Jeszcze większe zamieszanie wywołało spetryfikowanie uczniów- najpierw jakiegoś pierwszoroczniaka, a potem tej kujonki Granger, której na dobrą sprawę dzień przed spetryfikowaniem odjąłem pięć punktów za podważanie mojego autorytetu. Harry i Ron godzinami przesiadywali przy niej w skrzydle szpitalnym, starając się dowiedzieć, jak do tego doszło, a ja gdzieś w głębi serca trochę im zazdrościłem. W trójkę byli prawdziwymi przyjaciółmi, wiernymi i oddanymi sobie, jakich ja nigdy nie miałem okazji poznać. Mój jedyny przyjaciel okazał się okrutnym czarnoksiężnikiem, który zabił moją ukochaną Lily. Miło, prawda?
Zawsze więc omijałem skrzydło szpitalne szerokim łukiem, aby nie czuć tej nieznośnej samotności, która przepłniała mnie od środka, bo zawsze, gdy ich widziałem, czułem w sercu jeszcze większą rozpacz i autentyczny, fizyczny ból, który pojawiał się na chwilę w mojej piersi.
Zawsze byłem sam.
Nikt dokładnie nie wiedział jak to się stało, że uczniów nagle znajdowano prawie skamieniałych, ale nie było wątpliwości, że szkoła nie jest już tak bezpieczna jak w poprzednich latach- tym razem każdy mógł być ofiarą.
Zagłębiałem się w książkach w poszukiwaniu większej ilości informacji o komnacie tajemnic i dowiedziałem się, że została już kiedyś otwarta... stało się to w czasach Toma Riddle'a ale, przynajmniej według starych egzemplarzy Proroka, to nie on postanowił ją otworzyć. Wina leżała po stronie.... Hagrida!♢
Szybkim krokiem ruszyłem do domu gajowego licząc na więcej informacji. Kiedy zobaczył mnie przed swoimi drzwiami początkowo nie chciał mi otworzyć mówiąc, że jest zajęty, ale ostatecznie udało mi się namówić go na rozmowę. Powiedziałem mu o tym, co przeczytałem w starych egzemplarzach gazet, a on wydawał się być wystraszony. Nie reagował na moje pytania- czasem tylko coś mruczał, ale większość jego prób wypowiedzi nie miała najmniejszego sensu merytorycznego, a jego składnia zdania i słownictwo aż błagały o litość. Nic dziwnego, że nie skończył nawet Hogwartu.
- Hagrid, to naprawdę ważna sprawa. - powiedziałem ostro, popijając łyk herbaty, którą mnie poczęstował. Miała gorzki, cierpki smak, ale z grzeczności postanowiłem ją połknąć.
- T' było dawno. - mruknął pół olbrzym, wgapiając się beznamiętnie w parujący napój w jego wielkim kubku.
- Uczniowie są petryfikowani! Każdy może być następny!
- Nie każdy. Tylko mugolaki. - odparł, a ja uniosłem lekko brwi.
- Mugolaki? - spytałem, mieszając herbatę. W sumie to by się zgadzało... no, może nie licząc kotki Filcha, ale kto ją tam wie! - powiedz, czemu otworzyłeś wtedy komnatę?
- Nie! To n' byłem ja! - rzucił ostro brodaty mężczyzna - ktoś... ktoś mnie wrobił. - dodał rzucając mi ponure spojrzenie.
- Kto?
- Ten którego imienia... nie wolno wymawiać. - powiedział ze strachem w oczach. Wydawało mi się, że przez jego wielkie ciało przeszły ciarki.
- Czarny Pan? - spytałem, chociaż to było raczej oczywiste. Moja twarz, w przeciwieństwie do twarzy gajowego nie zdradzała żadnych emocji. Przez wiele lat udręki i smutków, skutecznie nauczyłem się ukrywać targające moim sercem uczucia.
- On... on mówił, że Aragog... że t' on jest tym n'bezpiecznym potworem! - powiedział, a jego głos drżał.
- Aragog?- nie byłem pewien, czy dobrze usłyszałem.
- Mój... p-pająk.-
Westchnąłem. Czy wśród kadry nauczycielskiej w tej szkole była choć jedna normalna osoba?
- Czyli to nie twoja sprawka? - spytałem jeszcze raz,dla całkowitej pewności.
Olbrzym pokręcił głową, zaciskając wielkie dłonie na brzegu drewnianego stołu. Przez moment zdawało mi się, że nim rzuci, ale na szczęście się myliłem. Wstałem od stołu, skinieniem głowy dziękując za herbatę. Pominąłem fakt, że była obrzydliwa. Zostawiłem drżącego ze strachu gajowego w małej chatce, a sam szybko ruszyłem do zamku, po soczyście zielonej trawie błoń. Niebo było zachmurzone, a ptaki, które tłumnie zamieszkiwały Zakazany Las gdzieś się pochowały, pozwalając mi iść w zupełnej ciszy, nie licząc szelestu, który wydawała moja szata powiewając za mną na wietrze.
Po drodze do gabinetu McGonagall, przypomniawszy sobie o zadaniu, jakie powierzyła mi pani Pomfrey, wstąpiłem jeszcze do mojego gabinetu, aby zacząć ważyć trochę eliksiru, który miał odczynić zły urok rzucony na uczniów i kotkę woźnego. Wrzuciłem potrzebne składniki do dużego kotła, dodając odrobinę sproszkowanego asfodelusa, kurzych pazurów i gałązki akacji, które barwiły eliksir na ładny, bladożółty kolor i nadawały mu odrobinę lekkości jednocześnie sprawiając, że nie wypalał on organów wewnętrznych, kiedy się go zażyło. No cóż, akacja jest dość ważnym składnikiem. Kiedy substancja bulgotała w podgrzewanym kociołku, wydzielając specyficzny zapach, postanowiłem udać się do opiekunki Gryffindoru. Wywar i tak musiał gotować się całą noc, a ja pilnie potrzebowałem porozmawiać z profesor McGonagall, a następnie przekazać informacje Dumbledore'owi.
Mimo że kusiło mnie, aby w jakiś sposób postrać się odnaleźć Voldemorta i po prostu zapytać go o to, jak udało mu się otworzyć komnatę, wiedziałem, że jest to niemożliwe.
- Minerva?- spytałem, niepewnie pukając do gabinetu na wieży ozdobionej czerwienią i złotem. Czułem się tutaj bardzo niepewnie z jakiegoś nieznanego mi powodu. Drzwi otworzyły się przede mną i ujrzałem w nich zwyczajną, surową twarz profesor Transmutacji. Wyglądała na zmęczoną, a oczy miała podkrążone, ale nieznacznie uśmiechnęła się na mój widok.
- Ekhm... odkryłem coś ciekawego. - zacząłem, wyglądając swoją czarną szatę - powinno... powinno cię to zaciekawić i liczę, że wiesz na ten temat choć trochę więcej niż ja. - Minerva spojrzała na mnie pytająco, pokazując mi ruchem dłoni podłużne, bordową sofę na środku gabinetu, najwyraźniej przeznaczoną na takie miłe pogaduszki o zbrodniach w Hogwarcie. Usiadła koło mnie, wciąż uważnie mnie obserwując.
- Czy to ma coś wspólnego z... Komnatą Tajemnic? - spytała, a w jej głosie wyczuwałem delikatne drżenie.
Powoli kiwnąłem głową oglądając,jak jej twarz robi się coraz bledsza.
Opowiedziałem jej co odkryłem w starych artykułach, a także o moim spotkaniu z Hagridem. Kobieta słuchała uważnie, ani razu mi nie przerywając, co uważałem za wielką oznakę szacunku, który tak rzadko było mi dane odczuć.
- Severusie... skoro pierwsza zbrodnia... na kotce Filcha miała miejsce pod łazienką dziewczyn... nie sądzisz, że to ma coś wspólnego? - spytała niepewnie.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. W końcu zamrugałem, a moje oczy lekko się rozszerzyły.
Łazienka jęczącej Marty. Przecież ona była martwa. Zmarszczyłem brwi. Wszyscy traktowali ją jako głupią, mającą obsesję na punkcie ładnych chłopców dziewczynę, dla zabawy pojawiającą się w jednym z mniej przyjemnych miejsc w szkole... a co jeśli to właśnie ona byla kluczowym elementem do rozwiązania zagadki?
Nikt nigdy nie zapytał jej jak umarła.
Spojrzałem na profesor McGonagall, a ona porozumiewawczo uniosła brwi.
- Chyba nie sądzisz że... oh Snape! To musi być ona! Ona musiała wtedy zginąć!- powiedziała kobieta, nerwowo bawiąc się znajdującym się na palcu złotym pierścionkiem. Kiwnąłem głową, powoli wstając z wygodnej sofy, a Minerva zrobiła to zaraz po mnie. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy mieć pewność, że to ona była wtedy ofiarą.♢
Wraz z profesor McGonagall doszliśmy do łazienki na pierwszym piętrze. Woda przestała wylewać się spod drzwi, ale kafelki wciąż były mokre. Jęcząca Marta powitała nas z piskiem, choć trochę sceptycznie odnosiła się do mojej obecności- w końcu, jakby nie patrzeć, byłem facetem, a to była łazienka dla dziewczyn.
- Marto, musisz nam pomóc - powiedziała Minerva spokojnym głosem, zwracając się do ducha który latał nad umywalkami.
Marta spojrzała na nas znad swoich okrągłych okularów.
- O co chodzi? - spytała wlepiając we mnie wzrok. Poczułem się nie komfortowo i musiałem troche poluźnić kołnierzyk szaty.
Profesor Transmutacji, widząc moje zdenerwowanie wzięła sprawy w swoje ręce, tłumacząc Marcie dlaczego do niej przychodzimy. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, że pytamy o tak prywatne aspekty życia, ale nie mogła odmówić odpowiedzi.
- Tak,to ja wtedy zginęłam - powiedziała pociągając nosem - ale... ktoś juz mnie o to pytał. - stwierdziła,mierząc nas wzrokiem.
Uniosłem brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
- Kto?
- Harry Potter... ten przystojny Gryfon - powiedziała rozmarzona, jeszcze raz obracając się w powietrzu. Wraz z profesor McGonagall wymieniliśmy porozumiewawcze i zdziwione spojrzenia. To niemożliwe, żeby te dzieci wiedziały, skoro nawet my nie znaliśmy wszystkich szczegółów tego zajścia.
- Kiedy się ciebie o to pytał?- spytała kobieta, poprawiając miedziane okulary, które ze zdziwienia trochę zsunęły się z jej nosa.
- Nie tak dawno. Dosłownie kilka godzin temu.
Wstrzymałem oddech.
- Marto,czy wiesz gdzie jest wejście do komnaty tajemnic? - spytała jeszcze raz Minerva, a jej twarz była bledsza niż zazwyczaj.
Duch jednak tylko pokręcił głową, wykonując jeszcze pare beczek w powietrzu. Zanim wyszliśmy z łazienki, mój wzrok skupił się na czymś, co leżało na mokrej podłodze. Spojrzałem na to marszcząc brwi i nagle uderzyła we mnie fala wspomnień. Czarny, skórzany dziennik. Dziennik Toma.
Profesor McGonagall zauważyła moją przesadną ekscytację książką.
- O co chodzi, Snape? - spytała chcąc podnieść zeszyt z ziemi, zanim zdążyłem ją powstrzymać. Przez jej ciało przeszły ciarki, gdy tylko dotknęła okładki, a moc dziennika odrzuciła ją do tyłu. Minerva wydała z siebie zduszony krzyk, gdy wylądowała na mokrej podłodze, ale szybko się podniosła, wygładzając czarną szatę.
- Co to jest? - spytała, wyciągając kościsty palec przed siebie i wskazując na ciemną okładkę.
Przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem, co powinienem czuć. Voldemort z pewnością był zamieszany w całą tą sprawę, a jeśli ktoś z uczniów używał dziennika... może się to skończyć naprawdę źle.
- To czarna magia. Powinniśmy to pokazać Gilderoyowi. - dodała po chwili McGonagall, drżącym głosem jednak ja szybko pokręciłem głową na myśl o zarozumiałym nauczycielu obrony przed czarną magią.
- Idź już. - powiedziałem do Minervy, pokazując jej dłonią drzwi - ja się tym zajmę. Tylko... nie wspominaj o tym Lockhartowi, dobrze? - poprosiłem.
Kobieta westchnęła.
- Ale Snape! To niebezpieczne! Wydaje mi się, że on, jako spec od czarnej magii...
- On nie jest specem od czarnej magii - warknąłem - on się w ogóle na tym nie zna. Jest tylko kolejną gwiazdeczką, oszustem. - dodałem, a moje usta zadrżały ze złości.
Profesor zmrużyła oczy i prychnęła. Mogłem się założyć, że była jedną z cichych wielbicielek cudownego bohatera, Gilderoya Lockharta. Na moment zrobiło mi się niedobrze.
W końcu Minerva wyszła z łazienki, zostawiając mnie sam na sam z dziennikiem i Jęczącą Martą, która wciąż coś do mnie mówiła - pytała się mnie czy jestem przyjacielem tego przystojnego, odważnego i zbuntowanego Pottera, a kiedy odparłem, że nie, kazała mi się wynosić, wyrywając dziennik z mojej dłoni.
CZYTASZ
Just A Simple Wish || Snape [Zawieszone]
FanfictionPrawdziwa historia Severusa Snape'a, najodważniejszego człowieka jakiego kiedykolwiek znałeś. *Historia jest oczywiście wytworem mojej wyobraźni* All characters and everything except some story lines belongs to J.K Rowling. All right reserved.