Rozdział 34. Huncwoci

109 15 4
                                    

Przez całe wakacje i początek roku szkolnego, prasa, zarówno czarodziejska jak i mugolska była okupowana przez wizerunek Syriusza Blacka, zdrajcy i poplecznika Voldemorta, który uciekł z Azkabanu. Znałem go jeszcze z czasów szkolnych, kiedy był jednym z trójki przyjaciół Pottera - był "tym przystojnym" i "tym wysportowanym". Nic więc dziwnego, że zawsze otaczało go pełno chichoczących dziewczyn. Prychnąłem, składając Proroka Codziennego i odkładając go na czarne biurko w moim gabinecie. Z pierwszej strony gazety wciąż jednak spoglądała na mnie jego blada twarz z długimi, lekko kręconymi włosami o szaleńczym uśmiechem.
Nie uwierzę w to, że Black zdradził... za bardzo zależało mu na Potterze. Niektórzy przypuszczał nawet, że są kimś więcej niż przyjaciółmi... Na pewno Black nie był też Śmierciożercą, co akurat wiedziałem z własnego doświadczenia. Jak jednak udało mu się uciec z najlepiej strzeżonego więzienia czarodziejów na świecie? To wręcz niemożliwe. Nikt o zdrowych zmysłach nie wytrzymał by długo wokół dementorów, którzy strzegą cel. No właśnie, nikt o zdrowych zmysłach. Wstałem od stołu, kierując się na pierwszą w tym roku szkolnym lekcję eliksirów. Nie uśmiechało mi się siedzenie z przemądrzałymi Krukonami z piątego roku, ani potem z Gryfonami, usilnie próbującymi udowodnić swoją wyższość nade mną, ale nie miałem wyboru. Jeszcze raz rzuciłem okiem na szaloną twarz Syriusza Blacka ruszającą się na wierzchu gazety i wyszedłem z ciemnego pomieszczenia.

Lekcje przebiegały normalnie - nikt nie uważał i nie raczył się skupić, pomimo moich usilnych starań. Wszędzie dookoła słychać było nazwisko zbiegłego więźnia, co zaczynało już doprowadzać mnie do szału. Dodatkowo, wielką furorę robił nowy nauczyciel Obrony, Remus Lupin, jeden z Huncwotów, czyli tych, którzy zawsze byli lepsi ode mnie. Nie mogłem słuchać o tym, jak bardzo niesamowite są jego lekcje i jak uzdolnionym jest człowiekiem- to po prostu totalnie nie pasowało mi do Lupina, jakiego zapamiętałem z dzieciństwa. Wtedy bynajmniej nie należał do cudownych ludzi.
Chodząc korytarzami, do moich uszu wciąż docierały informacje o dwójce Huncwotów, co było wręcz nie do zniesienia. W miarę możliwości starałem się więc przebywać w moim gabinecie jak najdłużej, izolując się trochę od reszty szkoły. Pasowało mi to, bo nigdy nie byłem specjalnie towarzyski- bałem się zbliżyć do ludzi w obawie przed wyśmianiem albo odrzuceniem, a kiedy najbardziej potrzebowałem wsparcia drugiej osoby, zostawałem całkiem sam. Nie miałem nikogo, w całym moim życiu, z kim mógłbym całkowicie szczerze porozmawiać o moich problemach ani marzeniach. Nikogo nie obchodziło to, co mam w środku, bo wszyscy widzieli jedynie maskę, którą ubierałem na codzień. Przyzwyczaiłem się już do tego, chociaż momentami wciąż czułem w sercu ostry ból. Przygryzłem wargę, kontynuując przyrządzanie eliksiru dla pani Pomfrey, co należało do moich stałych obowiązków.
W pewnym momencie zebrało się we mnie zbyt dużo uczuć, a cała przeszłość powróciła, uderzając we mnie niczym ogromna fala. Poniżanie, wyśmiewanie, szydzenie... Moje ciemne oczy zrobiły się szkliste i już po chwili pojawiły się w nich zimne łzy, które natychmiast wytarłem rękawem czarnej szaty, zaciskając zęby tak mocno, że to mnie aż zabolało. Nie mogłem się rozpłakać. Byłem wystarczająco żałosny i beznadziejny, nie musiałem jeszcze tego okazywać. Zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów, ale głucha cisza panującą w moim gabinecie mnie nie uspokajała- sprawiała, że czułem się jeszcze bardziej samotny. Pragnąłem się rozpłakać i powiedzieć komuś o tym, co mnie boli. Ciężar wspomnień wypełnił moje płuca, a ja wygiąłem usta w uśmiechu. Nie miałem nikogo. Byłem tak żałosny, że chciało mi się śmiać. Chciałem wyrzucić to wszystko z siebie, śmiejąc się i krzycząc. Może wtedy, po raz pierwszy w życiu byłbym przez kogoś naprawdę zauważony.
Nagle usłyszałem kroki dochodzące z korytarza i natychmiast przybrałem mój zwyczajny, surowy wyraz twarzy, powracając do robienia eliksiru, chociaż był prawie gotowy. Ktoś szedł do mojego gabinetu, a ja za wszelką cenę starałem się sprawiać wrażenie chamskiego i nieprzeniknionego. Mimo wszystko nie czułem się na siłach, aby pokazywać komuś moje wnętrze.
Do mojego pokoju wszedł bezceremonialnie Remus Lupin. Kompletnie się go tutaj nie spodziewałem i szczerze powiedziawszy, trochę mnie zatkało gdy zobaczyłem jego wychudzoną twarz z jasno brązowymi włosami i ciemnymi oczami w drzwiach mojego gabinetu. Zawsze twierdziłem, że Huncwoci mnie nienawidzili.
- Proszę proszę... - powiedziałem, marszcząc brwi - nowy profesor Obrony przed czarną magią. Czemu zawdzięczam tą niespodziewaną wizytę? - rzuciłem, zaciskając palce na brzegu blatu stołu.
Lupin odchrząknął i wygładził stary garnitur, który miał na sobie.
- Chciałem... porozmawiać. - rzucił, a jego usta wykrzywiły się w nieśmiałym uśmiechu. - O Syriuszu. - dodał, widząc moje uniesione brwi. Kiwnąłem głową, wpatrując się w niego i oczekując, że zacznie mówić.
- Słyszałeś, że Syriusz... uciekł z Azkabanu, prawda? - spytał, jakby to nie było oczywiste. Skrzyżowałem ręce na ramionach.
- Nie, wcale. Przecież nikt o tym nie mówi. - rzuciłem sarkastycznie, co najwyraźniej zbiło Remusa z tropu.
- Tak... więc... to nie był on. Znaczy... to on uciekł z Azkabanu, ale był niewinny. To nie on zdradził Jamesa i... Lily. - powiedział Lupin, posyłając mi dziwne, współczujące spojrzenie, które mnie zirytowało. Jak on mógł teraz zaczynać temat Lily?!
- To kto to zrobił? Kto pozwolił im umrzeć? - spytałem, lekko drżącym głosem, starając się za wszelką cenę opanować złość. Twarz Lunatyka zrobiła się dziwnie blada.
- Myślę, że wiesz kto to był. - stwierdził po chwili.
Domyślałem się, ale nie chciałem nic mówić. Zresztą, nawet gdyby... Black był niewinny, powinien jakoś ochronić Potterów... przecież on miał na nich większy wpływ niż ja. Mógł ich przekonać... mógł zrobić cokolwiek... tak powinni zachowywać się przyjaciele, prawda?
- Po co mi to mówisz? - spytałem nagle Remusa, który nerwowo rozglądał się po moim gabinecie, zatrzymując wzrok na niektórych słoikach z formaliną.
- Chcę po prostu odnowić nasze stosunki. - odparł cicho. Uniosłem kącik ust. Czy on naprawdę myślał, że przyjmę jego przeprosiny po tylu latach? Po tym, co mi zrobił wraz ze swoimi kolegami? Zabawne.
- Przepraszam Cię, Severusie. W...imieniu naszej czwórki. - powiedział w końcu, a ja przygryzłem wargę. No okej, to było coś dziwnego. Nikt nigdy mnie za nic nie przepraszał i nikomu nie było przykro z mojego powodu. Mój mózg na chwilę przestał współpracować i starał się znaleźć jakieś odpowiednie słowa, aby odpowiedzieć Remusowi na to niecodzienne wyznanie, a ja stałem przed mężczyzną nieruchomo,zastanawiając się jak mam się zachować. Nigdy nie byłem mistrzem w kontaktach międzyludzkich. Kilka razy otwierałem usta, aby w końcu udzielić jakieś odpowiedzi, ale nigdy nic z tego nie wychodziło.
- Przyjmiesz przeprosiny? - spytał zniecierpliwiony Lupin, znowu nerwowo spoglądając na szafki w moim gabinecie. Powoli kiwnąłem głową.
- I... miałbym do ciebie jeszcze jedną prośbę. - powiedział, a ja spojrzałem na niego pytająco.
- Wiesz kim jestem, prawda? Znasz moją... druga naturę?
- Wilkołakiem. Wiem. - odparłem, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi.
- Potrzebuję czegoś co... trochę uspokoi mnie podczas pełni. Ty jesteś mistrzem eliksirów i wiem, że się na tym znasz.
- Istotnie. Dla wilkołaków działanie uspokajające ma między innymi eliksir księżycowy. - powiedziałem, nerwowo bawiąc się czarnym guzikiem na rękawie mojej szaty.
- Tak i...
- Chcesz, żebym ci go sporządzał? Przed każdą pełnią? - spytałem ostro, spoglądając przez okno na ciemne już niebo, rozświetlone przez srebrny księżyc w kształcie cienkiego rogalika.
- Jeśli to nie problem... nie chciał bym, aby to... wyszło na jaw. - powiedział Lupin, przełykając ślinę. Niepewnie kiwnąłem głową. Nikt jeszcze nie potrzebował mojej pomocy, więc było to całkiem miłe uczucie.
- Dobrze, postaram się... przysyłać ci eliksir na tyle wcześnie, abyś nie miał problemów podczas przemiany. - sam nie wierzyłem, że to mówię.
Na twarzy Remusa znowu zagościł krzywy uśmiech.
- Dziękuję, Severusie. Będę ci naprawdę wdzięczny. - powiedział, a ja tylko wzruszyłem ramionami, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Zachowywałem się jak gdyby taki gest nie był dla mnie niczym wielkim, chociaż tak naprawdę czułem w środku zalewającą mnie falę sprzecznych emocji. Nie spodziewałem się, że Lupin może być taki miły. Gdyby nie to, że przyjaźnił się z Blackiem i Potterem... możliwe, że moglibyśmy się nawet zaprzyjaźnić.
Po chwili Lunatyk wyszedł z mojego gabinetu, posyłając mi wdzięczne spojrzenie i ponownie zostawiając mnie sam na sam z męczącą ciszą. Jeszcze przez chwilę stałem nieruchomy wpatrując się w czarne drzwi które przed chwilą zostały zamknięte przez mężczyznę. W końcu otrząsnąłem się i podszedłem do szafki ze składnikami. Przeszukałem półki: liść aloesu, szczurzy ogon, świetliki, odrobina wilczej jagody i mięty... miałem wszystko, co było potrzebne do przygotowania eliksiru dla wilkołaka. Zamknąłem drzwiczki od szafki, kładąc składniki na ciemnym blacie stołu. I tak nie miałem co robić, więc równie dobrze mogłem zabrać się do robienia eliksiru księżycowego. Nadal nie wierzyłem, że ktoś potraktował mnie tak... ludzko. Jakbym naprawdę był człowiekiem. Na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, do którego bynajmniej nie przywykłem. Miło choć przez chwilę wiedzieć, że jest się komuś potrzebnym.

Dni mijały, a pełnia księżyca była coraz bliżej. Eliksir był już gotowy i spokojnie czekał, aż Lupin przyjdzie go odebrać. Z jakiegoś powodu moja nienawiść do niego malała, chociaż nie rozmawialiśmy zbyt wiele, a nasze kontakty wciąż były chłodne i raczej ograniczały się tylko do koniecznych, służbowych uprzejmości.
Po jednej z lekcji, w zamku ponownie wybuchło zamieszanie. Na wejściu do dormitorium Gryffindoru pojawiły się ślady pazurów- wszyscy byli przekonani, że to atak ze strony Blacka, więc panika była naprawdę ogromna. Dyrektor z bólem w głosie stwierdził, że robi się coraz niebezpieczniej i kazał zabrać zdewastowany obraz do swojego gabinetu. Dodatkowo Weasley powiedział, że widział Blacka nad swoim łóżkiem... wszyscy dramatyzowali, ale nie było innej możliwości, niż wziąć sobie do serca to, co mówili. Albus, jak na odpowiedzialnego dyrektora przystało, oznajmił, że od tej pory wszyscy uczniowie mają spać razem w wielkiej sali, a zadaniem nauczycieli jest ich pilnować- jednym słowem, odcinał mi możliwość ukrycia się w swoim gabinecie, w samotności.
No cóż. Nie miałem ochoty się kłócić, bo Albus zdecydowanie lepiej znał się na zarządzaniu Hogwartem, więc wieczorem, o ustalonej godzinie zszedłem na dół na całonocny dyżur. Uczniów pilnował sam Dumbledore, wraz z opiekunami czterech domów. Wędrowaliśmy cicho pomiędzy śpiącymi dzieciakami, aż do chwili, gdy mieliśmy pewność, że wszyscy już śpią. Sufit, na którym zazwyczaj świeciły w nocy piękne gwiazdy, zrobił się wyjątkowo pusty i ciemny.
- Albusie, co zamierzasz z tym zrobić? Z Blackiem? - spytała profesor McGonagall, nerwowo poprawiając fryzurę. Dyrektor zmarszczył brwi i spojrzał na nas wszystkich znad swoich okularów. Mówił bardzo cicho, ale mimo tego doskonale go słyszeliśmy.
- No cóż. Jeśli ataki będą się powtarzać... będę chyba zmuszony zamknąć szkołę. - powiedział, a Minerva aż zachłystnęła się powietrzem.

Just A Simple Wish || Snape [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz