie powinno tu nikogo być. Szczególnie, że tej części rezydencji nikt nie zamieszkiwał.
Przygryzłem wargę, postanawiając cicho podejść w stronę światła. Zawsze byłem dobry w skradaniu się i udawaniu niewidzialnego. Ciesząc się, że podłoga nie zaskrzypiała pod naciskiem moich czarnych butów, w końcu znalazłem się pod dębowymi drzwiami, zza których sączyło się złote światło. Wstrzymałem oddech i w skupieniu wsłuchiwałem się w dwa głosy. Jeden z nich z pewnością należał do Czarnego Pana, ale żeby rozpoznać drugi potrzebowałem trochę czasu.
- Panie... Snape na ciebie nie zasługuje... potrzebujesz bardziej oddanego sługę, sługę, który jest gotowy to dla ciebie zrobić ... -
Zmarszczyłem brwi, słysząc, że jestem głównym tematem rozmowy.
- Severus jest mi oddany, ale... masz rację... jest zbyt słaby aby zabić. - odpowiedział cicho Voldemort, a ja wsłuchałem się jeszcze bardziej.
Super. Kolejne osoby obgadywały mnie za moimi plecami.
- Panie! Oddam ci wszystko! Ja znam odpowiedź! - powiedział drugi głos płaczliwie. W pokoju rozległ się lekki stukot, co oznaczało, że pewnie upadł na kolana.
- Wstań z ziemi, Glizdogonie! - usłyszałem po chwili. Moje oczy się rozszerzyły, a ja za wszelką cenę starałem się wstrzymywać oddech. Glizdogon!
- Panie, ja jestem gotowy to zrobić! Ja ci pomogę! Ja znam przepowiednię! - zapewnił ochryple Peter.
Po raz kolejny zmarszczyłem brwi.
Przepowiednia?
Podłoga delikatnie zaskrzypiała i Voldemort wstał z fotela, na którym siedział i zaczął przechadzać się po pokoju.
- Czyli przepowiednia jest prawdziwa? - spytał ponownie Glizdogona, który pokiwał ochoczo głową kilkakrotnie potwierdzając.
- Skąd to wiesz? -dodał po chwili chłodno.
- Mundungus... Mundungus Fletcher mi powiedział. - wyszeptał Peter.
Jaka przepowiednia? O co chodziło?
- Czyli... czyli przepowiedziała ją ta... Trelawney? - zapytał Czarny Pan, przechadzając się po pokoju, bo słyszałem skrzypiące panele.
- Tak! Kiedy Mundungus siedział przy piwie w Świńskim Łbie, ona doznała olśnienia! Chłopiec, który urodził się pod koniec lipca w Dolinie Godryka...
-...musi zginąć. - dokończył Voldemort lodowatym tonem.

Krew odpłynęła mi z twarzy i poczułem, że nogi uginają się pode mną. Chłopiec urodzony pod koniec lipca. Harry, syn Lily wtedy się urodził. Voldemort chciał go zabić, przez jakąś głupią przepowiednię.
Przełknąłem ślinę, nie chcąc słyszeć nic więcej. Musiałem cos wymyślić, musiałem uratować Lily i jej syna... mimo że był on także synem Pottera.
Cicho odszedłem od drzwi i udałem się na trzecie piętro, do mojej sypialni na strychu. Był to mały, ciemny pokój, zajęty jedynie przez łóżko, małą szafkę i mój kufer z kolekcją książek, ale nigdy nie spodziewałem się mieć niczego lepszego. Tutaj, w pokoju na strychu było chociaż ciepło i przytulnie.
Było już środek nocy, kiedy zdecydowałem się położyć, chociaż to nie miało sensu- cały czas rozmyślałem nad podsłuchaną rozmową. O co mogło im chodzić? Moje myśli galopowały starając się powiązać istotne fakty, ale nic do siebie nie pasowało.
Pomimo złości, jaką czułem myśląc o słowach Glizdogona, ich rozmowa otworzyła mi oczy na wiele rzeczy.
Czarny Pan wcale nie chciał wspólnika. Miałem być tylko jego pionkiem, głupią zabawką wykonując każde jego polecenie. Ostatecznie to on miał osiągnąć władzę i był gotowy zrobić wszystko, aby tego dokonać.
Wiedziałem, że mimo moich próśb, jeśli Lily będzie chciała chronić małego Pottera, a na pewno tak będzie, zostanie zabita tylko dlatego, że stanie mu na drodze.
Wytarłem spocone ręce w ciemny koc. Było mi słabo, a w głowie kłębiły mi się miliony pytań.
Jedyne czego byłem pewien to to, że muszę zacząć działać. Zawsze byłem sam, więc nie stanowiło to dla mnie zaskoczenia.
Byłem gotowy oddać wszystko, aby chronić Lily i jej rodzinę. Nawet własne życie.

Just A Simple Wish || Snape [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz