32.

8K 392 5
                                    

Wakacje kończyły się nieubłagalnie szybko, a ja jedyne co mogłam, to patrzeć, jak uciekają mi przez palce. Mike za miesiąc zacznie studia, co oznacza, że będzie miał dla mnie mniej czasu. Zresztą ja dla niego też, jednak matura to nie przelewki. Mój nastrój diametralnie się zmienił i teraz widziałam świat już tylko w czarno-białych barwach.

-O czym myślisz? – zapytał Mike, mocniej mnie do siebie przyciągając. Wtuliłam się w jego ramię jak małpka.

-O tym, że wakacje się kończą, wrócą obowiązki, a my będziemy mieli dla siebie mniej czasu... - szepnęłam.

-Nie prawda, zawsze znajdę dla ciebie czas. – cmoknął mnie w czubek głowy. – Nic nie jest ważniejsze od ciebie.

-Jest, Mike. – podniosłam się na łokciu i popatrzyłam na niego. – Zaczynasz studia, od tego będzie zależała twoja przyszłość. A ja muszę zdać maturę. – spuściłam wzrok. Chłopak przytulił mnie do siebie ponownie.

-Nadal jesteśmy w tym samym mieście, są weekendy, czasem znajdzie się czas w tygodniu... - Pogłaskał mnie po plecach. – Damy sobie radę.

Dlaczego przeczuwałam inaczej?

***

Od godziny leżałam na swoim łóżku bez ruchu, wpatrując się w sufit. Złapały mnie straszne refleksje. Razem z Mike'iem staniemy przed wielką próbą, która zadecyduje o naszym związku. Jeżeli się uda, ja widzę dla nas miejsce w przyszłości. Ale jeżeli nie...

Byłam już bliska łez, kiedy usłyszałam dźwięk nadchodzącej wiadomości.

Nicole: Julio!

Przewróciłam oczami. Dureń.

Ja: Śpię Romeo, wróć... Albo nie. Nie wracaj.

Nicole: okresokresokresokresKURWA

Ja: Jeszcze nie

Nicole: Przed okresem?! Jeszcze lepiej.

Nicole: Ale wróćmy do meritum. JULIO, KU#WA!

Ja: No czego ty chcesz?!

Nicole: ZEJDŹ MI Z ŁASKI SWOJEJ DRZWI OTWÓRZ!

Zaśmiałam się cicho i powoli zeszłam na dół. Po drodze wzięłam poduszkę z salonu i otworzyłam drzwi.

-Do jasnej kurwy, jak tobie tak wolno zajmuje dochodzeni... - nie dokończyła sentencji, a jej wyraz twarzy zmienił się z oburzonego na zaskoczony, kiedy brązowa puchowa poduszka zderzyła się z jej facjatą.

-Nie kończ z łaski swej, suko bez uczuć! – burknęłam i poszłam do salonu, po czym walnęłam się na kanapę. Usłyszałam, że zamknęła drzwi i klnąc niczym wkurwiony Szekspir weszła do pomieszczenia. Rzuciła torbę pod kanapę i założyła ręce na biodra, spoglądając na mnie spod byka. – No co? – jęknęłam przeciągle.

-Miejsce mi zrób, Hannibalu Lecterze, wersja woman. Chociaż... – przewróciłam oczami i usiadłam. Wtedy ona uśmiechnęła się przebiegle i usiadła na sofie obok. Spiorunowałam ją wzrokiem.

-Zaprosiłam cię tylko po to... Stop. – Na powrót położyłam się na kanapie. – Nie zaprosiłam cię.

-Nie potrzebuje zaproszenia, w twym sercu zawsze jest dla mnie miejsce. – złapała się za pierś i wstała, lekko się zachwiawszy.

-No i gdzie idziesz? – burknęłam.

-Spałaszować ci lodówkę.

***

-Ty chyba śmieszna jesteś. – burknęła, wpieprzając omlety, które zrobiłyśmy. Westchnęłam ciężko i podwinęłam kolana pod brodę, siedząc na blacie. Opowiedziałam jej właśnie o swoich wątpliwościach co do tego, czy mój związek przetrwa, kiedy skończą się już wakacje.

-Nicole, to nie jest śmieszne.

-Ty chyba nie chcesz z nim zerwać?! – przełknęła i wytrzeszczyła oczy.

-Nie opluj się, poza tym, chyba ocipiałaś. – popukałam się w czoło. – Ja po prostu... Boję się... - wydukałam.

-Czego do chuja wafla?! – wyrzuciła ręce w powietrze.

-Że go stracę. – szepnęłam. Nicole uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Wtedy usłyszałyśmy wymowne chrząknięcie i odwróciłyśmy się w tamtą stronę.

-To ja powinienem się bać, że ktoś zabierze mi taki skarb, jakim jesteś ty, Cas. – Podszedł do mnie, a ja spaliłam buraka. – Jestem cały twój. Bezdusznie wyrwałaś mi serce i trzymasz je w swoich rękach, jest całkowicie zależne od ciebie, ale wiesz co? Mi to nie przeszkadza. Cieszę się, że trafiłem na ciebie. Nie wiem gdzie bym był, gdyby nie ty. Kocham Cię, bez ciebie bym nie istniał. – Stanął przy blacie. Spuściłam wzrok i opuściłam nogi z blatu. Mike od razu wszedł między nie. Jedną rękę ułożył na moim biodrze, a drugą uniósł mój podbródek. Zauważyłam, że do kuchni po cichu weszli Ian i Dylan.

-Też cię kocham, po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię zabraknąć. – szepnęłam ledwo słyszalnie, a on uśmiechnął się i pocałował moje czoło.

-Zawsze będę, maleńka. Zawsze. – Wpił się w moje usta. Tę romantyczną chwilę przerwało głośne „Awww" naszych przyjaciół. Oderwaliśmy się od siebie. Mike przytulił mnie do swojej klatki i spojrzeliśmy na tę bandę idiotów.

-Potraficie wszystko zepsuć, bałwanki. – zaśmiałam się, kładąc głowę na ramieniu mojego chłopaka.

Gdzie ja bym teraz była, gdybym nie miała ich wszystkich? No właśnie, nigdzie.  

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dla spostrzegawczych, zlikwidowałam na razie TD, bo nie mam czasu, żeby to pisać, a chcę powoli kończyć już tu, powolutku tak o no. 

Ale myślałam o tym, czy nie opublikować ff, jak myślicie? Piszcie xx

Dajcie też znać w komentarzach, czy wam się podoba, albo piszcie jakieś pomysły na zdarzenia, możecie w wiadomościach prywatnych xx 

Kocham! Xx





I can't let you go. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz